– Wielu rodziców zapomina, że sport dziecięcy powinien uczyć, bawić i wychowywać. Teraz – i to problem w całym kraju – często deprawuje, stresuje i demoralizuje. Dzieci, patrząc na najbliższych dorosłych – rodziców i trenera – czerpią najgorsze wzorce. Otrzymują lekcje fatalnego zachowania. To dzieje się nie tylko w piłce nożnej, ale tu skala zjawiska jest największa. KOR to problem społeczny narastający od lat, ale z nim – działając wspólnie – kluby, sędziowie i związki piłkarskie razem z mediami nie mogą sobie poradzić. Niestety, ale samobóje coraz częściej strzelają polskiej piłce trenerzy – najwidoczniej bez przygotowania pedagogicznego. Przerażające, że dawne, straszne standardy zachowań z dorosłej skorumpowanej piłki przenoszą teraz do niewinnej, dziecięcej. Niektórzy zachowują się, jakby zwycięstwo w meczu dzieci było głównym celem, jakby grali o mistrzostwo świata i miliony dolarów. To problem powszechnie ignorowany od lat – opowiada w dzisiejszym “Przeglądzie Sportowym” Rafał Rostkowski.
FAKT
Na start zapowiedź sobotniego meczu Legia – Lech. Zwykle był to mecz na szczycie, teraz… obie drużyny są w tarapatach.
Oba zespoły są daleko poza podium. W nieco lepszej sytuacji jest Kolejorz, który ma trzy punkty więcej. Jak widać, bogaty wcale nie może wszystkiego. Dziś w obu klubach nie mówi się o trofeach, lecz o jak najszybszym opanowaniu kryzysu. To warunek konieczny, aby w następnych tygodniach grać o coś więcej. Legia dzięki awansowi do Ligi Mistrzów ma zagwarantowane przychody przekraczające 200 mln zł rocznie. Lech nie gra w europejskich pucharach, a to oznacza, że musi żyć bardzo oszczędnie, bo w porównaniu z poprzednimi rozgrywkami, do kasy poznańskiego klubu wpłynie około 30 mln zł mniej. Zapewne i tak w finansowym rankingu utrzyma drugie miejsce (za Legią), ale realnie patrząc, jego wpływy będą czterokrotnie niższe od warszawskiego klubu.
Simeon Sławczew opowiada, że jest zakochany w futbolu, co – o dziwo – wcale nie jest regułą wśród piłkarzy.
– Nawet gdy idziemy na spacer z narzeczoną i psem, zdarza mi się zabierać ze sobą piłkę. To całe moje życie. Zanim trafiłem do Lechii z powodu kontuzji cztery miesiące nie mogłem trenować, więc musiałem siedzieć w domu i oglądać mecze. Czułem się okropnie – mówi Faktowi Sławczew, który coraz lepiej czuje się w Gdańsku. – Obejrzałem sporo meczów ekstraklasy w telewizji i jestem pewien, że dam sobie w Polsce radę. Lubię dużo biegać i walczyć. Dla mnie to na przykład nie problem, gdy Milos Krasić nie wróci się do obrony, bo wiem, że gdy tylko odzyskam piłkę i podam ją do niego, to on jej łatwo nie straci – dodaje pomocnik Lechii.
GAZETA WYBORCZA
O wizerunku Legii w Europie mówi delegat UEFA, Kazimierz Oleszek.
Czy reputacja kibiców Legii w UEFA sięgnęła już dna?
Jest zła. Mam tego dowody na co dzień. Jeżdżę na mecze po całej Europie i zawsze spotykam się z pytaniem, dlaczego kibice polskich klubów zachowują się w tak agresywny sposób. Złą reputację mają nie tylko kibice Legii, ale też innych polskich zespołów grających w europejskich pucharach. Legia gra w nich jednak ostatnio najczęściej.
Seweryn Dmowski, dyrektor Legii do spraw mediów, powiedział po zajściach w Madrycie, że Legia boi się wykluczenia z Ligi Mistrzów.
Dobrze, że Legia się boi, bo to znaczy, że dostrzega problem. Gdyby UEFA miała wszcząć postępowanie przeciw klubowi z Warszawy za to, co stało się przed meczem na Santiago Bernabéu, już by to zrobiła. Postępowanie można rozpocząć na podstawie tego, co napisał do UEFA delegat i security oficer. Ten pierwszy jest na każdym meczu, ten drugi – na meczach podwyższonego ryzyka. 90 proc. spotkań Legii traktuje się jako mecze podwyższonego ryzyka, tak było także w Madrycie. Nie wiem, co delegat i security oficer napisali w sprawozdaniu, ale ich interesowało głównie to, co się działo na stadionie, a tam kibice Legii zachowywali się dobrze.
SUPER EXPRESS
“SE” analizuje, czy Dariusz Mioduski jest w stanie wykupić Bogusława Leśnodorskiego i Macieja Wandzla.
I tu pojawia się pierwszy problem: po awansie Legii do Ligi Mistrzów przychody mocno wystrzeliły w górę i Mioduski musiałby za akcje wspólników zapłacić ponad dwa razy więcej niż wcześniej. Ile? Wg naszych szacunków to ponad 50 mln zł. Choć może też wykupić akcje tylko jednego z nich. Większościowy właściciel może aktywować klauzulę wykupu w każdej chwili, czyli to możliwe wkrótce, ale i np. za kilka lat, jeśli Legia nie będzie grać w Lidze Mistrzów i przychody będą niższe. A jak to działa w drugą stronę? Leśnodorski i Wandzel też mogą zaproponować odkupienie akcji Mioduskiemu, a w tym przypadku nie ma ustalonej ceny. Mogą zaproponować kwotę X lub Y, a Mioduski może ją przyjąć lub odrzucić. Trzecia opcja to sprzedanie akcji przez Mioduskiego komuś z zewnątrz, choć z naszych informacji wynika, że Leśnodorski i Wandzel mają w takiej sytuacji prawo pierwokupu za tę samą cenę.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka:
“PS” analizuje, do kogo w tym roku trafi Złota Piłka.
Po dwóch kapitalnych występach Messiego w Hiszpanii znowu dużo mówi się, że to właśnie on powinien sięgnąć po odmienioną Złotą Piłkę. Argentyńczyk, który jest pięciokrotnym zdobywcą tego trofeum, w tym roku jest zarówno najlepszym strzelcem (47 goli) jak i asystentem (30) na świecie. – O tym, kto zdobędzie Złotą Piłkę często decydują ostatnie tygodnie przed głosowaniem – przypomina Simao Sabrosa, były gracz Barcelony, Benfiki i Atletico. A ostatni okres zdecydowanie nie jest najlepszy dla Cristiano Ronaldo. Portugalczyk zalicza najgorszy początek sezonu od czasu transferu do Realu w 2009 roku, w dodatku dziennikarze krytykują go za „dyskretne” występy w finałach Ligi Mistrzów i EURO 2016. Pod względem liczb nikt nie może się z Messim równać. Problemem są jednak trofea, które w poprzednich latach decydowały o kolejności na podium. Główny rywal gwiazdora Barcelony, Cristiano Ronaldo, poza wybitnymi statystykami może pochwalić się najważniejszymi pucharami – Ligą Mistrzów zdobytą z Realem Madryt i mistrzostwem Europy z reprezentacją Portugalii. Dorobek Messiego jest skromniejszy, ale 29-latek też nie ma się czego wstydzić – z Barceloną zdobył wszystkie trofea w Hiszpanii, a z reprezentacją Argentyny srebrny medal tegorocznego Copa America.
O Komitecie Oszalałych Rodziców opowiada Rafał Rostkowski.
To największym problemem nie jest już KOR, czyli Komitet Oszalałych Rodziców?
Jest, i to co raz większym. Wielu rodziców zapomina, że sport dziecięcy powinien uczyć, bawić i wychowywać. Teraz – i to problem w całym kraju – często deprawuje, stresuje i demoralizuje. Dzieci, patrząc na najbliższych dorosłych – rodziców i trenera – czerpią najgorsze wzorce. Otrzymują lekcje fatalnego zachowania. To dzieje się nie tylko w piłce nożnej, ale tu skala zjawiska jest największa. KOR to problem społeczny narastający od lat, ale z nim – działając wspólnie – kluby, sędziowie i związki piłkarskie razem z mediami nie mogą sobie poradzić. Niestety, ale samobóje coraz częściej strzelają polskiej piłce trenerzy – najwidoczniej bez przygotowania pedagogicznego. Przerażające, że dawne, straszne standardy zachowań z dorosłej skorumpowanej piłki przenoszą teraz do niewinnej, dziecięcej. Niektórzy zachowują się, jakby zwycięstwo w meczu dzieci było głównym celem, jakby grali o mistrzostwo świata i miliony dolarów. To problem powszechnie ignorowany od lat. Dziesięć lat temu zrezygnowałem z sędziowaniu meczów dzieci. Prowadziłem mecz, który był festiwalem chamstwa dorosłych pod adresem dzieci z drużyny przeciwnej. Rodzice, wulgarnymi słowami, zachęcali dzieci do faulowania i brutalności. Jeden chłopiec płakał ze stresu podczas meczu. Dwa lub trzy razy przerywałem zawody, żeby uspokoić rodziców, ale to nic nie dało. W końcu zakończyłem mecz przed czasem, bo okoliczności były nieodpowiednie dla dzieci. Opisałem to w protokole, potem zostałem zaproszony na wydział dyscypliny, gdzie usłyszałem: “W takiej sytuacji mecz należy dokończyć bez względu na zachowanie dorosłych, którzy byli na trybunie”.
Jan Urban mówi otwarcie, że ma żal do Lecha i zdradza, że wiosną chce wrócić do zawodu.
Widzę, że żal do Lecha panu pozostał.
Nie ukrywam, że tak. Za szybko mnie skreślono, bo przecież decyzja o dymisji nie zapadła po siódmej kolejce, tylko już po czwartej. Bo po siódmej było już widać, że wyszliśmy z dołka. Początek był nieudany z różnych względów. Karol Linetty wrócił po EURO, nie mógł grać, już praktycznie finalizował transfer do Włoch. Tamas Kadar, który mógł zmienić klub i nie grał, żeby nie ryzykować urazu. Szymek Pawłowski po Superpucharze miał kontuzję, a potem okazało się, że jak już znowu może występować, to Lech nie przegrywa. Wiedziałem, że będzie dobrze i z tego wyjdziemy. Przecież rok temu zatrudniano mnie w Lechu w bardzo trudnym momencie, właśnie z nadzieją, że sobie poradzę. Nie zawiodłem, a jednak tym razem tego zaufania zabrakło i to mnie trochę zabolało.
(…)
W lutym kiedy wrócą rozgrywki znowu usiądzie pan na ławce?
Całkiem możliwe, choć zastrzegam, że nie mam na myśli żadnego konkretnego klubu. Zdarzają się momenty, że mam już dosyć częstych dymisji i braku zaufania do trenerów. Chciałbym trafić do klubu, w którym będę mógł spokojnie dłużej popracować, a prezesi będą cierpliwi. Skoro w Legii zatrudniali mnie dwa razy w dość krótkim odstępie czasu, to jednak oznacza, że za pierwszym razem dymisja mogła być zbyt pochopna. W końcu raczej rzadko się zdarza, że najpierw się rozwodzisz, a potem znowu poślubiasz tę samą żonę…
PS atakuje dalej tekstem o boiskowych brutalach.
Szatnia kpiła: Ulubione zajęcie Jakuba Tosika? Rozwiązywanie krzyżówek. Nie chodziło o intelektualną rozrywkę, której oddawał się piłkarz Zagłębia Lubin, a o jego interwencje grożące zerwaniem więzadeł krzyżowych u innych. Trzy lata temu Tosik „rozwiązał krzyżówkę” u Marka Saganowskiego, który na kilka miesięcy pożegnał się z piłką. Legionista nie ukrywał, że ma żal do boiskowego brutala z Jagi mimo, że ten zadzwonił z przeprosinami. Skandalem był fakt, że łamignat za brutalne wejście nie zobaczył nawet żółtej kartki. Być może fakt, że wiele jego nieczystych zagrań uchodziło mu płazem rozzuchwaliło go w boiskowej bandyterce. Po jednej z interwencji prezes Legii Bogusław Leśnodorski nazwał go kretynem (Tosik odgryzł się później, strzelając warszawianom gola). W ostatniej kolejce gorąca krew Tosika znów zabulgotała, co odczuł pomocnik Lechii Lukas Haraslín. Gracz Zagłębia sprawdził wytrzymałość jego ochraniaczy. Za brutalny faul obejrzał tylko żółtą kartkę, ale ponieważ to była jego druga w tym meczu, to wcześniej niż koledzy trafił pod prysznic.
W “Chwili z…” czytamy rozmowę z Piotrem Celebanem.
Trudniej przełamać barierę fizyczną czy psychiczną?
Wszystko zaczyna się w głowie. Nawet nie wiemy, jakie mamy możliwości fizyczne, kwestia, by wytrzymać to psychicznie. Doświadczyłem tego w Rumunii. Nigdy nie miałem takich treningów, jak w Vaslui. Tam przełamywałem wiele barier, doświadczyłem ekstremalnych zajęć. W ciągu prawie dwóch lat miałem ośmiu trenerów, ale łączyło ich jedno: priorytetem było bieganie. Wszystko z powodu zwariowanego właściciela. Gdy przegrywaliśmy, trener mu mówił: “Za mało biegają”. Więc ruszaliśmy w góry i zasuwaliśmy. Nie było spotresterów, każdy robił to na wyczucie. Biegaliśmy 10 razy po 1000 metrów. Musieliśmy się zmieścić w limicie 3,15 minuty na każdy kilometr. Prezes siedział na trybunach, obserwował. Ci którzy biegli wolniej, nie mogli grać w pierwszym składzie. Gdy były wyniki, czasem prezes pozwalał trenerowi ustalać skład, ale to nie było normą. To był szalony klub. Ten właściciel mnie akurat szanował, właśnie za zaangażowanie, ale na jego szacunek naprawdę trzeba było zasłużyć.
Jeśli przegrywaliśmy, wpadał do szatni, wyzywał nas po rumuńsku. Ignorowałem to, chociaż raz nie wytrzymałem. Po przegranym, wyjazdowym meczu ze Steauą wszedł do szatni i przejechał się po każdym po kolei. Gdy przyszedł czas na mnie, powiedziałem, że skoro ma ze mną problem, to rozwiązujemy kontrakt. A jeśli nie, to wypad z szatni. Wyzwałem go, ruszyłem w jego stronę. Po chwili doskoczył do niego jeszcze Brazylijczyk, właściciel był w szoku, że ktoś mu odpowiedział, bo Rumuni byli potulni. Wyszedł z szatni. Zrozumiał, że nie może sobie z nami pogrywać. Po dwóch tygodniach wróciłem do klubu ze zgrupowania kadry, zdobyłem dwie bramki. I wtedy całował mnie na środku boiska. Nigdy więcej nie miał już do mnie pretensji. Dużo było tych historii.
Fot. 400mm.pl