Wiadomo, że do końca sezonu jeszcze dużo czasu i okazje do odrabiania punktów spokojnie się znajdą, ale dzisiejsze hitowe spotkanie PSG z Monaco mogłoby się okazać nawet kluczowe dla losów tytułu. Jasne, w grze jest jeszcze Nicea, jednak wygrana w takiej rywalizacji ma prawo dać turbodoładowanie aż do mety – cała Francja patrzy, Parc des Princes wypełnione po brzegi, pierwsze kopnięcie wykonuje Ronaldinho. Czuć było stawkę, znaczenie tego spotkania i możliwe, że trochę to wszystko piłkarzy… sparaliżowało.
Lecz też nie można przesadzić w drugą stronę, to nie był mecz walki. Z tych wielkich chmur nie dostaliśmy piłkarskiej burzy z piorunami, ale na boisku gołym okiem dało się dostrzec jakość. Spotkały się dwa kozackie zespoły, które potrafią grać w piłkę, lecz dzisiaj po prostu długo brakowało im postawienia kropki nad i, żeby ktoś rozpruł pewnym ruchem worek z bramkami.
Bardziej na strzelaniu zależało gospodarzom i trudno się dziwić, to oni w końcu są na debecie. Nie można im odmówić – próbowali, czasem wręcz rozpaczliwie jak wtedy, gdy Cavani zamiast podać do lepiej ustawionych kolegów, chciał zaskoczyć Subasicia z ostrego kąta. Coś w stylu Jelenia, zresztą właśnie przeciwko PSG, no ale Irek był jeden. Poza tym próbował Marquinhos, Draxler czy znów Cavani, ale zawsze czegoś brakowało. Czasem więcej dokładności, czasem w ostatniej chwili blokowali goście, którzy szyki obrony ustawili dzisiaj bardzo poprawnie.
Brakowało PSG lekkości, ich akcje były trochę toporne, Glik i spółka spokojnie sobie z nimi radzili. Polak zagrał znakomicie, był niezwykle pewny, a jedna z jego interwencji to klasa światowa: Meunier (chyba najlepszy u gospodarzy) mija dwóch rywali i dośrodkowuje idealnie do Cavaniego, lecz piłka do Urugwajczyka nie dotarła, bo jak spod ziemi wyrósł Kamil. Ostatnia instancja w szeregach Monaco – jeśli coś nie szło, można było liczyć, że Glik to jeszcze naprawi i tak się działo. Skała, jeśli francuskie dzienniki nie wlepią mu najwyższych not w Monaco, to można zacząć ich używać tylko do owijania ryb, bo Glik był wręcz bezbłędny.
Długo śmierdziało tu remisem, gdyż Monaco uznało, że ten podział punktów nie będzie taki zły. Bomba Fabinho i próba Falcao nie wpadły? Okej, to cofnijmy się, nie ma co być łapczywym. Ten podział punktów rzeczywiście padł, ale na szczęście dla widzów dostaliśmy jednak coś z tego francuskiego tortu i w ostatnich 10 minutach piłkarze dali sobie po razie. PSG trafiło po karnym – Draxler był nieco popychany przez Sidibe i choć po trzech powtórkach głowy nie damy, że ta jedenastka się rzeczywiście należała, to jednak sędzia dmuchnął w gwizdek święcie przekonany. 1:0, pewnie trafia Cavani.
Gdyby to się utrzymało, trudno byłoby mówić o sprawiedliwości – wiadomo, tej w futbolu nie ma, ale PSG raczej nie zasługiwało na zgarnięcie całej puli. No i los się w końcówce do gości uśmiechnął, bowiem Silva pociągnął z piłką środkiem i uderzył koło dość nieporadnie interweniującego Areoli.
1:1 – status quo pomiędzy tymi markami utrzymany. Monaco jest pierwsze, PSG traci trzy punkty, a oba zespoły przedziela Nicea. Oj, tutaj się jeszcze będzie działo!