Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się jak wygląda przeciętny mecz drugiej ligi Singapuru, to mamy odpowiedź: jak Korona – Piast. Marzyliście o meczu, w którym jest więcej gagów niż celnych podań? Odpalcie Korona – Piast. Ekstraklasowe arcydzieło, które byłoby ozdobą każdej B-Klasy. Pierwszy celny strzał padł w siedemdziesiątej pierwszej minucie, przez cały mecz może dwie, trzy akcje przypominające, że oglądamy futbol, a nie zapomniany skecz Monty Pythona.
Jak ktoś nastawiał się na piłkarskie fajerwerki, to – delikatnie mówiąc – raczej się nie nasycił. Ale kto chciał piłkarskich jaj, ten jest w pełni usatysfakcjonowany. Czego tu nie było! Szybka gra klepką na jeden kontakt z bandą reklamową. Przyjęcie piłki nosem, wyrzut z autu w aut. Mokwy drybling rodem z lekcji w-fu ośmiolatków, Zivec przewracający się o futbolówkę przy strzale, Aankour wyłudzający kartkę dla Murawskiego padolino miesiąca, strzały w trybunę, strzały poza stadion, strzały poza Kielce i strzały poza atmosferę ziemską.
Piłkę nożną uprawiano kilkadziesiąt sekund. Tylko tyle, ale przyznamy, że przynajmniej na wysoki połysk: dwa kapitalne dorzuty, dwa kapitalne uderzenia głową. Z jednej strony lob najmniej komediowego dziś Szeligi, z drugiej szczupak Sekulskiego. Ten zryw dokonał się między siedemdziesiątą, a siedemdziesiątą drugą minutą, później solidarnie wrócono do wesołego grania rodem z pierwszej rundy eliminacji Pucharu Narodów Afryki, takie solidne Lesotho – Madagaskar.
Nie każcie nam wyciągać z tego meczu daleko idących wniosków – ot, czasem przydarza się taki szlagier nad szlagiery i koniec. Przecież Korona z Pogonią wyglądała znacznie lepiej, tak samo Piast z Wisłą Płock. Ot, zbiorowa amnezja piłkarskich umiejętności, co kolejkę przydarza się coś podobnego na którymś z ligowych stadionów – może nie tak spektakularnie śmiesznie jak dziś w Kielcach, ale jednak to jest też dobrze znany i oswojony ligowy folklor.