To już cztery lata, odkąd Klub Kokosa opuścił jego pierwszy członek, człowiek-symbol, którego po latach nikt nie będzie pamiętał z boiska, każdy będzie miał za to przed oczami wyłącznie prześladowania, których stał się ofiarą. Sytuacja była patowa. Daniel Kokosiński zarabiał w Polonii całkiem nieźle (na pewno więcej, niż gdziekolwiek indziej by dostał) i nie bardzo kwapił się do jakiegokolwiek porozumienia stron. Mógł odejść do jakichś Zniczów czy Dolcanów, ale w sumie po co? Kto da mu więcej? A że podczas podpisywania umowy z Polonią nikomu pistoletu do czoła nie przystawiał – miał pełne prawo, by grać i trenować jak każdy inny piłkarz.
Józef Wojciechowski nie bardzo wiedział jak się go pozbyć. Wywalić go nie było jak – nic nie gra, ale swoją robotę wykonuje sumiennie. Co mu każesz – to zrobi. Wymyślił szalenie piłkarskie zajęcia, które miały złamać nieugiętego piłkarza – bieganie po schodach. No i Kokos biegał. Dzień. Drugi. Trzeci. W czwartym przyszło urozmaicenie. Zamiast schodów – park!
– Jest u nas coś takiego, jak „Klub Kokosa”. Mamy piłkarza, którego zatrudnił jeszcze Jacek Grembocki. Nazywa się Daniel Kokosiński. Moim zdaniem był to jakiś przekręt, uważam, że Grembocki ściągnął go do nas, bo miał jakieś zobowiązania wobec kogoś innego. Ten obrońca okazał się bardzo słaby, chcieliśmy z niego zrezygnować, ale on nigdzie nie chce od nas odejść, choć miał oferty. Właśnie wokół tego Kokosińskiego stworzyliśmy klub nieudaczników. Nie chcemy, by psuli Młodą Ekstraklasę, nie chcemy, by zarażali młodych chłopaków swoją indolencją i nieudacznictwem. Ci najsłabsi muszą trenować w Klubie Kokosa.Taki los może też spotkać Ebiego – bez skrępowania mówił JW.
Cztery lata temu skończyła się ta telenowela – po 2,5 roku trenowania w patologicznych warunkach, wypełnił kontrakt. Szkoda tylko, że stał się symbolem praktyki, którą… polskie kluby niestety bardzo polubiły.