Powtórki wideo – oto futbolowa kontrowersja XXI wieku. Kiedy jeszcze nie wszyscy zdążyli przyzwyczaić się do technologii goal line, kiedy nie wszyscy ze ścisłego topu zdążyli w ogóle wdrożyć ją w życie (vide: La Liga), nadchodzi czas, by zmierzyć się z kolejną innowacją w świecie sędziowskim.
O tym, że powtórki wideo przechodziły już różne fazy testów, wiemy. Opinie tych, którzy mieli okazję w nich uczestniczyć i bliżej zaznajomić się z tematem też już poznaliśmy. Ale byśmy mieli możliwość własnej, realnej oceny tego pomysłu? Długo mogliśmy sobie co najwyżej wyobrażać, jak to będzie. Coraz częściej mamy jednak okazję przekonać się, jak to może wyglądać w rzeczywistości. Historie rozstrzygania spornych piłek w tenisie dzięki kamerom to nic nowego, ale w piłce już w połowie grudnia w Klubowych Mistrzostwach Świata w meczu pomiędzy Atletico Nacional i Kashimą Antlers z dodatkowego wsparcia korzystał sędzia Viktor Kassai. I wyszło tak, że na jego podstawie podyktował rzut karny:
W ćwierćfinale Pucharu Holandii Cambur-Utrecht doszło do sytuacji podobnej, choć w drugą stronę – arbiter odgwizdał rzut karny, w słuchawce otrzymał komunikat, że lepiej tę decyzję jednak zweryfikować, ruszył do monitora i orzekł, że jedenastki jednak nie będzie.
Tym razem otrzymujemy materiał do analizy z terenów dość odległych, bo z Nowej Zelandii. Mecz towarzyski Wellington Phoenix z Beijing BG, wynik bezbramkowy, dośrodkowanie z rzutu wolnego, po którym piłka mija kolejnych zawodników, a jeden oddaje niecelny strzał. Z pozoru nic nadzwyczajnego, czas, by grę wznowił bramkarz, ale sędzia… zwleka. Spojrzenie na jedną powtórką, na drugą: o, w trakcie walki o piłkę przewrócił się jeden z piłkarzy. Kolejne odtworzenia wideo udowadniają, że pomógł mu w tym przeciwnik. Chwila zastanowienia, dyskusji i jest decyzja – bramkarz już nie będzie uruchamiał gry, tylko stanie przed szansą obronienia jedenastki.
Wygląda to dość dziwnie, prawda?
System VAR (skrót od Video Assistant Referee) ma na pewno swoje plusy. Pozwala na ponowne obejrzenie sytuacji, minimalizuje ryzyko popełnienia błędu, niemal w pełni eliminuje możliwość wypaczenia wyniku meczu przez decyzję arbitra. Jeszcze do niedawna istniała szansa, że ktoś będzie chciał celowo się pomylić – tutaj jest jej już pozbawiany. Teoretycznie więc wszyscy powinni być zadowoleni: sędziowie, bo nie będą znajdowali się w ogniu krytyki, piłkarze, bo będą mieli świadomość sprawiedliwości i kibice, bo sędzia-kalosz nie okradnie ich zespołu.
Z drugiej strony jakieś to wszystko sztuczne, absolutnie nienaturalne. Piłka to gra, dynamika, emocje i ryzyko, które tworzą zajebistą całość. Z tej świetnie funkcjonującej machiny zostają jednak odłączone pojedyncze elementy. Bo czy ktoś wyobraża sobie, że w momencie oczekiwania na wznowienie gry, wszyscy staną w bezruchu i będą wyczekiwali, czy rzut karny zostanie podyktowany. No, jakieś to jakby z innego świata, tego niepiłkarskiego.
Wątpliwości w tym temacie miał też Zbigniew Przesmycki, szef polskich sędziów. – Goal line technology się broni, bo nie wpływa na płynność, ale wideo sędziowanie już niekoniecznie. Czy zatem, zarządzając światową piłką, podjąłby pan decyzję, która może wpłynąć na płynność i atrakcyjność futbolu? – pytał w rozmowie z Weszło.
I dalej: – Przeżyłem to testowo podczas meczu Jagiellonii i wiem, że nie wszystko natychmiast jest oczywiste, czas zabiera choćby dotarcie do wystarczająco ostrej kamery. Może się więc zdarzyć, że po nieoczywistym kontakcie piłki z ręką w polu karnym pójdzie kontra i padnie bramka. W tym czasie sędzia TV dostrzeże rozmyślny kontakt piłki z ręką i poinformuje o tym głównego sędziego – ten nie uzna bramki i podyktuje rzut karny w drugą stronę. Wyobraża pan sobie teraz krytykę, jeśli i w takim przypadku zostanie popełniony błąd?
Kontrowersji nie brakuje. I jeszcze długo nie będzie brakowało.