Niby nie są to drużyny z jednego miasta, ba, bezpośrednio nie konkurują nawet w obrębie tego samego województwa. Spotkania z ich udziałem od pewnego czasu dostarczają nam jednak masę emocji, drugie tyle wątków pobocznych, a często też skandali i kontrowersji, które w historii tej rywalizacji zapisały się na dobre. Jagiellonia Białystok i Legia Warszawa. Jutro spotkają się na boisku po raz kolejny, a my już ostrzymy sobie zęby na to starcie, wspominając pięć spotkań z ostatnich lat, które najmocniej zapadły nam w pamięć.
Gorączka Drągowskiego, samiec alfa Kosecki i whisky Probierza
Spotkanie, które z całą pewnością odbiło się w ostatnich latach najszerszym echem. Choć koniec końców zobaczyliśmy wtedy tylko jedną bramkę, to ładunkiem emocjonalnym moglibyśmy obdzielić jeszcze ze cztery mecze. Przed pierwszym gwizdkiem w walce o mistrza liczyły się praktycznie już tylko trzy zespoły – Lech, Legia i właśnie Jaga. A układ sił wyglądał tak:
Podopieczni Michała Probierza jechali więc na Łazienkowską z jednym prostym celem – nie przegrać. Nie przegrać, a jeśli szczęście dopisze, to najlepiej wrócić też z kompletem oczek. Swoje szanse mieli – stuprocentowej sytuacji nie wykorzystał przecież Rafał Grzyb, na upartego karnego za faul Bereszyńskiego na Frankowskim mógł też odgwizdać Paweł Gil. Koniec końców na jedenasty metr arbiter zdążył jeszcze wskazać, z tym, że przeciwko przyjezdnym – po zagraniu Brozia piłka uderzyła w rękę piłkarza Jagi, a rzut karny na gola zamienił Orlando Sa.
Prawdziwa jazda zaczęła się jednak po końcowym gwizdku – korba odwaliła przede wszystkim Drągowskiemu, który dostał białej gorączki – skakał, krzyczał, obrażał. Do tego postanowił pozdrowić kibiców Legii.
Swoje trzy grosze dorzucił również Madera, który poleciał łaciną w wywiadzie pomeczowym: „W Poznaniu, kurwa, tracimy bramkę ze spalonego, ustawiają nam mecz. Tutaj przyjeżdżamy i znowu gwiżdżą przeciwko nam. (…) Oni są cały czas nasrani na tym boisku, ci sędziowie, nie może tak być.”
Na boisku i poza nim – jeden, wielki rozgardiasz. Przepychanki, awantury, scysje. Słynna akcja z Koseckim, który chciał wyjść na prawdziwego samca alfa broniącego pokrzywdzonych kobiet, a wypadł co najmniej karykaturalnie. Wpadł do tunelu, gorączkował się, wywoływał z szatni „tego z długimi włosami” (przyp. red. – Tarasovsa), ale podejrzewamy, że gdyby Łotysz wyskoczył do legionisty, to na widok mikrusa w różowej koszulce z naszyjnikiem może i by padł, ale raczej nie od ciosu. Generalnie w pewnym momencie najlogiczniejszym wyjściem wydawało się rozstawienie na murawie oktagonu i zarządzenie dogrywki.
A, no i oczywiście Michał Probierz, który mądrze skonstatował podczas konferencji, że najwłaściwsze tego wieczora będzie pierdolnięcie whisky.
Na boisku nuda, a na trybunach – popis buractwa
Choćbyście nas przypalali, szczypali, dręczyli i przystawiali do skroni rewolwer – za cholerę nie pamiętamy choćby jednej ciekawej akcji z boiska. Żadnego groźnego uderzenia, koronkowej akcji czy parady bramkarza – musiało więc to być typowe popołudnie z Ekstraklasą. Nie oznacza to jednak, że na trybunach brakowało emocji, a ludzie przeciągali się na znak nudy. O odpowiednie podgrzanie atmosfery zadbali bowiem kibole Jagi i Legii. Ci drudzy najpierw wywiesili na swojej trybunie flagi białostoczan, które zdobyli podczas ostatniego wyjazdu na Podlasie. Na to zareagowali z kolei ci pierwsi – na znak protestu postanowili poszarpać ogrodzenie. Gospodarze stwierdzili jednak, że nie pozwolą swojemu gościowi na to, by w ich domu tłukł talerze i zrywał firanki – błyskawicznie pomknęli więc w kierunku „klatki”, sforsowali dzielącą ich od przyjezdnych kratę i po chwili stłamsili ich na trybunie. Wszystko oczywiście przy akompaniamencie śpiewów Żylety. Kompletna patologia.
Mecz, co dziwić nie powinno, został przerwany przy stanie 0:0. Z korzyścią dla widowiska.
Piłkarze Legii wybiegają przy hymnie Ligi Mistrzów. W Białymstoku…
Na Podlasie podopieczni Henninga Berga jechali świeżo po kompromitacji w dwumeczu z Celtikiem. To znaczy na boisku wszystko było w porządku, bo Szkoci nawet nie pierdnęli, ale kłody pod nogi rzuciła matematyka – królowa nauk wywinęła stołecznym figla i ci, na skutek złych obliczeń, szansę na awans do Champions League roztrwonili mimo wysokiej dyspozycji piłkarskiej.
Białostoczanie postanowili skrzętnie skorzystać z tej spektakularnej pomyłki i wbić szpileczkę leginistom. Ci więc, na rozgrzewce, usłyszeli hymn elitarnych rozgrywek. Usłyszeli go po raz ostatni w tamtym pamiętnym sezonie.
Do śmiechu było jednak gospodarzom zaledwie przez pierwszy kwadrans meczu. Najpierw mocnego sierpowego wymierzył Żyro, potem celnym prostym poprawił Radović, a sparing zakończył w końcówce Kucharczyk. 3:0, deklasacja.
Oho, już, pograne, Berg mu się włączył – rezerwy Legii dostają bęcki od Jagi
Jako tako za ten sromotny łomot białostoczanie odgryźli się kilka miesięcy później w Warszawie. Jako tako, bo z jednej strony 3:1 na Łazienkowskiej to nie w kij dmuchał, ale jak na dłoni widać było, że Henning Berg tamto spotkanie kompletnie olał. Nieuchronnie zbliżał się mecz z Ajaksem, więc Norweg na inaugurację wiosny do boju posłał między innymi Ryczkowskiego, Szwocha czy Koseckiego.
Skończyło się tragicznie – Legia nie istniała, a białostoczanie tylko wypełnili swój obowiązek. Błyszczał Tuszyński, wspaniale wyglądał Gajos, środek pola za mordy trzymali Pazdan z Grzybem. A Legia? Lewczuk – 2. Astiz – 1. Brzyski – 2. Tak dysponowaną obronę, przy dobrych wiatrach rozklepałaby nawet Reprezentacja Artystów Polskich z Jarkiem Jakimowiczem na kierownicy.
Jakub Tosik postanawia przyspieszyć koniec kariery Saganowskiego
Początkowo chcieliśmy napisać „mecz jak mecz”, ale nie – emocjonujące 3:2 nie zdarza się w naszej lidze często. Legia wygrała w Białymstoku, ale nie wszyscy wracali wtedy z Podlasia w dobrych humorach. Marek Saganowski, autor drugiego gola dla przyjezdnych, zastanawiał się wówczas, czy buty na kołku będzie musiał zawiesić o wiele szybciej, niż planował.
W końcówce meczu z pełnym impetem „Sagana” zaatakował wspomniany Tosik, a zerwane więzadła zabrzmiały dla 34-letniego napastnika jak wyrok. Po kontuzji powrócił jeszcze do gry, w sezonie 2014/2015 uzbierał nawet nieco ponad tysiąc minut, ale to nie było już to samo – wkrótce potem, trochę z przymusu, usunął się w cień.
Co ciekawe – Tosik za tak brutalny atak na rywala nie ujrzał nawet żółtej kartki.
Fot. FotoPyk