Reklama

Bonin jak za najlepszych lat w Santosie. Promyk nadziei dla Górnika

redakcja

Autor:redakcja

12 marca 2017, 18:09 • 3 min czytania 11 komentarzy

Powiedzmy sobie brutalnie szczerze: są w Ekstraklasie lepsze drużyny od Górnika Łęczna. Są bardziej utalentowane, umiejące lepiej grać piłką, bardziej zgrane, bardziej wybiegane, mające więcej jakości, werwy, determinacji. Górnik atutów ma niewiele. Ale bezsprzecznie takim atutem potrafi być Bonin. Lata lecą, sympatyczny Grzegorz młodszy się nie robi, poleganie na nim robi się coraz mniej wiarygodne, ale wciąż jak ma swój dzień, to robi różnicę. Nagle zmienia się w – bez cienia przesady – gwiazdę ligi, która potrafi zrobić mecz, zrobić wynik. Dzisiaj przypomniał się z tej strony i nie dziwi, że za tym poszedł naprawdę niezły mecz bandy Smudy. 

Bonin jak za najlepszych lat w Santosie. Promyk nadziei dla Górnika

Górnik był niezwykle aktywny od pierwszych minut. Trzeba przyznać, że Smuda zestawił gospodarzy całkiem ofensywnie, a to przynosiło efekty: urywał się po skrzydle Dzalamidze. Potrafił kapitalnie ze środka rozegrać Piesio. Podłączał się do gry Hernandez, cały czas pod grą był Bartosz “ADHD” Śpiączka, a wszystko spinał Bonin. Oczywiście więc kierując się przewrotną logiką Ekstraklasy pierwsza gola musiała zdobyć Pogoń. Nie prezentowała szczególnie płynnej gry, ale w takich właśnie  chwilach przydaje się ktoś, kto umie wykonywać stałe fragmenty gry. Nunes wrzucić potrafi, a Matras nie ma kanciatej głowy – piłka jak po sznurku, 0:1.

0:1, na które niebawem odpowiedział wolejem Bonin. Bramka w jego stylu – 99% ligowców nie pomyślałoby nawet, że można w tej sytuacji uderzać. Przyjmowaliby, szukali partnerów, wyjeżdżali za linię przez błąd techniczny. Bonin nie tracił czasu i pewnie uderzył. Gol Delewa znowu nie wynikał z przyspieszenia tempa gry przez gości, był wyłącznie miksturą przypadku z nieporadną interwencją Prusaka. Górnik miało prawo boleć, że przegrywa do przerwy. Pogoń najzwyczajniej w świecie nie zasługiwała na prowadzenie.

Po zmianie stron Górnik nie musiał organizować huraganowych ataków, w ogóle nie musiał nic zmieniać w swoim stylu – wystarczyło po prostu kontynuować przyzwoitą grę. Efektem kapitalna akcja po prawej stronie: podanie otwierające Sasina, doskonała wrzutka Bonina, Śpiączka wszystko zamyka z bliska. Wszystko w kilka sekund, rozegranie absolutnie na wysoki połysk, na jeden kontakt… mogłoby być ozdobą dowolnego stadionu świata. Było 2:2, wkrótce Górnik zaczął grać jedenastu na dziesięciu, bo doprosił się wreszcie czerwonej kartki ryzykujący od początku meczu Fojut. I wtedy, w niewytłumaczalny sposób, Górnik stanął. Zamiast przechylić mecz na swoją korzyść, coś się zacięło. Wkrótce Pogoń została zaproszona do ataków, a Górnik sam sobie przystawiał nóż do gardła:

Reklama

Mimo to Górnik wygrałby to, gdyby Śpiączka miał dzisiaj chociaż żenującą skuteczność. Miał skuteczność poniżej dna, więc strzelił jednego gola, ale gdyby był chociaż przeciętny w tym elemencie, miałby hattricka. Natomiast gdyby jego nadaktywność szła w parze z opanowaniem pod bramką, mielibyśmy zawodnika na zupełnie innym poziomie. Może był już zmęczony, bo istotnie, harował jak wół, ale prawda jest taka, że w końcówce spartaczył tak wiele okazji, że jego ciężka harówka w dużej mierze idzie w zapomnienie.

Pogoń chciał przyjechać do Lublina po pewne trzy punkty. Cóż, ten plan rozsypał się totalnie. Było chaotycznie, zarówno w ataku jak i w obronie, nie stanęli na wysokości zadania liderzy drużyny jak Murawski czy Fojut. Tak nie gra drużyna, która ma papiery na pierwszą ósemkę Ekstraklasy, nie w tak wyrównanym sezonie. Natomiast Górnik może dzisiaj trzech punktów nie wyszarpał, ale na nie zasłużył. Pokazał, że nie składa broni, że za wcześnie na pogrzeb, szczególnie, gdy rywal da się rozkręcić Boninowi.

łęczna

Najnowsze

Komentarze

11 komentarzy

Loading...