Reklama

„Wielkie” przełamanie. Teraz już z górki?

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

15 października 2016, 10:31 • 3 min czytania 0 komentarzy

Od wyróżniającego się ligowca, który potrafił strzelić cztery bramki w meczu Ekstraklasy (tzw. dzień konia) i piłkarza będącego w orbicie zainteresowań selekcjonera, po cień zawodnika, którego oglądanie jest przyjemnością porównywalną z kolonoskopią. Mniej więcej taką drogę przebył niedawno Michał Masłowski, a tempa tego zjazdu nie powstydziłby się nawet Alberto Tomba „La Bomba”. Wiele w tym przypadku trzeba zrzucić na kontuzje, to prawda. Ale z pewnością nie jest tak, że to tylko ich wina.

„Wielkie” przełamanie. Teraz już z górki?

O tym, że najwyższa pora wybrać się w drogę powrotną pisaliśmy już kilka miesięcy temu. Nie doczekaliśmy się sygnału zwrotnego, trudno było doszukać się w grze Masłowskiego zwykłego progresu, o błyskach z czasów Zawiszy nie wspominany. Nawet zmiana klubu na – nazwijmy to – bardziej przyjazny dla piłkarzy w takiej sytuacji, niewiele pomogła… Więc czekaliśmy, czekaliśmy i nic. Lampka w głowie się nie zapalała, żadnego punktu zaczepienia.

I gdy w naszych głowach coraz częściej pojawiała się myśl, że za chwilę Masłowski osiągnie taki poziom, że kolejnym przystankiem w jego karierze będzie jakaś Olimpią Grudziądz lub Chojniczanka, doszło do przełomu. 88. minuta meczu z Arką Gdynia, były gracz Legii ustawia pikę w narożniku boiska, dośrodkowanie, strzał Heberta, gol na wagę zwycięstwa. Cała uwaga skupiła się na strzelcu, ale to asystent miał równie wielkie powody do radości.

Niby to nic, bo podejrzewamy, że nawet gdyby stałe fragmenty w meczach Ekstraklasy bił Grzegorz Halama, to prędzej czy później po jego dograniu jakaś bramka mogłaby paść, ale jednak w tym wypadku nie warto czepiać się szczegółów. Tym bardziej, jeśli popatrzy się na to, jak długo Masłowski na to z pozoru błahe wydarzenie czekał.

Ostatnia asysta: 21.03.2014, mecz Wisła Kraków – Zawisza Bydgoszcz, podanie do Jorge’a Kadu.

Reklama

O tym, jak dawno temu to było najlepiej świadczy fakt, że w pierwszym składzie bydgoskiego zespołu występował jeszcze Vahan Gevorgyan, który dziś wygląda tak:

14633001_10154574749499770_131292498958149288_n

No dobra, dla formalności: 57 spotkań, w tracie których na boisku spędził łącznie 2947 minut, czekał na asystę Michał Masłowski. I „czekał” to bardzo trafne określenie, bo by ją zanotować robił ostatnio niewiele.

Nie jest jednak tak, że to ostatnia z wypracowanych przez Masłowskiego bramek. Później zdarzało mu się strzelać. Dwa razy dla Zawiszy, raz dla Legii. Nie możecie sobie przypomnieć? 1 kwietnia 2015, mecz Pucharu Polski z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Fakt, murawa na stadionie w Bielsku była adekwatna do daty – jeden wielki żart. Ale wpadło.

Tak czy siak na gola Masłowski też czeka już bardzo długo. Ale spokojnie, step by step, nie wymagajmy od razu zbyt wiele. Na razie niech w meczu z Ruchem wypadnie korzystanie na tle Surmy i Urbańczyka, to też będzie duże osiągnięcie. A w dłuższej perspektywie, życzymy podążenia drogą Mateusza Szwocha, który też był w Legii, też miał poważne problemy ze zdrowiem, a dziś oglądanie jego gry nijak nie kojarzy się z nieprzyjemnymi rzeczami.

Y4aYHyJ

Reklama

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...