Reklama

Mecz na szczycie? Chyba nudy!

redakcja

Autor:redakcja

16 października 2016, 17:37 • 3 min czytania 0 komentarzy

Gdyby ktoś przed sezonem postawił sporą kasę na to, że to będzie mecz pierwszej i drugiej drużyny klubowej w Polsce, na stadion w Niecieczy przyjechałby prawdopodobnie tuż po wyborze fajnej działki pod swoją nową willę i nowiutkim cackiem prosto z salonu. Gdyby natomiast wziął ze sobą rodzinę i wmawiał jej, że to faktycznie jest mecz dwóch najlepszych drużyn w lidze i rzeczywiście dał radę to przewidzieć, prawdopodobnie ta wzięłaby go za wariata i czym prędzej odebrała mu wszelkie karty kredytowe, pozmieniała piny i rozejrzała się za specjalistą od trudnych przypadków.

Mecz na szczycie? Chyba nudy!

Niestety, ale jeżeli to faktycznie był mecz na szczycie – prędzej powiedzielibyśmy, że to szczyt nudy i skrajnie nieinteresującego widowiska. Kibice w Niecieczy podczas oglądania tego meczu czegoś mogli doskonale przypomnieć sobie czasy, gdy ich drużyna podbijała co najwyżej boiska okręgówki. O ile pierwsza połowa przypominała jeszcze mecz piłkarski i dawała jakieś podstawy ku temu, by z nadzieją wypatrywać na wznowienie gry, to druga…

No dobra, by nie wprowadzać zbyt dużego nastroju beznadziei, zacznijmy może od pierwszej. Grała w niej w zasadzie tylko jedna drużyna – Bruk-Bet. Jaga miała momentami solidne problemy nawet z wyjściem z własnej połowy, dochodziła do głosu równie często co Radek Matusiak w pierwszych odcinkach programu „Stan Futbolu”. W fantastycznej okazji znalazł się w końcu Gutkovskis (spartolił), później chcąc się zrehabilitować stworzył sobie kolejną (też przeszło obok), otworzyć wynik mógł także Osyra (wolej nad bramką). Swoją szansę mieli także – o dziwo – goście, ale Burliga chyba zapomniał, że trzeba najpierw trafić w piłkę, by myśleć o skierowaniu jej do bramki. Tak czy inaczej Jaga ograniczała się raczej do rozwiązania taktycznego, które w podręcznikach trenerskich figuruje jako „laga do przodu”.

Za to druga połowa… Gdybyśmy mieli tendencje do uciekania w strefę komfortu, prawdopodobnie byśmy ją przemilczeli. Ostatni raz taki chaos widzieliśmy tuż po tym, jak w losowaniu multilotka zwolniła się blokada maszyny losującej. Na boisku nie było w zasadzie nikogo, kto byłby w stanie wziąć na swoje barki odpowiedzialność za tak skomplikowane zadanie, jak wzbudzenie jakichkolwiek emocji. Cernych? Rodzina prawdopodobnie pisała już na Facebooku post o jego zaginięciu. Frankowski? Chyba już rozpoczął akcję poszukiwawczą. Vassiljev? Nawet on nie bardzo wiedział, co z czym się je. Kędziora? Wszedł, by rozruszać towarzystwo, ale w takiej formie nie rozruszałby nawet nawalonych kawalerów na wiejskim weselu. Oglądaliśmy popisy bezradności, festiwal podań na poziomie (chodzi oczywiście o poziom trzeciego piętra), zamiast jakichkolwiek momentów wartych zapamiętania – wyłącznie szachowanie i skupienie się na wytrącaniu rywalom argumentów z rąk. Po takiej połówce możemy zrobić w zasadzie tylko jedno: jak najszybciej wymazać ją z pamięci.

Mecz na szczycie… Czy chcielibyśmy, by drużyny grające tak interesująco były naszymi reprezentantami w Europie? Chyba tylko wówczas, gdy przerzucilibyśmy się na masochizm.

Reklama

grafa

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...