Ich historia to przeniesienie na najbardziej ryzykowny grunt znanego kibicowskiego hasła. Podczas gdy stosunki kubańsko-amerykańskie były wciąż niezwykle napięte, a podróż do tego kraju nielegalna, oni zdecydowali się zrobić absolutnie wszystko, by towarzyszyć reprezentacji USA podczas eliminacyjnego meczu w Hawanie. I dali radę! Poznajcie niesamowitą historię piątki Amerykanów, którzy wbrew obowiązującemu prawu i narażając się na dziesięć lat więzienia postanowili być ze swoją drużyną na dobre i na złe. Poznajcie „Cuba Cinco”.
***
„Pomyślałem sobie: to niezgodne z konstytucją, by amerykański rząd dyktował Amerykanom, gdzie mogą wydawać swoje pieniądze! Cała ta polityka była śmieszna!”
Jacky Tran, jeden z członków „Cuba Cinco” w rozmowie z Grantem Wahlem ze Sports Illustrated
***
Od kiedy Barrack Obama objął urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych, nie zapadł ani jeden wyrok skazujący obywatela amerykańskiego za podróż na Kubę bez licencji. W ubiegłym roku Obama wznowił również stosunki dyplomatyczne z Kubą, znacznie rozładowując napięcie, jakie było utrzymywane między tymi państwami przez wiele dekad, a niedawno reprezentacja piłkarska Stanów Zjednoczonych po raz pierwszy od 1947 roku zaplanowała spotkanie towarzyskie na Kubie z kadrą tego kraju, które odbędzie się dziś o 22.00 czasu polskiego. Piątka śmiałków, którzy postanowili zobaczyć mecz Kuba – USA na żywo, na stadionie w Hawanie, zdecydowała się jednak na podróż jeszcze za rządów George’a W. Busha, gdy przepisowe kary za odwiedzenie Kuby bez pozwolenia władz amerykańskich sięgały 250 tysięcy dolarów i dziesięciu lat więzienia. Zwykle procesy nie kończyły się tak drastycznie, a za tego typu “niewinne wycieczki” kara sięgała 7,5-10 tysięcy w amerykańskiej walucie, ale mimo wszystko – jak łatwo policzyć – piątkę przyjaciół mogła ona w przeliczeniu kosztować jakieś 150-200 tysięcy złotych. Po samochodzie średniej klasy dla każdego.
– Zrobiłem naprawdę porządny research i szczerze mówiąc, trochę się bałem, ale pomyślałem sobie, że może akurat nic złego się nie stanie. No i hej, w końcu to był mecz eliminacji mistrzostw świata – bardzo ważne spotkanie. Nie mogliśmy dopuścić, żeby nasza reprezentacja zagrała je bez kibiców – wspominał w wywiadzie dla Sports Illustrated Douglas Zimmerman, kolejny z członków „Cuba Cinco” („kubańskiej piątki”), jak ochrzcił ich Grant Wahl, który spotkał się w 2008 roku z piątką znajomych w Hawanie. – Mecz był pokazywany w telewizji publicznej, więc uznaliśmy, że nie warto pokazywać naszych twarzy. Kupiliśmy więc te komunistyczne czapki i bandany, które zakrywały nasze twarze, część z nas miała też ze sobą bandany w amerykańskich barwach.
Swoje tożsamości „wyjęci spod prawa” Amerykanie, czterej mężczyźni i kobieta, zdecydowali się zresztą ujawnić dopiero niedawno, upewniając się, że wreszcie z tego tytułu nic im nie grozi. Na wszystkich zdjęciach ze swojej śmiałej eskapady mają zakryte chustami, okulary przeciwsłoneczne i czapki bądź bandany. Choć sami mówili wtedy Grantowi Wahlowi, jednemu z dziennikarzy akredytowanych na mecz, że ten cały wypad to był klasyczny „no-brainer”, spontan, to o swoje bezpieczeństwo chcieli zadbać w najdrobniejszych szczegółach.
Sam pomysł zrodził się jeszcze w 2006 roku, gdy Zimmerman poznał Jacky’ego Trana podczas pobytu w Nowym Jorku. Zimmerman jeździł z aparatem na mecze, właśnie wrócił z mistrzostw świata w Niemczech, natomiast Tran podróżował po świecie zafascynowany kulturą didżejską i również postanowił połączyć tę pasję z mundialem za naszą zachodnią granicą. Zaczęło się od niewinnego dialogu:
– Reprezentacja USA gra niedługo mecz na Kubie, czemu by nie pojechać?
– Faktycznie, czemu nie?
Idea dojrzewała i nabierała mocy urzędowej miesiącami, w międzyczasie dołączyła do niej kolejna trójka – Brian Kemp ze swoją żoną, którą poznał zresztą podczas piłkarskich mistrzostw świata w 1994 roku oraz były piłkarz akademicki Luis Arguero. Złapali kontakt przez forum BigSoccer.
– Na początku myślałem, że to jakiś żart. Ale później spirala zaczęła się nakręcać – wspominał niedawno na łamach mlssoccer.com Kemp.
Przy jakiejkolwiek wymianie maili, w rozmowach na komunikatorach – wszędzie późniejsi członkowie „Cuba Cinco” musieli bardzo uważać. Każda wzmianka o wyjeździe na Kubę mogłaby się dla nich skończyć bardzo źle. W tamtym czasie warunki otrzymania pozwolenia na wyjazd były bardzo restrykcyjne, a kary za samowolkę – od wysokich do niebotycznie wysokich. Używali więc określenia zastępczego „the Florida Keys”.
Samą podróż trzeba było zaplanować naprawdę dokładnie. Po pierwsze – obywatel amerykański nie mógł na kubańskiej ziemi korzystać ze swoich kart kredytowych i kont w amerykańskich bankach, więc trzeba było zadbać o to, by mieć ze sobą dość lokalnej waluty.
– Pamiętam, że miałem ze sobą wielki zwitek meksykańskich pesos, nie chciałem żadnego śladu na mojej karcie kredytowej – mówi Kemp. – Później musiałem je z kolei wymienić na kubańskie pesos.
Bezpośredni lot nie wchodził bowiem w grę, wszystko trzeba było ogarnąć na lotnisku w meksykańskim mieście Cancun. Procedura, dzięki której amerykanie dostawali się stamtąd na Kubę była następująca – wkładasz w paszport kawałek papieru, w Meksyku zamiast wbijać pieczątkę do paszportu, podbijano tę właśnie kartkę, po czym po powrocie ją wyjmowano, nie pozostawiając w dokumentach śladów po wizycie w „zakazanym kraju”.
Tran: – Na lotnisku każdy z nas co chwilę latał do łazienki, tak byliśmy tym wszystkim podekscytowani!
Śniony długimi miesiącami sen udało się spełnić. Amerykanie zgodnie z planem wygrali, ale to „Cuba Cinco”, za sprawą artykułu Wahla, który ukazał się jeszcze podczas ich pobytu w kraju Castro, zrobiło się znacznie głośniej w całym kraju. Dziennikarz Sports Illustrated zrobił jednak wszystko, by nie zdradzać personaliów swoich rozmówców tak długo, jak tylko będzie to konieczne.
– Kiedy odpaliliśmy gówniane wifi w naszym hotelu i zobaczyliśmy ten artykuł, pomyśleliśmy sobie “o kurwa” – wspomina Kemp.
– Bałem się, że w pewnym momencie ludzie zorientują się, kim jesteśmy, ale okazało się, że nie było się czego obawiać. Szybko zrozumiałem, że na Kubie żyją dobrzy, pogodni ludzie. Warto podróżować po świecie. Choćby po to, by zobaczyć takie właśnie rzeczy, o których nikt nie mówi – dodaje Zimmerman.
Arguero: – Patrząc na to z perspektywy czasu, czuję dumę. To nie było coś w rodzaju zyskiwania sławy czy grania na nosie naszemu rządowi. Jesteśmy po prostu grupą kibiców, którzy chcieli towarzyszyć naszej drużynie w miejscu, w którym nasz rząd z kolei tego nie chciał. Ale nie mogliśmy dać się zakazom – w końcu jesteśmy kibicami USMNT i zrobimy wszystko, co tylko będzie potrzebne, by być z drużyną.
Kemp: – Był taki moment – jechaliśmy różowym Cadillakiem przez Malecon w kierunku obrzeży miasta, śpiewając amerykańskie piosenki. Pamiętam, jak pomyślałem sobie: „wow, ale ryzykujemy! Ale ta chwila zdecydowanie jest tego warta”.
Dziś, w obliczu kolejnego spotkania z Kubą, opowieść o piątce nieznających się wcześniej ludzi, których połączył wspólny cel – wspieranie drużyny narodowej – przypomina się w Stanach niezwykle chętnie. Mimo że przecież złamali prawo kraju, w którym żyją, to zrobili to na swój sposób właśnie dla niego. Zresztą wszyscy wiemy, jak Amerykanie lubią takie filmowe historie. A ta, to doprawdy gotowy scenariusz.
***
Wszystkie cytaty pochodzą z wywiadów udzielonych przez członków “Cuba Cinco” dla Sports Illustrated i MLSSoccer.com.