Jakub Kamiński to były junior Jagiellonii i Lechii, raz powołany na konsultację kadry Polski. Sam o sobie mówi, że na imprezach nosił opaskę kapitańską. Nie przeszkadzało to w marzeniach o wielkiej piłce, gdzie jednak zderzał się z brutalną rzeczywistością, aż w końcu w Łomży porżnięto mu nogę – lekarz po wszystkim stwierdził, że chyba pijana pielęgniarka po dyżurze przeprowadzała operację. Zostało mu spoglądanie wstecz na zmarnowane lata, poharatane zdrowie. Ale wtedy przyszło niemożliwe, prawdziwy obrót o 180 stopni: dziś Kuba ma na koncie wizyty w wielu miejscach w Polsce a także w USA i Ekwadorze, gdzie świadczy o obecności Żywego Boga na świecie i – jak sam twierdzi – podczas jego modlitw ludzie są uzdrawiani mocą Bożą. To historia jedyna w swoim rodzaju, zapraszamy.
***
Odkąd pamiętam, marzyłem by zostać zawodowym piłkarzem. Urodziłem się w Gołdapi, gdzie istniał okręgówkowy klub – miałem sześć lat, gdy zacząłem trenować, choć najmłodsza juniorska drużyna skupiała dziesięciolatków. Grałem więc ciągle na starszych od siebie, choć trenerzy bali się mnie wypuszczać na boisko. Jak sześciolatka wystawisz na dziesięciolatków, to mogą go pozabijać.
W tym wieku rok robi fizyczną różnicę, a co dopiero cztery.
Dopiero jak między mną a resztą była różnica roku, półtora, zacząłem występować w meczach. Zawsze się marzyło – a może ktoś kiedyś zadzwoni? Jakiś wielki klub? I pewnego dnia stało się, Jaga zadzwoniła do moich rodziców. Zapraszali na obóz, jechali do Kowna. Po dwóch tygodniach trener Karalus wziął mnie na bok – ja dzieciak, on wielki trener – i powiedział tak:
– Młody, masz talent. Nie możesz tego zmarnować. Ja się tobą zajmę.
Te słowa mnie jednak… przeraziły, bo w mojej głowie zabrzmiało to tak: porzuć dom i rodziców w wieku dwunastu lat. Jak z obozu odbierał mnie Tata, to trener Karalus powiedział mu: Andrzej, tak jak w tobie widziałem potencjał, tak samo w twoim synu widzę. Tylko, że on może zajść znacznie dalej. Mój ojciec jako nastolatek był kiedyś w pierwszym zespole Jagiellonii, też u trenera Karalusa, ale poszły mu kolana i tak się skończyła jego kariera. Po rozmowie z rodzicami podjąłem decyzje – nie jadę. Przestraszyłem się. Dopiero po paru tygodniach, gdy ułożyło mi się to wszystko w głowie, pojechałem.
Jesteś z rocznika Jagi zbliżonego do mojego rozmówcy, który barwnie opowiadał mi o waszych losach.
1993, byłem w drużynie m.in. z Łukaszem Bogusławskim który dzisiaj występuje w Górniku Łęczna. Ja przyjeżdżając do Białegostoku byłem bardzo spokojnym chłopakiem. Wiesz, wyjechałem z bardzo ułożonego domu. Jak zobaczyłem, że chłopaki idą na imprezę, piją dwa piwa, myślałem: ja cię kręcę. Nigdy w życiu. Bałem się tego otoczenia, poprosiłem, żeby być na stancji, a nie w internacie. No ale towarzystwo się zakręciło, w wieku piętnastu lat już sam zawnioskowałem o przeniesienie do internatu.
Przekonały cię imprezy.
Było wesoło. Dantejskie sceny, czeski film. Zacząłem smakować życia. Jedna ucieczka w nocy dyskwalifikowała z mieszkania w internacie, a co za tym szło – dowiadywał się klub. Zawodnik dostawał żółtą kartkę, a to z wielką łaską trenerów. Za naprawdę gruby numer była dyskwalifikacja z klubu, szkoły, internatu. Jednym wybrykiem mogłeś skasować marzenia o piłce. Miałem ekipę z którą w ciągu roku uciekliśmy czterdzieści parę razy.
Byliście tak dobrzy czy przymykano oko, a ostry regulamin był na pokaz?
Byliśmy najlepsi! Planowaliśmy to jak ucieczkę z więzienia. Serial Prison Break wymięka przy nas. Wyciągało się klucz z pokoju wychowawców kilka godzin przed zmianą dyżuru. W nocy, gdy kontrola po pokojach była, przenosiło się na poziom -1, czekało, aż przyjdzie cynk z wyższych pięter, że dyżurny poszedł, brało klucze, otwierało prysznice, wychodziło z pryszniców tylnym wejściem, okna na taśmę zaklejało i frunęło! Najgorszy manewr zrobiliśmy, jak uciekliśmy zimą, przy -20. Okno zostawiliśmy na taśmie, a w noc, wiadomo, dwóch młodych leci na balety, to najlepsza koszula tylko ubrana, choć zęby trzaskają. O 4 nad ranem przychodzimy, a tu okno zamknięte, bo dyżurny zobaczył, że coś zimno i zamknął. Trzeba było czekać przy -20 do 7 rano! Ale wracałeś i była satysfakcja, że masz piętnaście lat, a byłeś na imprezie od lat 21, w klubie, gdzie każdy o ładnych kilka lat starszy od ciebie.
Wejście do klubów też godne amerykańskiego serialu?
Na papierach kolegów ze starszych roczników się wchodziło. Bywało, że każdą osobę ze starszych roczników znaliśmy po peselu, dacie urodzenia, imionach ojca i matki. Tak się zaczynało to powoli, ale marzeniem wciąż była piłka, dostać się do Młodej Ekstraklasy. Trenowałem z nimi, ale nie jeździłem na mecze. Zamiast tego grałem w juniorach, gdzie, nie kryję się, strzelałem po czterdzieści bramek na sezon. Zawsze graliśmy prostą piłkę – Bogusławski dostawał piłkę na środku pomocy, słał na skrzydło, w tym do mnie, na lewe. Wygrywaliśmy non stop dwucyfrówkami, można sprawdzić tabele.
Widziałem te tabele. Tykocin. Piątnica. Szczuczyn. Większość to mecze na kartofliskach.
To prawda, nie wiadomo co to było. Jedynym naszym rywalem był młodszy rocznik Jagiellonii, ewentualnie ŁKS Łomża, może z Zambrowem czasem się męczyliśmy. Nie miała ta liga sensu, bo gdzie szansa na rozwój, jak ja z zawiązanymi oczami strzeliłbym cztery gole. Z całym szacunkiem dla tych chłopaków, ale grało się na przykład na gościa z 17 kg nadwagi. To tak jakby grać z dziewczynami na w-fie, bez urazy, stwierdzam fakty. Obiecywano mi tę Młodą Ekstraklasę, byłem jednym z najmłodszych, ale ciągle nie debiutowałem. Chwyciłem się znajomości z pewną osobą i poprosiłem, czy może mi załatwić testy. Propozycja pojawiła się z Legii, trenerem był pan Sokołowski – pojechałem bez wiedzy Jagi. Mnóstwo chłopaków pojawiło się na tamtym castingu. Po sparingu trener powiedział mi: ja jestem na tak, chciałbym cię zobaczyć na tle młodej Ekstraklasy. Myślałem, kurczę, byłbym szesnastolatkiem w ME Legii Warszawa? Mega! Kolejny sparing, chcieli mnie. Ale nie za takie pieniądze, jakich żądała Jagiellonia, czyli pełny ekwiwalent. W Jadze byli pewni, że nikt tyle nie zapłaci – chodziło o kilkadziesiąt tysięcy złotych. Ale wkrótce przyszedł przelew z Gdańska i mogli tylko przesłać kartę! Pojawiłem się w Trójmieście w wieku 16 lat. Tuż przed transferem miałem też akcent na konsultacjach kadry Polski u trenera Żmudy – byli tam tacy gracze jak Drewniak, Żołnierewicz. Mnie skwitowali, że warunki fizyczne mam nieodpowiednie do zbliżającego się meczu, bo graliśmy z Irlandią. To była jedyna przygoda z kadrą.
W Gdańsku dali ci upragnioną Młodą Ekstraklasę?
W Lechii była hierarchia taka: Ekstraklasa, rezerwy w trzeciej lidze, Młoda Ekstraklasa, potem juniorzy. Miałem szesnaście lat, grałem albo w rezerwach albo w ME, a do nas schodzili czasem tacy gracze jak Tomasz Dawidowski czy Paweł Nowak. Dopiąłem swego, w ME zadebiutowałem jako szesnastolatek. Grałem nieregularnie, pierwszy sezon to może 300-400 minut. Kontrakt miałem na dwa lata, dobre pieniądze – z tego co wiem, największe z chłopaków z rocznika.
Uderzyły ci do głowy? I bez nich umiałeś się bawić.
Może nie pieniądze uderzyły, ale to, że powoli było wiadomo, że Kamiński to jest zawodnik Lechii.
W środowisku rówieśników robiło wrażenie.
Wiadomo, Lechia Gdańsk w trójmieście to nie jest jakaś anonimowa drużynka. Pojawiali się koledzy, pojawiały się koleżanki, tworzyło się środowisko do uczczenia wygranego meczu – byłem mistrzem baletu, miałem tu opaskę kapitańską. W ME grałem jednak coraz więcej. Pod wodzą trenera Radosława Gaca, któremu wiele zawdzięczam, wkrótce już byłem w podstawowym składzie, strzeliłem dziesięć bramek, walczyłem o króla strzelców. Nie mieliśmy najsilniejszego zespołu przez wspomnianą hierarchię i zakończyliśmy na ostatnim miejscu, ale dla mnie to był udany rok – miałem nawet rozmowę z Lechem Poznań, był temat transferu, ale pojawiała się zaporowa cena. Gdy tak strzelałem regularnie w ME, zagadał do mnie trener Kafarski: zapraszam cię do pierwszego zespołu. Poszedłem wspólnie z Łukaszem Kacprzyckim. Pamiętam sparing z jakimś zaprzyjaźnionym klubem z 3-4 ligi, festyn podczas przerwy na kadrę. Siedzę w szatni, trener dyktuje skład: na środku Kożans, na boku Deleu, w środku Surma, Nowak… słucham i nie dowierzam: czy to się dzieje naprawdę? Czy ja tu serio siedzę? Na prawej wyszedł Kacprzycki, w ataku Benson z Dawidowskim, a na lewej pomocy usłyszałem swoje nazwisko – Kamiński! To był szok dla mnie.
Skrzydeł dostałeś.
Ewidentny wiatr w żagle. Wygraliśmy skromnie, 1:0, pamiętam nawet, że Łukasz Surma strzelił bramkę. Trener powiedział, że od teraz będę na stale w pierwszym zespole, a w przerwie zostanę oficjalnie zgłoszony do Ekstraklasy! Na moje nieszczęście miesiąc później trener Kafarski został zwolniony, ja zostałem zrzucony do rezerw, a tam skasowany. Cały tłum zaczął spadać do drugiej drużyny, musiałem siedzieć na ławce. Byłem wściekły. Jeszcze bardziej rozkręcało się więc życie jeśli chodzi o tematy pomeczowe. Punkt rozrywki w Trójmieście – Sopot. Ja to nazywałem Sylwestrem 365 dni w roku. Tam jest wieczna impreza, ciągłe cyrki. Do każdego klubu mieliśmy wejście, chyba, że ktoś mocno nabroił. Kto więcej chodził, szybko łapał znajomości i nikomu nie przeszkadzało, że młodzi zawodnicy bawią się w opór. To były imprezy na całego, nie znaliśmy słowa ”limit”… Nie było problemu, żeby o 5:30 zamknąć klub, gdy o 9:30 była zbiórka.
Imprezy imprezami, wciąż jednak chciałem grać w piłkę. Pojawiła się sytuacja, o której myślałem, że to żart. Odezwał się człowiek, który reprezentował klub Celje ze Słowenii. Wygrali puchar, mieli grać w eliminacjach do Ligi Europy. Dla mnie – bajka poziom, móc pokazać się w pucharach. Opowiadał, że mnie monitoruje od pół roku, a ja nie wierzyłem, ale po tym jak opowiadał, ile znał szczegółów, nie było wątpliwości. Przyjechał, pogadaliśmy, okazał się kumaty, a nazwiska znał takie w zarządach, że robiło wrażenie. Powiedział, że Celje chce mnie z miejsca kupić, ale nie za tyle, ile będzie trzeba zapłacić ekwiwalentu. Namawiał: idź do klubu, postrugaj pawiana, że chcesz odejść do 3-4 ligi, puszczą cię. Ale oni zaśmieli mi się w twarz, wiedzieli co kombinuję, krzyknęli cały ekwiwalent – 240 tysięcy. Celje dawało maksymalnie stówę, nie było tematu. Pojawił się Probierz i uznał, że nie może wypuścić młodzieżowca, którego chce kupować słoweński pucharowicz. Zaprosił mnie na trening pierwszej drużyny, powiedział, żebym mu zaufał, ale potem nadciągnąłem mięsień dwugłowy, kilka dni rehabilitacji, a wkrótce telefonicznie dowiaduję się, że mam dołączyć do rezerw i się odbudować. Tak mnie odbudowywali, że więcej pierwszego zespołu nie zobaczyłem, a w rezerwach dawali mi po piętnaście minut. Grać nie dają, a do Słowenii puścić nie chcieli, jaki to dla nich biznes? Paranoja.
Ale w końcu uwolniłeś się.
Przyszedł do mnie redaktor Paweł Stankiewicz z Dziennika Bałtyckiego i zapytał, czy nie chciałbym opowiedzieć co jest grane. Odparłem mu, że jakbym to zrobił, to za karę biegałbym dookoła parku jak w klubie kokosa. Ale przekonał mnie, coś tam powiedziałem, poszedł artykuł w gazecie. Środa rano, dostaję telefon, że co ja zrobiłem, że w jakim ja świetle postawiłem Lechię! Odpowiedziałem tylko, że nawet połowy nie zdradziłem, co ze mną zrobiliście. Mogę redaktorowi tylko brawo bić, bo pozwolili iść na wypożyczenie. Trafiłem do Wigier, spodobałem się trenerowi Venceviciusowi. Miała być walka o awans i awans faktycznie był, ale zagrałem siedem minut. Chwilę temu dzwoni do mnie klub z pucharów, a teraz siedzę w drugiej lidze na ławce. To nie jest upokorzenie? Wtedy kontaktuje się ze mną Wojciech Kowalewski. Ja nie dowierzam, że z nim rozmawiam, a on mówi, że wie o moje sytuacji, widział jak gram, załatwi mi testy. Jadę do Dolcanu, tam po sparingu-castingu trener Sasal wchodzi do szatni i mówi: wszyscy do domu, tylko ty poczekaj. Słuchaj młody, lewa noga, perfekcja. Szybkość, chodzisz jak brzytwa na skrzydle. Takiego gościa szukam. Ale dostałem telefon z Ekstraklasy, że wysyłają mi gościa na rok wypożyczenia i musi grać. Jest z twojej pozycji. Dostaniesz ciekawą umowę, ale placu nie dotkniesz. Możesz sobie wyobrazić co ja w głowie miałem?
Delikatnie mówiąc życie oczekiwań nie spełniało.
W końcu miałem to wszystko gdzieś. Chciałem po prostu pograć. Gdziekolwiek. I co się dzieje – zrywam więzadła krzyżowe. Mówię – oho, kropka nad i.
Miałeś jakieś ubezpieczenie?
Żadnego. Odzywa się do mnie ŁKS Łomża. Mówią, że wezmą mnie w tym stanie, w którym jestem, załatwią operację i leczenie. Za tydzień mam być na stole, zaopiekują się mną, chcą, żebym u nich grał. Myślę sobie – na NFZ będę czekał dwa lata, prywatnie potrzeba dwadzieścia tysięcy. A tu robią mnie za moment, chcą we mnie inwestować. Jest po operacji i słyszę, że niebawem druga. Pytam o co chodzi, a oni, że teraz mnie otworzyli, wyczyścili wszystko, a jak przygotuję nogę przez rehabilitację, zrobią drugi zabieg. W życiu o czymś takim nie słyszałem, ale nie będę doktorów uczył fachu. Wyciskam siódme poty na rehabilitacji, zasuwam codziennie. Po sześciu miesiącach wracam, pierwszy mecz. Maj 2015, otwarcie sezonu – ŁKS Łomża gra z Rakowem Częstochowa, Puchar Polski. Wychodzę w pierwszym składzie. Jedenasta minuta, strzelam bramkę wcinką, bramkarz dostaje za kołnierz! Stadion eksploduje. Wyrównują, ale wygrywamy 2:1.
Bramka Kuby od 17:40
Następny mecz pucharowy jest z Chrobrym, ja pierwszy skład. Gram dobrze, ale w przerwie przy 0:0 czuję, że mi dwugłowy szarpie. Stawka wielka, ale cały sezon przede mną, więc mówię – trenerze, zmiana. Nie naderwałem, ale jak pogram, to naderwę. On mówi – graj! Nie będę, bo się wykończę! Kazał mi wyjść, po paru minutach zdjął, mecz przegraliśmy. Ja zszedłem w celu tygodnia przerwy i bycia gotowym na ligę, żeby wreszcie pierwszy od lat sezon porządnie rozegrać. A tu siadam na ławce. Przychodzi sierpień 2015, wchodzę na boisko z ławki, po dwudziestu minutach walą mi drugi raz więzadła. Ta sama noga. Leżę na boisku, myślę – wszystko jest przeciwko mnie. Leżąc przypominam sobie, że tydzień wcześniej dzwoniła do mnie rodzina zapraszając na spotkanie chrześcijańskie. Wiedzieli, że szedłem głębiej i głębiej w nieciekawe życie, próbowali interweniować.
Co się z tobą działo?
Życiowo nie prowadziłem się prawidłowo, potraciłem zasady. Tematy takie jak bycie uczciwym wobec bliskich, bycie słownym… Ja już robiłem wszystko nieświadomie. Miałem wyłączone myślenie. Ale w tych wszystkich chorych klimatach zacząłem się gubić. Sam się ze sobą źle czułem, z tym jak ja wyglądam. Żeby ten głos zabić, wyciszyć, trzeba było przykręcić śrubę i zacząć żyć jeszcze szybszym życiem. Było sięganie po różnego rodzaju… fajne atrakcje. Zadzwonił tato i powiedział: ty już nas nie słuchasz. Ja się za ciebie modlę, ale jeżeli się nie ogarniesz, to będzie dla ciebie bolesne. Oni wiedzieli jak wygląda moje życie, byli zdruzgotani tym wszystkim. Powiedzieli, że jest chrześcijańska konferencja i żebym przyjechał. Spojrzałem w kalendarz: niestety, nie mogę. Mam mecz.
Jakie miałeś relacje z rodzicami?
Bardzo dobre. Wiele im zawdzięczam. Nie mogę sobie wyobrazić lepszych rodziców Rozmawialiśmy niemal codziennie przez telefon. Zawsze mieliśmy świetne relacje, ale byli zdruzgotani moją postawą.
Mówiłeś im nawet o imprezach?
Wiedzieli nawet, gdy nie chciałem mówić, czuli co się dzieje. Zamiast konferencji wybieram więc mecz, tam kontuzja, lekarz klubowy, pan Grzesiu, pociesza mnie: nie martw się, może nie poszły ci więzadła od nowa. Może nadciągnąłeś tylko. Ale zawieźli mnie na rezonans i bańka mydlana pękła. Powiedzieli wprost – zapomnij o piłce, inaczej będziesz miał problemy z chodzeniem.
Najlepszy ortopeda sportowy w Polsce, w środowisku będą wiedzieć o kogo chodzi, spojrzał na badania i spytał: kto ci zrobił taką krzywdę? Człowieku, tą operację, którą ci zrobili, to chyba jakaś pijana pielęgniarka po dyżurze przeprowadzała. Niemożliwe, żeby jakikolwiek lekarz zrobił ci taką rzecz. To wbrew medycynie, prawu, etyce. Ciebie pokaleczyli. Ty siedziałbyś przy biurku, wstawałbyś tylko po szklankę z herbatą, i zerwałbyś znowu te więzadła. Cud, że tyle przetrzymałeś. Zrobili z ciebie kabaret.
Tak mi podali rękę. Patrzyłem na lata wstecz – zero pozytywów. Mam dwadzieścia jeden lat i zmarnowałem życie. W szpitalu mówią mi, że potrzebna jest operacja kosztująca pięćdziesiąt tysięcy, inaczej mogę kiedyś wylądować na wózku. Byłem na dnie. Wkrótce moje życie przewróciło się do góry nogami.
Jechałem z Warszawy przez Łomżę do Gołdapi, całą trasę wyciskając sprzęgło prawą nogą. Lewa nie była w stanie, więc sobie wyobraź jak byłem rozwalony. Przyjeżdżam. Do Boga wcześniej miałem szacunek, ale nie było wielkiego uczucia. Ktoś mówił “bez Boga daleko w życiu nie zajedziesz!” a ja nie wiedziałem o co mu chodzi. Bóg to była dla mnie pusta religia bez pasji ! Dotarłem na tą konferencję Chrześcijańska. Na tym spotkaniu w pewnym momencie tak mnie dotknęło, że pierwszy raz w życiu odczułem silną obecność Bożą. Zacząłem wewnętrznie drżeć. Czułem się okropnie, jak szmata, jak brudas w środku. Spojrzałem na swoją przeszłość i widziałem jeszcze wyraźniej jaka to była porażka. W tym momencie wiedziałem że jestem kompletnie brudny przy Bogiem. Powiedziałem w myślach: Boże, zabierz ode mnie to wstrętne uczucie, bo tu wykituję. Umrę tu!
Prowadzący konferencję, facet z Australii, nikt, kto mógł znać moją historię, odwrócił się, spojrzał na mnie i przez tłumacza powiedział do mnie tak: ty przed chwilą zapytałeś Boga. A teraz Bóg ci odpowiada: Dam ci nowy początek. Anulowałem twoją przeszłość, a teraz użyję ciebie do głoszenia kim jestem i pośle Cię do wielu wielu ludzi. Godzinę leżałem na podłodze, leżałem jak postrzelony, zgięło mnie w pół. Bóg coś robił ze mną, w moim sercu, nie potrafię tego opisać. Ryczałem jak kot. Tak jakby mnie zoperował z całego brudu, który zbierałem w życiu. A potem wstałem i pierwszy raz czułem spokój. Żadnych brudnych myśli, cisza w eterze. Ten prowadzący podszedł do mnie: a teraz jest czas na twoje uzdrowienie w ciele. Położył rękę na moim kolanie i powiedział: w imieniu Jezusa Chrystusa, bądź zdrowy. Dwie minuty po jego modlitwie czułem, że moje kolano się wzmacnia. Nie mogłem uwierzyć, że czuję się dobrze, 2 minuty po jego modlitwie – skakałem do góry. Wybiegłem z budynku i zacząłem biegać po parku, skakać po ławkach, parapetach, startować na chodniku jak kompletny wariat. Nie czułem żadnego bólu, a jeszcze trzy dni wcześniej nie mogłem wycisnąć sprzęgła lewą nogą. To był cud.
Wróciłem do domu. Wiedziałem już, że Bóg jest realny, Bóg jest prawdziwy. Coś wydarzyło się w głębi mnie, coś, czego nie dały mi żadne imprezy, żadne strzelone gole. Pamiętam jak z Lechem Poznań strzeliłem po widłach z rzutu wolnego, pamiętam jakie to było uczucie. Niczym się jednak to wszystko nie równało do tego, gdy Bóg mnie dotknął.
Wtedy, w swoim pokoju, pomyślałem: Boże, ja o tobie słuchałem całe życie, ale ja ciebie kompletnie nie znam. Pokaż mi kim ty jesteś. Każdego dnia tak wołałem: kim ty jesteś? Po dwudziestu dniach dostałem wiadomość od tego gościa, prowadzącego z Australii, bo go zaprosiłem na Facebooku po konferencji. Zapraszał mnie do Ekwadoru na kolejne konferencje. Spojrzałem na mapę, spojrzałem gdzie byłem, kim byłem, a tu facet, jakiś kaznodzieja. Przecież to musi być żart. Zamknąłem laptopa i powiedziałem w duchu: Boże, jeżeli to wiadomość od ciebie, to potrzebuję znaku. Jeżeli go otrzymam, to będę wiedział, że jest to twoja wiadomość. Powiedziałem Bogu: jeśli ktoś mi da na ulicy pieniądze i powie, że to pieniądze od Boga – wtedy będę wiedział ze mam jechać. Trzy dni później kobieta, którą znałem – ale też weźmy poprawkę, że dziesięć lat nie było mnie na stałe w Gołdapi – zatrzymuje mnie i mówi: posłuchaj, wyjeżdżam dzisiaj ale na jutro potrzebuję dostarczyć pewną kwotę pieniędzy w jedno miejsce. Możesz pomóc? Byłem zaskoczony, ale mówię – nie ma problemu. Znamy się, zaniosę. Następnego dnia otwieram portfel, gotowy nieść pieniądze, w jednej przegrodzie jej kwota, w drugiej moje ostatnie, żenujące pięćdziesiąt złotych. Powiedziałem w duchu: Boże, moje ostatnie 50 złotych należy do ciebie. Spożytkuję je jak będziesz chciał. I w tym momencie telefon wibruje, a ta kobieta pisze do mnie tak: te pieniądze są twoje, nigdzie nie idź. Miałam sen, Bóg mi powiedział – daj te pieniądze Kubie. Nie będę zgrywał cwaniaka, rozryczałem się. Padłem na ziemię. Boże… Lecę…
Poleciałem do Ekwadoru, spotykam tego gościa z Australii w hotelu. Mówi mi: ja będę głosił, o realnym Bogu, a na koniec zaprosimy ludzi, którzy potrzebują uzdrowienia. Ty się będziesz o nich modlił, a oni zostaną uzdrowieni. Nie wiem co powiedzieć, mówię – dobra, dobra. Spodziewałem się kilkudziesięciu osób na konferencji, a tam dwa tysiące. Z czego, jak oszacowaliśmy, około 700 szło po modlitwę o uzdrowienie. Zacząłem oglądać znaki i cuda. Modliłem się w imię Jezusa Chrystusa, a ci ludzie zaczynali być uzdrawiani na moich oczach. Nie dbam o to, czy ktoś mi będzie wierzył, dbam o to, co pomyśli o mnie Bóg.
Po sześciu dniach wróciłem z Ekwadoru do Polski i zacząłem się zastanawiać. Wracać do piłki? Zacząć jakąś szkołę i znaleźć normalną robotę? Co robić? Zapytałem tego gościa z Australii. On powiedział: czy ty nie widzisz co Bóg dla ciebie zrobił? Zadaj mu pytanie a będziesz wiedział! I faktycznie wiedziałem – to, czego doznałem, gdy realny, odczuwalny Bóg mnie dotknął, dało mi najwięcej w życiu, więc obecność Boża jest dla mnie ważniejsza niż piłka. I wkrótce odebrałem telefon – słuchaj Kuba, słyszałem twoją historię, mamy tutaj grupę ludzi, którym mógłbyś ją opowiedzieć. Zacząłem jeździć po Polsce, mówić o żywym Bogu, modlić się o ludzi, modlić o chorych.
W maju 2016 zadzwonił do mnie numer zaczynający się od +1. Stany nie Stany? Chyba Stany. Los Angeles. Zaproszenie. Organizacja sportowa, która łączy tematy chrześcijańskie z kampusami sportowymi. Mam uczyć dzieciaki piłki, a po godzinach opowiadać o Bogu. Poleciałem. Po kilki dniach w Los Angeles czuję ze jest coś więcej do zrobienia w USA. Zacząłem się zwracać do mojego żywego Boga żeby mną pokierował. Zacząłem poznawać w ponadnaturalny sposób ludzi z którymi zacząłem podróżować po Stanach. Kalifornia, Indiana, Teksas, aktualnie jestem w Chicago. W samym Chicago miałem trzy spotkania, na które przyszło łącznie kilkaset osób. Oglądałem uzdrowienia, oglądałem znaki i cuda, opowiadałem ludziom o żywym Bogu wszędzie, gdzie się da: na ulicy, w sklepach, u fryzjera…
Jakie znaki i cuda?
Mam nawet na Youtube na którym zacząłem wrzucać filmiki co Bóg robi. Raz poszedłem do zwykłego fryzjera, chciałem się ostrzyc, a ostatecznie klientka i fryzjerka zostały uzdrowione. Mam to na filmie. Najciekawsza historia jaka miała miejsce z uzdrowieniem w Chicago to ta z biegaczką. Dziewczyna z tego co pamiętam 26 lat, biegała maratony. Przyszła na jedno spotkanie, na którym byłem. Opowiadałem o żywym Bogu, kim On jest, że każdy może mieć z Nim relacje a potem zaproponowałem że się pomodlę o ludzi którzy potrzebują uzdrowienia. Wyszła ta dziewczyna,. Zaznaczam – nie ja uzdrawiam. Ja się modle – Bóg działa! O finale tej historii dowiaduje się kilka godzin po spotkaniu. Ta dziewczyna kontaktuje się ze mną. Mówi, że dwa lata temu biegła swój ostatni maraton, strzeliło jej w kolanach, nie mogła nawet szybciej chodzić. Na spotkaniu, jak ja się modliłem, poczuła gorąco w kolanach. Po powrocie do domu przebrała się w strój i poszła biegać. Powiedziała sobie że będzie biegła do momentu aż poczuje ból. Padła ze zmęczenia – ze zmęczenia, nie z bólu! – dopiero po dwudziestu milach. Jest uzdrowiona!
Jednak inna historia zwaliła mnie z nóg. Po jednym ze spotkań podeszła do mnie po spotkaniu kobieta mająca około czterdziestu lat. Słuchaj, mam córkę, która poszła w ciężkie narkotyki. Nie ma nad nią kontroli, ma osiemnaście lat i jest w głębokim dole. Myślę – wow, deja vu czy co? Znam te klimaty. Zaprosimy cię na kolację, mówi. Może ona łaskawie zgodzi się zejść i ciebie posłuchać. “Moje gadanie jeszcze nic nie zmieniło, ale wierzę, że Bóg ją dotknie, zostanie przemieniona”. Na to liczę, przyjdź!
Przyszedłem, opowiedziałem o realnym Bogu i co potrafi zrobić, jak przemienia ludzi. Że Bóg to nie obrazek, nie klęczenie na kolanach, nie odpalona świeczka, a realna osoba – pytanie tylko, czy ty chcesz go w swoim życiu. Gdy wchodziłem matka mówiła, że będzie cud, jeśli ona posłucha mnie pięć minut, a ona słuchała dwie godziny. Przyznała później, że codziennie brała kokainę, że staczała się coraz niżej. Ja cię nie uleczę, mówię, musisz się zgłosić do tego samego lekarza, który uzdrowił i oczyścił mnie. Poproś Boga, a on ci odpowie!
Następnego dnia przyszła i powiedziała, że zeszłego wieczora wzięła ponad normę. Wzięła tyle, że powinna chodzić jak przecinak. Ale przyszedł do niej głos – dlaczego marnujesz swoje życie? Wyszła z miejsca, gdzie w którym była, wróciła do domu i powiedziała w duchu: Boże, jeżeli jesteś realny tak, jak odpowiadał ten koleś z Polski, to ja chcę Cię doświadczyć teraz. Poczuła ciepło, które zaczęło ją ogarniać i mimo potężnej dawki kokainy zasnęła jak dzeciak. Następnego ranka płakała i mówiła: co się ze mną dzieje? Poczułam coś, czego nigdy nie znalazłam w żadnych imprezach, narkotykach – najlepszy haj nie przyniósł mi tego, co czuję teraz. Odpowiedziałem ze to co czujesz to Ten Bóg, którego mówiłaś, że nie ma.
Ekipa, z którą dawniej imprezowałem, którzy wiedzą jakie balety przeszliśmy i na co było mnie stać, patrzą teraz na zdjęcie, gdzie ja stoję czasem przed setkami ludzi i opowiadam o Bogu. Mówią mi, że są dwie opcje – albo ty zwariowałeś i pogięło cię psychicznie, albo ten Bóg, o którym mówisz, jest realny. Ja mówię – jest realny! Zacząłem się dzielić o tym co się stało z moimi znajomymi z przeszłości i sporo z nich zapragnęło tego samego. Nie ważne w jakim punkcie w życiu jesteś, jak się pogubiłeś, pogubiłaś – ważne co zrobisz dzisiaj, a jest jedna droga, by naprawić swoje życie – zawołać Boga.
Zadzwoniłby dziś do mnie klub z Ekstraklasy, zaproponował dwadzieścia tysięcy miesięcznie… niechby nawet funtów! Odmówiłbym w sekundę, nie strugam pawiana. Nie dlatego, że piłka jest zła, ale dlatego, że nigdy nie dała mi ułamka tej radości, tego spełnienia, które daje mi każdego dnia Bóg. Resztę życia, które spędzę na tym świecie, poświęcę by zapoznawać ludzi z realnym Bogiem, który zmienia życia. Wiesz co najlepszego mi dał? Wolność. Poczucie pokoju w sercu. Od miesięcy nie wiem co to dół i stres. Oglądałem wiele uzdrowień, ale uzdrowienia nie są najważniejsze. Najważniejsze jest złapać relacje z prawdziwym Bogiem który czeka na ciebie!
Rozmawiał Leszek Milewski