Reklama

Będę jak ten króliczek Duracell. Będę zapieprzać, aż kiedyś padnę

redakcja

Autor:redakcja

21 listopada 2016, 10:49 • 23 min czytania 0 komentarzy

Choć swego czasu z mediami praktycznie nie rozmawiał, w rozmowie z nami otworzył się jak nigdy wcześniej. Piotr Celeban, kapitan Śląska Wrocław w prawdopodobnie najdłuższym wywiadzie w dotychczasowej karierze opowiada szczerze o najtrudniejszych chwilach w życiu, upadających klubach, presji, gdy nie przynosi się do domu wypłaty przez kilka miesięcy, uczuciom towarzyszącym wypowiadaniu kontraktu, sypiącym się na ostatniej prostej transferze do Betisu, nienawiści kibiców klubu, którego jest wychowankiem, niechęci do nowych technologii oraz o swojej wielkiej słabości do… klocków Lego. Zapraszamy do lektury!

Będę jak ten króliczek Duracell. Będę zapieprzać, aż kiedyś padnę

Czytałeś na łamach prosport.ro o tym, że przed naszym 3:0 z Rumunią ich zdaniem „wytarłeś Rumunami podłogę”?

(śmiech)

Cytowali twoją wypowiedź, że stosuje się tam sowieckie metody szkoleniowe, kult biegania, oni to bardzo negatywnie odebrali.

Ale ja nie mówiłem tego w negatywnym kontekście! Czy w Rosji, czy choćby w Niemczech, z tego co rozmawiałem z Tomkiem Hołotą, dużo się biega. Powiem tak – rumuńskie gazety i portale lubią koloryzować, żyją z sensacji, można zresztą zobaczyć, jak Becali się udziela, co mówi, jak krytykuje zawodników, że dany piłkarz nie ma prawa już nigdy u niego zagrać. Mam do tego dystans, bo żyłem tam dwa lata, poznałem to środowisko i jest ono zupełnie inne niż w Polsce. Tak jak narzeka się u nas na poziom dziennikarstwa, tak tam jest dużo, dużo gorszy. Była masa takich sytuacji, że za zawodnikami kamery poszły na jakąś dyskotekę, że pokazały się zdjęcia jak jakiś piłkarz wymiotował przez szybę od taksówki. Można sobie zobaczyć, ile na tamtejszych portalach jest podobnych newsów.

Reklama

W zasadzie o kimkolwiek stamtąd robić research, łatwo znaleźć jakieś brudy.

Oni tym żyją. Takie jest to środowisko.

Był dla ciebie zaskoczeniem taki wynik, jaki padł w Bukareszcie?

Nic a nic. Nasi piłkarze grają w lepszych klubach, są zwyczajnie lepsi, a Rumunia jest w tym momencie w przebudowie. Nie poszło im Euro, teraz szukają nowej fali, młodych zawodników. Kadra jest kreowana wokół Nicolae Stanciu, z którym grałem w Vaslui. Do tego trzeba oczywiście czasu, a po meczu z nami już wszyscy chcą dymisji trenera Dauma…

To chyba też dla ciebie nic nowego, bo jak przeglądałem twoje dwa lata w Rumunii, to przewinęło się w tym czasie… sześciu trenerów?

Sześciu albo nawet siedmiu.

Reklama

Widziałem, że jeden nawet nie zdążył poprowadzić was w oficjalnym meczu i już go w klubie nie było. Trener to najniebezpieczniejszy zawód w Rumunii?

W Vaslui tak faktycznie było. Podpisałem kontrakt, a po tygodniu zwolnili mi trenera, bo zagraliśmy słabo sparing. Bodaj 2:2 ze Spartą Praga. Mecz był popołudniu, rano normalny, dwuipółgodzinny trening. Bieganie, interwały, jakieś gierki, no i koniec końców w meczu nie było tylu sił. Ja w tamtym sparingu zagrałem zresztą na lewej pomocy. Żebym biegał, bo potrzebowałem tego wtedy najbardziej, był lipiec, ja bez okresu przygotowawczego. Prezes powiedział, że nie za dobrze wyglądamy i najpierw zwolnił Portugalczyka od przygotowania fizycznego. Trener poszedł za nim. Potem też co jakiś czas była zmiana. Ale to byli naprawdę dobrzy szkoleniowcy – Sumudica zdobył z Astrą w poprzednim roku mistrzostwo, gra w fazie grupowej Ligi Europy. To był zresztą zdeklarowany rapidista, więc mecze ze Steauą to było zawsze dla niego coś szczególnego. Był też Edi Iordanescu, syn słynnego Angela Iordanescu, naprawdę kapitalny człowiek, byli reprezentanci Rumunii jak Sumudica właśnie, Gabi Balint, Cristian Dulca, mój ostatni trener Liviu Cobotariu. Z każdym praktycznie utrzymuję kontakt.

Ale większość z nich wypadła z tej rumuńskiej karuzeli – tylko jeden, Sumudica właśnie, trenuje nadal w tamtejszej ekstraklasie.

No tak, ale zauważ, że w CSKA Sofia jest Edi Iordanescu, który odszedł z Pandurii ze względu na problemy tego klubu, ale robił tam kapitalną robotę. Grał tam zresztą Lukas Droppa, którego Iordanescu bardzo chwalił. Jest jeszcze młody, ale już teraz mogę powiedzieć, że to trener, który bardzo dużo osiągnie. Oczywiście jeśli wszystko w jego klubie będzie funkcjonowało. Czasami piszę do niego, czasami on do mnie, życzę mu wszystkiego dobrego. Świetny kontakt mam też z Cobotariu, który miał doskonałe podejście do zawodników. Zresztą ci trenerzy, którzy wcześniej grali w piłkę, kumali cza-czę. Wiedzieli, że czasami są problemy finansowe, jak się wtedy zachować, jak do tego podejść.

W Rumunii wszyscy trąbią o Becalim, ale wy też mieliście niezwykle krewkiego właściciela, mówiłeś w rozmówce dla kanału PZPN, że potrafił wejść do szatni i zacząć obrażać wszystkich zawodników po kolei.

Tak, mówisz o Adrianie Poroboiu, właścicielu i głównym sponsorze klubu. Taki miał styl. Na początku dla mnie było to zaskoczenie, ale z czasem się przyzwyczaiłem i miałem do tego dystans. Bardzo żywiołowo reagował na wydarzenia. Wchodził do szatni, wyżywał się, a dzień-dwa później normalnie rozmawiał nawet z zawodnikami, z którymi miał spinkę. Dla kogoś z zewnątrz to było coś nowego, nigdy w życiu z takim czymś się nie spotkałem. Ale płacił, więc wymagał, był szalenie ambitny. Widać było, że chce wiele osiągnąć, ale problemy stworzone przez inne osoby sprawiły, że się wycofał. Szkoda, bo był pasjonatem.

Pamiętasz największą zjebkę z jego strony?

To był mój początek, więc byłem w dużym szoku. Graliśmy eliminacje Ligi Europy z Interem Mediolan, u siebie przegraliśmy 2:0, pojechaliśmy na wyjazd, Inter grał w dziesięciu po czerwonej kartce dla ich bramkarza. Prowadziliśmy 2:1, dziewięćdziesiąta minuta, mieliśmy tam wcześniej jakieś sytuacje, wystarczyłaby jedna bramka, żeby awansować. Ale w końcówce jeden z naszych zawodników stracił piłkę na swojej połówce, poszli z kontrą i skończyło się 2:2. Wtedy Poroboiu wpadł w taki szał, jakiego nigdy nie widziałem. Powiedział, że ten zawodnik już nie będzie u niego grał, bo co z tego, że byśmy odpadli, ale wygralibyśmy na Interze, byłoby się czym chwalić. To był przecież Inter, z którym nie tak dawno Mourinho zdobył Ligę Mistrzów. A tu 2:2. Ten piłkarz nie zagrał potem przez dziewięć kolejnych spotkań. Mało tego, w ogóle nie było go w meczowej kadrze. Poroboiu wymagał cały czas biegania, grania pressingiem, z tego był rozliczany każdy kolejny trener.

Ostatniej zimy pojawiły się takie plotki, że wracasz do Rumunii, Becali powiedział nawet w mediach, że jeszcze papiery nie są podpisane, ale transfer Celebana jest pewny.

Śmieszne, że coś takiego powiedział, bo nic takiego nie miało miejsca. Miałem kontrakt ze Śląskiem i nie w głowie mi były zmiany. Akurat w Polsce dziennikarze podłapali to, co się wypisuje w Rumunii, a to nie zawsze ma wiele wspólnego z prawdą. Często tworzy się tam niespotykane historie, do których trzeba mieć dystans. A w Polsce się to bezmyślnie przełożyło, dało fajny tytuł artykułu, żeby były wejścia na stronę… Nikt z zawodników w to, co się wypisywało nie wierzył. Temat był, owszem, ale jak odchodziłem z Vaslui. Nic z tego nie wyszło i od tamtego czasu nie było żadnego kontaktu.

A spośród innych tematów, bo trochę się ich w twoim kontekście przewinęło – Twente, Fortuna Duesseldorf, Norymberga – coś było mocno na rzeczy?

Najbliżej było kontraktu z Betisem Sewilla. Z Vaslui miałem taką historię w zimie 2014, że była oferta na stole – z Betisu właśnie. Wystarczyły podpisy właścicieli. Tylko że wcześniej Adrian Poroboiu oddał władzę, jakieś procenty udziałów sprzedał prezydentowi, nastąpił między nimi konflikt i nie było wiadomo, kto ma podpisać te moje papiery. Mogli zarobić za transfer pieniądze, które na pewno by im pomogły, ja czekałem, pojechałem na obóz i temat upadł. A za trzy miesiące byłem już wolnym zawodnikiem. Żadnych innych tematów zagranicznych nie było. Owszem, zapytania były, jak już rozwiązałem umowę, ale nie z Niemiec, tylko z innych rejonów.

Vaslui musiało bardzo na tobie zależeć, bo wcześniej, gdy złożyłeś pierwsze wypowiedzenie umowy, momentalnie spłacili wszystkie zaległości i zatrzymali cię w klubie.

No tak, po pierwszym wypowiedzeniu w ciągu godziny pieniądze znalazły się na koncie. Czyli widzisz – klub je miał, ale nie płacił. Wróciłem, ponieważ taki mam charakter. Może czasami naiwny, ale skoro zapłacili, podaliśmy sobie ręce. Piłkarsko się tam rozwinąłem, dostałem się do kadry, więc chciałem się za to odpłacić. Ale zaległości dalej były, więc trzeba było wysyłać wezwania do zapłaty, żeby płacili. Dla mnie później nie był to już jakiś wielki problem, gdyby w kwietniu, kiedy rozwiązałem kontrakt, zapłacili – bo wiem że chcieli, ale nie było wiadomo, kto ma to zrobić – zostałbym tam dalej. Tyle że klub ostatecznie upadł, więc nie wiadomo, jak by się to wszystko potoczyło. Wśród kibiców na pewno byłem też szanowany, bo mój styl jest taki, że na każdym treningu, na każdym meczu daję z siebie sto procent. Mimo że były zaległości, mnie to nie interesowało.

WROCLAW 19.07.2015 MECZ 1. KOLEJKA EKSTRAKLASA SEZON 2015/16: SLASK WROCLAW - LEGIA WARSZAWA 1:4 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH: SLASK WROCLAW - LEGIA WARSAW 1:4 PIOTR CELEBAN FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Twój późniejszy powrót do Śląska nie został w pewnych kręgach najlepiej odebrany, kibice Pogoni czuli się oszukani, bo wydawało im się, że jesteś po słowie z ich klubem.

Wszystko dlatego, że moje słowa zostały przeinaczone przez ówczesnego dyrektora sportowego. Ja powiedziałem jasno, że jeżeli nie będę mieć ofert z zagranicy i Pogoń będzie na mnie stać, to się dogadamy. Nie dogadaliśmy się, bo nie było żadnej oferty do menedżera. Śląsk był dużo szybszy, konkretniejszy i dogadaliśmy się tutaj. Ale tamten dyrektor, którego zresztą już w klubie nie ma, nie będę mówił dlaczego, żeby przypodobać się kibicom chciał zwalić całą winę na mnie. Ja zachowałem się fair w stosunku do nich, a że zostałem przez kibiców zwyzywany – takie jest życie. Ja jestem szczęśliwy, a to że półtorej godziny mnie powyzywają, okej, trudno. Ja i tak ich nie słyszę, bo skupiam się na swojej robocie. Ten temat jest już dla mnie zamknięty.

Jak jedziesz na Pogoń, to przed meczem czujesz jakieś dodatkowe emocje?

Jestem wychowankiem i każdy mecz z Pogonią będzie dla mnie szczególny, każdy zawodnik grający przeciwko swojemu klubowi ci to powie. Nieważne, czy kibice cię lubią, czy nie, jest to dla mnie coś wyjątkowego. Ale w momencie jak wychodzę, to już nie ma znaczenia, teraz walczę dla Śląska.

Po pierwszym meczu po twoim powrocie jednak te emocje buzowały, padło sporo mocnych słów ze wszystkich stron, a ty nazwałeś to wprost: idiotyzmem, debilizmem.

Były emocje, bo wyzywanie mojej rodziny to już jest zdecydowane przekroczenie pewnej granicy. To, że ktoś mnie wyzwie, okej, czasami jedziemy na inne zespoły, też wyzywają. Jestem w Śląsku siedem lat, wiedzą że jestem z nim związany, więc uderzają we mnie. Wcześniej kapitanem był Sebek Mila, jechaliśmy na Zabrze, to cała ta nienawiść skupiała się na Sebku. Mnie mogą bluzgać, ale rodziny nie mają prawa. Trzeba mieć troszeczkę szacunku. Ale możesz napisać, że matka jest bardzo szczęśliwa i wcale się za mnie nie wstydzi (śmiech).

W tych lepszych dla siebie czasach w Pogoni złożyłeś pewną obietnicę trenerowi Baniakowi, pamiętasz jeszcze, co to było?

Nie, przypomnij mi.

Powiedziałeś „jak na mnie postawisz, to za parę lat porozmawiamy jak będę w zagranicznym klubie, jak będę reprezentantem Polski”.

A widzisz, byłem w Vaslui, a niestety nie rozmawiałem wtedy z trenerem Baniakiem. Ale możliwe, że tak powiedziałem, ambicja przeze mnie przemawiała. Chęć udowodnienia sobie, że jestem w stanie coś osiągnąć, grać na najwyższym poziomie. Akurat tych słów nie pamiętam dokładnie, ale zaufał mi i jestem mu za to bardzo wdzięczny. Sam jest dla Szczecina, dla niego Pogoń też znaczyła coś wielkiego i wiedział, że dla każdego chłopaka, który wchodzi do zespołu, zagrać przy swojej publiczności to jest coś fajnego. Szkoda, że nie porozmawiałem z nim, teraz siedzi chyba w Burkina Faso, daleko stąd, ale… no udało się zrealizować niektóre marzenia i obietnice.

W reprezentacji jednak nigdy na dobre nie zaistniałeś.

W kadrze też chyba nigdy nie zagrałem na środku obrony. Ale nigdy nie miałem i nie będę miał żalu do kogokolwiek. Jeśli już, to do samego siebie. Jestem żołnierzem i robię swoje. Nie dyskutuję z decyzjami trenerów.

Potem przetrwałeś też Pogoń brazylijską. Jak wspominasz tamte czasy?

Wesoło. Rok grałem w Pogoni Szczecin, a mieszkałem pod Łodzią. Rok. Wszystkie ciuchy miałem w Łodzi, a jak graliśmy u siebie, to przejeżdżaliśmy jak na wyjazd, pół Polski. Czasami po meczu zostawało się w domu, ale już na następny dzień trzeba było jechać pociągiem do Łodzi, tam nas odbierali. Ale było wesoło, dużo wspomnień zostało z tamtego okresu, bardzo dobrze poznałem wtedy Radka Majdana, był w sumie jednym z niewielu, z którym mogłem się wtedy dogadać po polsku (śmiech). Niestety, klub się rozpadł, ale co zrobić. Nie miałem szczęścia, Pogoń się rozpadła, Korona spadła za korupcję, jedyne co to Śląsk, który był i jest stabilny. Wszędzie dookoła są negatywne komentarze, ale jest naprawdę stabilnie.

Podobno ciekawie było też na miesięcznym obozie Pogoni w Brazylii.

Właściciel, pan Ptak kupił ziemię, postawił boiska, postawił budynek i tam zamieszkaliśmy. Trzeba powiedzieć, że w dość ciężkich warunkach, na początku nie było nawet kupionych poduszek, to zamiast nich przez kilka nocy używało się swoich ubrań. Ale w Brazylii nigdy nie byłem, a nagle pojawiła się okazja, żeby przez miesiąc tam pomieszkać, naprawdę kapitalna sprawa. Mieliśmy kilka dni wolnego, zwiedziłem, zobaczyłem te brazylijskie plaże. Bardzo dobre wspomnienia, zdjęcia porobione, więc czasami sobie do tego wracam. Było śmiesznie, już jako młody zawodnik zbierałem kapitalne doświadczenie życiowe, co teraz procentuje. Takie coś hartuje, docenia się dzięki temu nawet drobne szczegóły. Często młodzi wybrzydzają, że tutaj nie ma tego, tutaj jakieś nie takie boiska, a w moich czasach, jak zaczynałem, starsi potrafili wytłumaczyć i pokazać obowiązki młodego, co ma robić.

Połowa zaciągu brazylijskiego wyglądała, jakby była wzięta właśnie z tych plaż. Sprzedawcy parasoli, te sprawy.

To byli młodzi chłopcy, którzy dopiero co zaczynali grać w piłkę i od razu rzucono ich na głęboką wodę. Z biegiem lat wiem, że to nie miało prawa wypalić. Rozumiem dwóch-trzech Brazylijczyków wprowadzać co pół roku. Każdy nowy zawodnik, niezależnie skąd pochodzi, potrzebuje około roku, żeby się zaaklimatyzować, zrozumieć specyfikę naszej ligi. A to było wszystko robione w styczniu, podczas gdy w czerwcu już klubu nie było. Z tych Brazylijczyków może dwóch-trzech coś grało, a reszta wróciła do siebie, gdzieś w niższych ligach kopie. Nawet nie wiem tak do końca, co się z nimi dzieje.

W całym tym zaciągu był choćby reprezentant Brazylii Amaral…

Nie no, to była już kompletnie inna grupa, inny nabór. Wcześniejszy, bardziej doświadczony. Po nim było widać klasę. Ale w tym czasie przyszli też Edi Andradina, Julcimar, Rodrigo. Dawali jakość. Gdyby pan Ptak nie postanowił, że zainwestuje w brazylijską młodzież, że praktycznie odstawi Polaków, może jakoś by to wszystko się kręciło.

Zauważyłem, że w poprzednim wywiadzie dla Weszło jednym ze słów, które najczęściej padało z twoich ust to „zapierdalać”. Ono chyba ciebie poniekąd definiuje?

Tak jest! Wiem, jakim jestem piłkarzem, wiem jakie mam niedociągnięcia i że wszystko, co osiągnąłem, osiągnąłem ciężką pracą. Nigdy nie będę technicznym obrońcą i jeżeli mam dobrze grać, muszę dobrze wyglądać fizycznie. Nad tym cały czas pracuję, tak zostałem stworzony – do ciężkiej pracy, która pozwoliła mi gdzieś dojść w życiu. Nie zmienię się ot tak. To zostało docenione w każdym klubie, w którym grałem, bo nie tylko w Śląsku, Vaslui, ale i w Koronie, i w Pogoni szacunek był za to, jak podchodziłem do zawodu.

WARSZAWA 23.07.2016 MECZ 2. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2016/17 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - SLASK WROCLAW PIOTR CELEBAN TOMASZ BRZYSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Twój pierwszy trener Włodzimierz Obst wspominał, że obok waleczności, zawsze zżerała cię ambicja, że jak zobaczyłeś, że nie ma cię w składzie na mistrzostwa Polski juniorów, to zalałeś się łzami.

Taki już byłem. A świętej pamięci trener Obst to był dla mnie też ktoś więcej niż trener, był jak drugi ojciec. To on wynalazł mnie dla piłki nożnej, znalazł mnie na jednym z turniejów, później prowadził w Pogoni, w szkole był też naszym wychowawcą. Często jakieś złe oceny powodowały, że nie miałeś wstępu na trening, on miał nad tym pełną kontrolę, trzeba się było dobrze uczyć. I pod żadnym pozorem nie spóźniać, bo za karę biegało się słynne „kościelne”. 800 metrów za każdą minutę spóźnienia.

Czytałem właśnie, że byłeś bardzo rozczarowany, kiedy po karnych dwunastu kilometrach za kwadrans spóźnienia nie mogłeś później potrenować z drużyną.

Jestem pracusiem i dobrze mi z tym. Dzień bez treningu jeszcze wytrzymam, ale kolejnego muszę biegać. Nawet jak tutaj mamy dwa dni po meczu, to pierwszego odpocznę, a drugiego już idę biegać. Znam swój organizm, wiem czego potrzebuje, dbam o niego.

Przy takim prowadzeniu gra do czterdziestki to chyba spokojnie?

Wyniki badań pokazują, że jeszcze są we mnie rezerwy. Od dzieciństwa nigdy nie byłem na kolonii, na żadnych wczasach, tylko najpierw obozy judo, później łączyłem to z piłką, aż przeszedłem w stu procentach na piłkę. Cały czas kult treningu wpajany przez ojca. Dzięki temu jestem bez kontuzji i robię to, co najbardziej kocham. Coś wspaniałego móc przyjść na trening, dwie godziny wyłączyć się praktycznie z różnych innych spraw, zmartwień. To dla mnie azyl, gdzie mogę się wyżyć, uciec od tego. Pewnie sam wiesz, że jak pójdziesz sobie na siłownię czy pobiegać, to wracasz do domu szczęśliwy, zrelaksowany.

Jak widzisz piłkarzy, którzy nie podchodzą do tego podobnie, popuszczają pasa – próbujesz ich „nawracać”?

Teraz widać, że jest większa świadomość właśnie tej higieny prowadzenia się u młodych zawodników. Ale nie patrzę na innych, nie bawię się w nawracanie. Każdy ma swoje cele i jeżeli chcesz coś osiągnąć, to musisz poświęcić się temu co robisz w stu procentach. Dzisiejsza młodzież jest też zupełnie inna niż w czasie, kiedy ja wchodziłem do zespołu. W szatni Pogoni byli Artur Bugaj, Olek Moskalewicz, Radek Majdan, więc też mogłem patrzyć na nich, tłumaczyli mi sporo rzeczy, a ja słuchałem. Teraz młodzi nie chcą słuchać. Są wpatrzeni w swoje iPhony, w portale społecznościowe, to wszystko jest dla mnie największą głupotą, bo zamazuje cel. Zamiast trenować dodatkowo, grają na playstation… Taka jest nacja, takie pokolenie. Ale to wyjdzie. Każdy jest kowalem własnego losu. Jak chcesz przejść przez karierę bez bólu, to nic nie osiągniesz. Nie mogę słuchać malkontentów, którzy mówią, że dla nich trening jest za mocny. Dla mnie każdy trening jest za słaby!

Ty się z kolei „nawróciłeś” względem dziennikarzy? Pamiętam, że kiedyś bardzo niechętnie się gdziekolwiek wypowiadałeś.

Nie przepadałem za tym, ale z wiekiem przyszło doświadczenie, umiejętność formułowania myśli w logiczny sposób. Też poprzez żonę, która jest bardzo oczytana, więc czegoś się od niej nauczyłem, przekonałem się do tego, że trzeba. Sporo dało mi w tym względzie mieszkanie w jednym pokoju z Sebkiem Milą, wcześniej miałem bardzo dobry kontakt z Darkiem Sztylką, więc dwoma wybitnymi zawodnikami Śląska. Z boku obserwowałem, jak oni do tego podchodzą, dojrzałem do pewnych spraw. Wcześniej była niechęć, nadal są tacy dziennikarze, z którymi rzadko rozmawiam, ale nie mam już z tym wielkiego problemu.

Kiedyś byłeś ostrzejszy, nazywałeś dziennikarzy „durniami, którzy nigdy nie grali w piłkę”, odmawiając nam tej możliwości oceny.

Nie wypieram się, może teraz inaczej bym to ubrał w słowa, bo czasami wtedy mówiłem zbyt dosadnie. Opaska i doświadczenie zobowiązują. Dużo w życiu przeszedłem, bardzo dużo dała mi pod każdym względem Rumunia. Fizycznie, piłkarsko, ale i życiowo. Bo nie było łatwo. Zawsze, po każdej wypowiedzi znajdzie się grono hejterów, bo z tego Polska słynie, że najlepiej pogadać sobie i krytykować w Internecie, bo wtedy jest nołnejm.

Widziałem, że pod jakimiś tekstami o tobie na stronie Pogoni przekręcali twoje nazwisko na „Cweleban”, wjeżdżali na rodzinę, tego typu rzeczy. Rusza cię to?

Nie czytam komentarzy, wiem doskonale, że pod tym wywiadem też może się pojawić jakiś hejt ze Szczecina, coś negatywnego. Z tego słyniemy, że lepiej się krytykuje niż robi coś w życiu. Ja jestem szczęśliwym człowiekiem, mam wspaniałą rodzinę, piękną żonę, synka i tylko tym się zajmuję, a nie oglądaniem Internetu. Nie mam Facebooka, Instagrama, Twittera…

Słowem – nie istniejesz.

Nie istnieję i dzięki temu lepiej żyję. Teraz wchodzisz do szatni, to wszyscy siedzą na telefonie, sprawdzają Facebooka… Wtedy zanika atmosfera szatni. Każdy siedzi, odpisuje na smsy, wiadomości. To jest serio chore, jak widzę jak ktoś wchodzi do restauracji i powiedzmy robi sobie zdjęcia sałatki. Po co to? Niektórym to pomaga, niektórzy lubią takie coś, mi to do szczęścia nie jest potrzebne, bo mam ważniejsze sprawy do roboty. Wolę się skupić na treningu, dodatkowo pójść sobie pobiegać, pobawić się z dzieckiem, pójść na spacer z żoną. To mi daje radość, nie Internet. Używam, pewnie, jakieś wiadomości czasem poczytam, jak każdy w dzisiejszych czasach, ale portale społecznościowe? Moim zdaniem to jest wróg dzisiejszej cywilizacji.

Jak już korzystasz, to sprawdzasz swoje oceny?

Z doświadczenia wiem, że nie ma sensu. Sam jestem bardziej krytyczny wobec własnej osoby niż wy. Czasami dostanę – powiedzmy – piątkę, a sam czuję, że zagrałem na trójkę. Do tej pory cały czas nie jestem z siebie w stu procentach zadowolony. Może i to przerost ambicji, ale na przykład doskwiera mi to, że nie strzelam bramek teraz. Piłka gdzieś ucieka, nie ma tych dośrodkowań. A to, że ktoś mi wystawi słabszą notę? Bywa i tak.

Mówisz o samokrytyce, a był jakiś występ, za który dałbyś sobie dziesięć na dziesięć?

Nie. Zawsze patrzę nie na statystyki, mam taką „fotograficzną” pamięć, że od razu po meczu, szczególnie jak wracamy z wyjazdu, leżę sobie w autokarze i analizuję każde swoje zagranie, czy mogłem lepiej czy nie i nawet jak przychodzi analiza, to sam wiem sporo rzeczy dużo wcześniej. Dlatego też czuję, że sporo pracy przede mną, także żeby udowodnić samemu sobie, że mogę jeszcze więcej. Nie trenerowi, nie kibicom. Sobie.

Zawodnik w twoim wieku jeszcze może coś poprawić?

Przed wyjazdem do Rumunii uważałem, że już dużo potrafię, a jeżeli chodzi o aspekty fizyczne to jednak dopiero tam przełamałem wiele barier. Wiadomo, że im starszy jestem, tym wolniej to wszystko idzie, ale najważniejsze to przeć cały czas do przodu i dalej się rozwijać. Odkąd wróciłem, jest okej, ale nie bardzo dobrze, bo wiem czego mi brakuje i powoli to realizuję. Jestem pewny, że wkrótce to wszystko znowu zaskoczy.

Polska Wroclaw 06.11.2016 Pilka nozna LOTTO Ekstraklasa 15 kolejka derby Slask Wroclaw - Zaglebie Lubin N/z Piotr Celeban slask #3 Martin Nespor zaglebie #13 Fot. Sebastian Borowski / 400mm.pl LOTTO Ekstraklasa Professional Polish football league Slask Wroclaw - Zaglebie Lubin

Po gorszym meczu nie możesz zasnąć, zadręczasz się myślami, co można było zrobić lepiej?

Aż tak to nie, ale po meczu ogólnie jest ciężko zasnąć. Jak grasz o 20:30, to zaśniesz nad ranem, jak o 15:30, to szybciej. Zanim adrenalina zejdzie, trochę mija, więc wtedy człowiek myśli, co było dobre, co złe i… jedzie dalej. Ja jestem taki, choć wiem że niektórzy to skrytykują, że nie oglądam później swoich spotkań, spotkań drużyn przeciwnych. Wszystko analizuję w głowie i przychodzę na trening z czystą głową. Chociaż są rzeczy, które siedzą w niej dłużej, choćby ten nieszczęsny Puchar Polski. Nieprzyjemne wspomnienie, bo przegraliśmy z zespołem, który powinniśmy ograć, a trzeba oddać im, że wyglądali lepiej na naszym tle. To mnie bardzo boli i będzie bolało jeszcze długo, bo mogliśmy powalczyć w pucharze, sporo mocnych drużyn się posypało, droga do finału była naprawdę prosta. Dlatego nie popadam w hurraoptymizm, jeśli wygramy mecz, bo tak naprawdę jednym zwycięstwem nic nie osiągnęliśmy. Jeśli chodzi o sukcesy, to ja cały czas jestem nienasycony. Jak skończę z piłką, chcę poczuć, że dałem maksa.

A potem co? 

Wiesz, trener Rumak pewnego razu mi powiedział: „Celik, ty byś był bardzo dobrym trenerem od przygotowania. Grasz w piłkę, na siłowni potrafisz wszystko pokazać, jesteś wygimnastykowany, taki trener to byłby skarb!” Rzucił kamyczek i szczerze mówiąc bardzo dużo o tym myślałem, lampka się zaświeciła, wydaje mi się, że będę w tym kierunku szedł. Pytam się czasami trenerów, dlaczego, co i jak, jeśli chodzi o siłownię. Gromadzę to wszystko, robię sobie notatki po każdym treningu, wiedza się poszerza. Wiesz, w Rumunii miałem sześciu-siedmiu trenerów, więc w te dwa lata uzbierała się pokaźna baza. Sporo z tamtego okresu, z różnego podejścia każdego z nich można wyciągnąć.

A może trener mentalny? Mówiłeś w którymś z wywiadów, że sporo czytasz o rozwoju osobistym, o psychologii.

Gdybym nie był mocny psychicznie, to bym w Rumunii nie wytrzymał, to po pierwsze. Wiem, że niektórzy to skrytykują, ale ja nigdy psychologa nie potrzebowałem, sam jestem dla siebie najlepszym doktorem. A jak już mam jakiś problem, to mogę porozmawiać z trenerem, który widzi mnie na treningu i zawsze ma drzwi otwarte. Nikt nie wie, co przeżyłem w Rumunii, w jakich sytuacjach się znalazłem. Jakieś kartki z napisami, jakieś rzeczy z gabinetu psychologa? Mi to jest niepotrzebne. Życie wystawiło mnie na wiele prób, w 2012 zmarł mój ojciec, za chwilę dziecko się urodziło, zdobyłem mistrzostwo, nie miałem klubu, dopiero w lipcu podpisałem kontrakt rzutem na taśmę z Vaslui, żeby się gdzieś załapać… To jest moje życiowe doświadczenie i wpajany przez ojca kult pracy pomagał mi przetrwać w trudnych chwilach. Uważam, że dzięki temu cały czas będę chodzić jak maszynka. Jak ten króliczek Duracell – zapieprzać, aż kiedyś padnę. Jak skończę z piłką, będę dalej coś trenował, organizm będzie tego potrzebował. Są wyniki badań, jak szybko się regeneruję, cały czas muszę serducho pompować, bo dwa dni i już się męczę w domu, muszę się „przepalić”. Nawet po karierze cały czas będę musiał coś robić, bo bez tego można szybko na zawał paść. Serce przerośnięte pompuje krew i takie spowolnienie powoduje często różne zaburzenia.

Urlopów nie uznajesz?

Aż tak to nie, po sezonie jest czas na trochę wolnego, te dwa tygodnie na pewno pozwalają odpocząć, ale tak mniej więcej po tygodniu już zaczynam sobie w głowie układać jakąś siłownię, basen, taki mały plan. Dla mnie trening to jest najlepsza rzecz na świecie. Dla mojego synka to też jest wielka radość już teraz, że w tym życiu sportowca uczestniczy. Widzę, jak się cieszy, jak wyprowadza mnie na mecze u siebie. Idzie ze mną, daję zawsze tylko jemu proporczyk Śląska, lubi śpiewać piosenki klubowe, ma strój… Widzę, jaką mam radość w domu i to się też przekłada na piłkę.

Ale młody raczej nie ma się co spodziewać playstation pod choinkę?

Nie, ja wyznaję inne metody. Przy dziecku nie oglądamy telewizji, raz na pół roku jeśli pójdziemy do kina na jakąś bajkę, to jest dużo. Najlepiej dziecku rzucić playstation, iPhone’a i powiedzieć „graj sobie”. Najłatwiej. Ale jak wyłączysz wszystkie telefony, komputery, telewizje, trzeba być kreatywnym. Bawić się z dzieckiem, rozmawiać z nim. To znacznie bardziej zbliża niż telewizja, widzę to po swoim synu. Żona to widzi. Stanowimy super rodzinkę, jest dużo śmiechu bez tych wszystkich głupot. Telewizji, bajek.

To może poza tym przygotowaniem fizycznym jeszcze wejdziesz w jakieś warsztaty dla rodziców? Wiesz, jak tego nie zrobisz, to synek nie będzie miał z kim grać w piłkę, bo inne dzieciaki sprzed konsoli nie odejdą.

Coś w tym jest, trzylatki potrafią obsługiwać iPhone’y, to jest w dzisiejszych czasach dla mnie szokujące. Takie zrobiło się społeczeństwo, ale ja staram się z żoną wychowywać tak, jak my kiedyś byliśmy wychowywani. Jesteśmy kreatywni, rozsypujemy Lego na ziemi, budujemy jakieś domki, bawimy się w zamek… Ja jestem w głębi małym dzieckiem! (śmiech) Każdy facet ma je w sobie ukryte. Zresztą jak kupujesz pięciolatkowi playstation, to potem sam na nim więcej grasz, wiesz jak to jest!

Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić ciebie, jak po meczu siadasz na kocu z synem i rozsypujesz Lego.

Uwielbiam to, serio. Lego, jakieś wycinanki, wydzieranki, malowanie. To jest kapitalna sprawa, szczególnie po takim przegranym meczu, kiedy człowiek jest na maksa wkurzony. Wracam wtedy do domu i widzę małego, jak chce się bawić, a cała złość momentalnie mija. Dopóki on jest na nogach, póki nie zaśnie, nie wracasz do tego co było. Skupiasz się na rodzinie, widzisz jak on śmieje się z tobą i wszystkie te troski odchodzą na bok.

Mówiłeś, że Rumunia bardzo wzmocniła cię psychicznie. Co w życiu tam było najtrudniejsze?

Na pewno jak wypowiadałem umowę, czułem się dziwnie. Klub nie płaci przez dwa-trzy miesiące, jesteś zagranicą, zaczynasz się denerwować, widzisz jak chłopaki w szatni cały czas o tym gadają, nie mogą się skupić na treningu. Ja na szczęście zawsze na obozach, treningach, meczach potrafiłem od tego uciec myślami. Dzięki temu zyskałem szacunek wśród kibiców – mimo że czuło się, że klub upada, to biegałem od bramki do bramki, żeby wygrać kolejny mecz. Jak dojechała do mnie rodzina, to też zupełnie inaczej wszystko zaczęło funkcjonować, miałem świadomość, że to co robię, robię dla swoich najbliższych. Ale nie każdy potrafił się tak odciąć.

Byli tacy, których ta sytuacja łamała?

Pewnie, że tak. Chłopacy mieli kredyty na mieszkania, na samochody i jak to spłacić? To się przekłada na każdy aspekt życia, nie tylko piłkarski. Nagle nie przynosisz do domu pieniędzy, a trzeba opłaty zrobić za mieszkanie, za prąd, podstawowe sprawy. To jest największy problem. Jeśli jesteś sam, to jakoś sobie poradzisz, ale mając rodzinę, ta presja jest bardzo duża, bo musisz jej zapewniać byt. Narasta frustracja, podejmuje się głupie, nieodpowiednie kroki. Tamten okres pozwolił mi docenić to, co mam. W Vaslui nawet odżywek nie mieliśmy. Jechałem na kadrę Polski, to brałem je stamtąd, przywoziłem trochę chłopakom w klubie. Takie coś bardzo mocno kształtuje charakter, uczy radzić sobie w życiu, bo w nim nie zawsze jest różowo.

Mówiłeś o tym, że na koniec kariery chcesz powiedzieć sobie, że wyciągnąłeś z niej maksa. Rozmawiamy grubo ponad godzinę i jeśli miałbym z tego wyciągać jakieś wnioski, to że ty i tak nie będziesz z siebie w stu procentach zadowolony.

Jestem krytyczny, wiem, ale powiem tak: choćby w Vaslui kilka razy byłem z siebie naprawdę zadowolony (śmiech). Z drugiej strony nie mogę się przecież zachłysnąć, że dam bramkę czy asystę. To jeszcze nic nie znaczy.

Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA

fot. FotoPyK/400mm.pl

Najnowsze

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...