Reklama

Historyczna chwila: Wisła wreszcie wygrywa jakiś mecz!

redakcja

Autor:redakcja

17 września 2016, 22:09 • 3 min czytania 0 komentarzy

Wisła Kraków to drużyna, która ściąga na siebie w tym roku każdą plagę, jaką można w ogóle ściągnąć. Jak nie właściciel, który z wykształceniem i wiarygodnością ma tyle wspólnego, co Wdowczyk z czystą kartoteką, to wyniki, które kompromitują wszystkich dookoła, a które z pewnością nie odzwierciedlają potencjału sportowego klubu. Piłkarzom Wisły, gdziekolwiek się nie ruszą, wiatr zawsze wieje w oczy, zakładamy, że idąc w nocy po wodę zawsze któryś z nich uderza małym palcem o szafkę, a gdy tylko upada im kanapka, to zawsze masłem do ziemi. Dziś niewiele wskazywało na to, że fatum zostanie przerwane. 

Historyczna chwila: Wisła wreszcie wygrywa jakiś mecz!

To, co robił w bramce Jakub Szmatuła, to był widok jak z jakiejś kreskówki. Czuliśmy się, jakbyśmy mieli do czynienia z superbohaterem o nadludzkim refleksie i skoczności, a nie bramkarzem drużyny, która zajmuje miejsce w strefie spadkowej Ekstraklasy. Mójta próbuje z dystansu? Dzieciaku, może innym razem. Guzmics najwyżej skacze w polu karnym (dwa razy)? Żaden problem. Boguski wali z pięciu metrów? Eee tam, bułka z masłem. Wytęp Szmatuły w dzisiejszym meczu należy ocenić jako spektakularny. A jeszcze tydzień temu usiadł na ławce w spotkaniu z Górnikiem…

Ale przeciwko Wiśle grał dziś nie tylko bramkarz gliwiczan, a także wrogo nastawione słupki (raz bombą obił go Pietrzak) i poprzeczka (tę z kolei utrafił Zachara). No, prawodpodobnie do tego grona możemy doliczyć także Pawła Brożka, który – trochę nie może nam to przejść przez klawiaturę – chyba utracił tę regularność, którą imponował nam co sezon. Kiedy wystarczyło przymierzyć po długim (jak choćby Kante dzisiaj), walnął farfocla, który ledwo dotoczył się do bramkarza. Gdy trzeba było dynamicznie zabrać się z piłką i wjechać do bramki, zabrakło zadziorności, wiary. Dziś Brożek zaliczył kolejny mecz z gatunku „do zapomnienia”. Panie Pawle, pobudka.

Zauważyliście, że piszemy wyłącznie o sytuacjach bramkowych Wisły? Bo dokładnie tak wyglądał ten mecz – atakowała głównie Biała Gwiazda, Piast zrobił dziś w kierunku zdobycia bramki tyle, co nasz kolega, by wrócić z Radomia. A musicie wiedzieć, że do Radomia nasz kolega nigdy się nie wybrał.

Atakowali wyłącznie gospodarze. I walili – dodajmy – głową po murze. Ten mecz mógł uratować im tylko gol z dupy. No i właśnie taki go uratował. Dosłownie i w przenośni.

Reklama

Małecki walnął raczej bez większego przekonania z dystansu, piłka po drodze odbiła się o tyłek Heberta, Szmatuła był już wtedy na deskach w drugim rogu i mógł tylko popatrzeć, jak futbolówka wpadała do siatki. Takiej euforii na krakowskim stadionie nie widzieliśmy chyba od czasów Roberta Maaskanta jeżdżącego przy Reymonta na rowerze po mistrzowskim tytule. Jeśli słyszycie gdzieś obok siebie jakieś wstrząsy – prawdopodobnie to rzesze kibiców Wisły zrzucają ze swoich serc kolejne kamienie.

Nie zdobyć punktów z tak biernym Piastem byłoby niemożliwe, ten mecz Wisła zremisowałaby nawet wtedy, gdyby trzy czwarte drużyny wybrało się na fajkę. Fatum przełamane, kompromitująca seria porażek zatrzymała się na siedmiu, można walczyć dalej o odzyskanie twarzy.

YtkXkWp

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...