Na początek szczere wyznanie, choć równie sensacyjne co deszcz i świąteczne reklamy na początku listopada – naprawdę lubimy oglądać Jagiellonię Białystok w tym sezonie, szczególnie gdy gra na własnym boisku. Absolutną rację ma Michał Probierz, który wykłócał się z kimś ostatnio, że nawet przegrany mecz z Zagłębiem Lubin dwa tygodnie temu był w wykonaniu jego podopiecznych naprawdę udany. Jest na Podlasiu jakiś taki fajny klimat wokół piłki. Po dzisiejszym meczu żałujemy w zasadzie tylko jednego – że do Białegostoku przyjechały zagrać takie smutasy. Chcieli popsuć zabawę.
Mowa oczywiście o ekipie Piasta Gliwice. Drużyna Radoslava Latala nie była faworytem meczu z „Jagą”, średnio sympatyczny czeski szkoleniowiec pewnie w ciemno wziąłby remis, ale mieliśmy nadzieję, że po zwycięstwie nad Termaliką sprzed tygodnia jakaś nowa energia wstąpi w gliwiczan. Tymczasem entuzjazmu było w nich mniej więcej tyle co w tym kolesiu, który kiedyś zdradził reporterce swoje plany na Sylwestra, a później został gwiazdą internetu.
Piast grał w grę, ale robił to w taki sposób, że mieliśmy wrażenie, iż ci ludzie są tam za karę. Naprawdę ciężko nam to pojąć – Jagiellonia prowadzi 1-0, do końca meczu godzina, a drużyna z Gliwic nie miała ani jednego okresu w meczu, po którym można by powiedzieć: kurczę, dążyli do wyrównania za wszelką cenę! Szanujemy wszystkich trenerów, którzy wprowadzają w życie taktyczne nowinki, ale bronienie jednobramkowej starty to jednak nie coś, czego byśmy oczekiwali.
Powiecie: Jagiellonia grała zbyt dobrze, by jej zagrozić. Będziecie mieli trochę racji, mamy wrażenie, że Michał Probierz trafił w „10” z taktyką na to spotkanie, ale też nie przesadzajmy – nawet obrońcy drużyny z Podlasia byli mocno zaangażowani w ofensywę, naprawdę były wolne przestrzenie do wykorzystania. Niestety, nic takiego nie zobaczyliśmy. To było czekanie na końcowy gwizdek, mecz oddany bez walki.
Nie to nie. Trzy punkty całkowicie zasłużenie zostają w Białymstoku. Dziś dżingiel w wykonaniu Zenka Martyniuka usłyszeliśmy tylko dwa razy. Tylko, bo w niezłej formie był Szmatuła (gdy już popełnił błąd i udało się go minąć, sytuację uratował Hebert), a przy innych okazjach po prostu zabrakło skuteczności. Na prowadzenie gospodarzy wyprowadził w pierwszej połowie Taras Romanczuk. Gracz meczu. Tyrał w środku pola, a w samej końcówce zagrał taką piłkę do Frankowskiego, że nawet Vassiljev mógłby mu tego pozazdrościć. A to duża sztuka.
Na koniec krótkie apele…
Jagiellonio, tak trzymaj!
Piaście, zacznij grać w piłkę. A wyniki powinny przyjść same jak w zeszłym sezonie…
Fot. FotoPyK