Nie dajcie się zwieść wynikowi. Dwóm bramkom, które kierowały losy meczu w końcówce na zupełnie nowe tory i które mogłyby dawać wrażenie, jakoby w Gliwicach rozegrało się prawdziwe widowisko do utraty tchu. Wręcz przeciwnie. Ciężko, naprawdę ciężko się to coś oglądało. I tak, jak kolejka zaczęła się doprawdy badziewnym widowiskiem w Niecieczy, tak i czymś łudząco podobnym, czymś co wstyd nawet nazwać meczem, kończy się w Gliwicach.
Gdybyście chcieli się narąbać, waląc lufę po pięciu dokładnych podaniach z rzędu, po tym meczu spokojnie moglibyście wsiadać za kółko, bez obaw o utratę prawa jazdy. Niby wiedzieliśmy, że grają ze sobą dwa zespoły, które oddają najmniej celnych strzałów w całej lidze, ale to, co zobaczyliśmy w Gliwicach, to była jakaś nędzna podróbka meczu piłki nożnej. Nawet biorąc pod uwagę ekstraklasowe standardy. Piłkarze dostosowali się dziś zresztą do poziomu komentarza (albo odwrotnie?), z którego dowiedzieliśmy się na przykład, że drugą zmianą w Piaście miał być Martin Nespor, a Sedlarem interesował się między innymi Partizan Zagrzeb. Tomasz Hajto uznał nawet, że warto przeczytać cały profil serbskiego obrońcy na Transfermarkt od góry do dołu, łącznie z pozycją i miejscem urodzenia, bo w sumie rozrywki na placu gry jest tyle, co przy mieleniu mięsa.
Jeszcze jeden taki weekend i trzeba będzie sięgać po mocne antydepresanty. Mariusz Rumak sięgnie po nie zapewne już dziś, bo choć w 90. minucie Kamil Biliński strzelał na 1:0 z niesłusznie podyktowanego karnego (faul Heberta przed polem karnym), wielki kamień spadał z hukiem z jego serca, za moment w jego miejsce wrócił kolejny. Jeszcze cięższy. Wtoczył go Hebert, pakując w 94. minucie gola na 1:1. Tym większe to zmartwienie dla Rumaka, że ciała przy stałym fragmencie gry dała całkiem niezła dziś defensywa Śląska, na czele z jej głównym krzykaczem, Piotrem Celebanem.
Panie Piotrze – do pana osobny apel. Wiemy, że na ekstraklasowych boiskach jest pan obecny już od dłuższego czasu, ale dziś chyba zapomniał pan o tym, że meczów nie wygrywa się darciem po przeciwnikach i przywoływaniem ich „kurwa, no chodź”, a koncentracją do samego końca. Tej wyraźnie stoperowi Śląska zabrakło, bo w sytuacji, w której Piast ostatnim tchnieniem wyrównał, mimo trzech ku temu okazji, nie potrafił przerwać serii główek Jankowski-Barisić-Hebert.
Tak jak wspominaliśmy, nie dajcie się jednak zwieść temu, że w końcówce sporo się działo. Cztery minuty akcji, napędzone w dodatku ewidentnym błędem sędziego Frankowskiego, to zdecydowanie za mało, by zapomnieć jedną z najcięższych walk, jakie stoczyliśmy w naszym życiu. My kontra nasze opadające powieki.
Bez pomocy zapałek niechybnie byśmy polegli…
fot. 400mm.pl