Reklama

Historia wielkiego meczu. Jak ograliśmy Portugalię dekadę temu?

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

30 czerwca 2016, 16:05 • 9 min czytania 0 komentarzy

11.10.2006. Chorzów. Wieczór, który na stałe przeszedł do historii polskiej piłki. Po dwóch golach Ebiego Smolarka w wielkim stylu wygrywamy z Portugalią. Wielu do dziś twierdzi, że to najlepszy mecz reprezentacji Polski w XXI wieku. Oczywiście mamy nadzieję, że już teraz dojdzie do przetasowania na szczycie tego rankingu – pozostanie na nim nazwa „Portugalia”, ale obok niej pojawi się dzisiejsza data. Jednak zanim do tego dojdzie, warto przypomnieć sobie, jak dokładnie wyglądała wspomniana potyczka. Choćby ku pokrzepieniu serc. 

Historia wielkiego meczu. Jak ograliśmy Portugalię dekadę temu?

Z naszej strony to w zasadzie tyle. Oddajemy głos bohaterom i świadkom tego wydarzenia.

– Nie mogę powiedzieć, że spadł mi kamień z serca, bo jednak cały czas byłem przekonany, że zatrudnienie Beenhakkera było dobrym pomysłem – mówi Michał Listkiewicz, sprawujący wtedy funkcję prezesa PZPN-u. – Ale to fakt – początek jego pracy był z różnych względów słaby. Przegraliśmy towarzysko z Danią, eliminacje zaczęliśmy od porażki z Finlandią. Dalej był remis z Serbią i wymęczone zwycięstwo z Kazachstanem. Nastroje wokół kadry nie były najlepsze, bo nie mogły przecież takie być. Może dziś ciężko to sobie wyobrazić, ale by wypełnić Stadion Śląski 40 tysiącami kibiców, część biletów trzeba było po prostu rozdać za darmo. Oczywiście w granicach rozsądku, bo Portugalia to jednak była wtedy drużyna, która przyciągała ludzi na trybuny. Ale najważniejsze, że ci, którzy się wtedy na stadionie pojawili, będą mieli co wspominać do końca życia. 

Paweł Golański, obrońca reprezentacji Polski: – Kilka dni wcześniej wygraliśmy z Kazachstanem po – delikatnie rzecz ujmując – nie najlepszym meczu. Zwycięzców niby się nie sądzi, ale uwierz – mieliśmy pełną świadomość tego co się stanie, jeśli przeciwko Portugalczykom zagramy na podobnym poziomie. Też pewnie wspominaliśmy ten mecz latami, ale w zupełnie innych nastrojach. 

Reklama

– Na samym początku trzeba wspomnieć o dwóch sprawach, o których dzisiaj mało kto pamięta – tak swoją opowieść zaczyna Bogusław Kaczmarek, pełniący wtedy funkcję asystenta Leo Beenhakkera. – Po pierwsze: noc przed meczem z Serbią. Tak naprawdę wtedy narodziła się drużyna, która ograła Portugalię. Sztab reprezentacji, którego byłem członkiem, długo debatował i podjął decyzję o zrezygnowaniu z niektórych piłkarzy, a niektórzy sami wiedzieli, że nie są w stanie zapewnić tej drużynie postępu. Rewolucja. Na przykład Mirek Szymkowiak więcej w kadrze już nie zagrał. Na mecz z Serbią wyszło sześciu innych piłkarzy – w reprezentacji zadebiutował np. Matusiak i to od razu z golem. W pierwszym składzie na mecz z Portugalią wyszło tylko czterech zawodników, którzy zaczynali eliminacje z Finlandią. 

– A po drugie? Powiem tak – musimy podziękować Mortenowi Olsenowi, to on kilka tygodni wcześniej dał nam wskazówkę, jak ograć Portugalię. Mądry trener potrafił wykorzystać to, że drużynie Scolariego brakowało równowagi pomiędzy atakiem a obroną i Duńczycy wygrali wtedy 4-2. Wystawił na skrzydłach Rommedahla i Kahlenberga, będąc w Kopenhadze zauważyłem, że to doskonale zdawało egzamin. Nasze ustawienie z Błaszczykowskim, Smolarkiem, a do tego Żurawskim i Rasiakiem było podobne. Poza tym – cofnięcie Arka Radomskiego do linii obrony. Wiele akcji rozpoczynało się właśnie od niego. Generalnie zagraliśmy bardzo odważnym zestawieniem, bo chcieliśmy zmuszać Portugalczyków do błędów. I w sumie po takich padły obie bramki – wspomina trener. 

– Bobo Kaczmarek twierdzi, że kazali mi zostawić mózg w szatni? Być może padło takie zdanie – mówi Grzegorz Bronowicki, którego do dziś wspomina się jako tego, który zatrzymał Ronaldo. – Ale odprawy przed tym meczem były raczej standardowe. Kto i gdzie ma się poruszać, wszystko dokładnie wyjaśnione. Cristiano i Simao to byli wielcy zawodnicy, a ja grałem dopiero drugi mecz w kadrze. Duże wydarzenie, aczkolwiek ja zawsze wierzyłem w swoje umiejętności. Zawsze sobie powtarzałem: dla mnie nie ma pojęcia „stop”. Muszę grać, muszę być lepszy od wszystkich. Wystarczyła konsekwencja. Powtarzano mi, żebym dobrze się ustawiał. Wiadomo, że Cristiano dysponuje znakomitą szybkością i techniką. Musiałem go jakoś zneutralizować. To było albo przewidywanie, albo trzymanie odpowiedniego dystansu. Atak na raz nie miał sensu. On przecież z czołowymi obrońcami robi co chce, dziuruje ich bez najmniejszego problemu. 

– Niektóre rzeczy, które ukazują się przed dzisiejszym spotkaniem są trochę podpompowane, żeby jeszcze podgrzać atmosferę – to znów Paweł Golański. – Beenhakker miał nas na przykład motywować słowami „Who the fuck is Ronaldo?!”. Aż takie stwierdzenia raczej nie padały. Ale na pewno nas bardzo mocno mobilizował. On zawsze był osobą z charakterem, naturalną charyzmą i przed każdym spotkaniem, niezależnie od tego, czy graliśmy z Portugalią czy Kazachstanem uświadamiał nas, że to my wychodzimy na boisko i wszystko zależy od nas. Respekt przeciwnikowi się należy, ale tak naprawdę my decydujemy, jak mecz będzie wyglądał. Powtarzał nam to na każdym kroku. Tamtym razem wszystko perfekcyjnie wypaliło. 

11383d8d5c9de55965a77d9222931980 (1)

Kaczmarek:Beenhakker posługiwał się raczej językiem godnym Byrona. Czasami trzeba było się po nocach zastanawiać, jak po polsku oddać to, co miał na myśli. 

Reklama

– Leo rzeczywiście miał w sobie coś takiego, że nikt nawet nie podejmował z nim dyskusji. Taki naturalny autorytet. Wszyscy tylko słuchali i niezależnie od tego, co mówił przyznawali mu rację. Nikt się nie sprzeciwiał, gdy musiał na boisku wykonywać inne zadania, niż by chciał, albo gdy został odesłany na ławkę lub na trybuny. Potrafił do nas trafić – dodaje Radosław Matusiak, który spotkanie z Portugalią zaczął jako rezerwowy. Na ławce zasiadał między innymi obok Jacka Krzynówka, który tak wspomina tę decyzję selekcjonera: – Nie ma mowy o żadnym żalu. Nie poleciałem do Kazachstanu ze względu na kontuzję, najwidoczniej nie byłem gotowy, by w meczu z Portugalią zagrać 90 minut na odpowiednim poziomie. Wszedłem na boisko w drugiej połowie i starałem się robić swoje. Koniec końców cieszę, że w ogóle uczestniczyłem w tym historycznym wydarzeniu. 

Kaczmarek: – Portugalczycy nas zlekceważyli. Pamiętam, że obserwowałem ich ostatni trening przed meczem – akurat w Chorzowie nie było z tym żadnego problemu, choć był oczywiście zamknięty. Zresztą później w Lizbonie też mi się to udało. Zabawna historia. Akurat wtedy portugalska kadra wykonała taki ukłon w kierunku grupy niepełnosprawnych umysłowo osób, głównie dzieci, że pozwoliła im popatrzeć na trening. Udało mi się jakoś wkręcić do tego tłumu i też te zajęcia obejrzałem. Ale wracając do tego treningu przed meczem w Chorzowie – widać było rozprężenie u Portugalczyków. Scolari kopał sobie piłkę z asystentem. Ronaldo strzelał rzuty wolne i akurat to mnie trochę przestraszyło – na piętnaście prób ponad połowa skończyła się golem. I to takim, że bramkarz nie miał nic do powiedzenia. 

– Tamta Portugalia kojarzy mi się w zasadzie tylko z Ronaldo zaczynającym wielką karierę. Ale ja generalnie nie mam pamięci do nazwisk – jak mi powiedzieli, że van Buyten na co dzień gra w Bayernie Monachium, czyli w drużynie, którą znają wszyscy, to też nie mogłem uwierzyć. Ale oczywiście jako na piłkarzu GKS-u Bełchatów wywierało to na mnie ogromne wrażenie. To był inny świat –  mówi Matusiak. – Jako że od zawsze byłem fanem FC Barcelony, to z Portugalczyków najbardziej zapamiętałem piłkarza tego klubu, Deco – to z kolei wspomnienie Grzegorza Rasiaka. – Ale przy naszych zawodnikach środka pola nie pograł sobie zbyt wiele – dodaje były napastnik. Golański: – Cristiano nie był wtedy piłkarzem o takim statusie jak dziś, ale grał w Manchesterze United – z przypadku ludzie tam nie trafiają. Już wtedy było widać u niego wielką klasę. Zresztą podobnie jak u Naniego, który wszedł na boisko w drugiej połowie. Ale najgłośniej było wtedy o Deco. Do tego Simao, który grał na mojej stronie, Costinha, Carvalho, długo można by wymieniać portugalskie gwiazdy.

– Przed 25. minutą zrobiliśmy akcję na jeden-dwa kontakty, łącznie wymieniliśmy chyba czternaście podań, z czego każde było na swój sposób kreatywne, a nie na zasadzie wymiany dla samej wymiany. Dla mnie to najważniejszy moment tego spotkania. Pokazaliśmy Portugalczykom, że jesteśmy w stanie ich pokonać, grając w piłkę, a nie kopiąc ją po autach. Tym lepiej smakowała ta wygrana – mówi Kaczmarek. Do stylu nawiązuje również Listkiewicz: – Wiedziałem, że możemy od czasu do czasu wygrać z najlepszymi na świecie. Ale zagrać tak jak oni? Nigdy w życiu, to przecież zasadnicza różnica. Ale udało się. To ciągle najlepszy mecz kadry w tym stuleciu. 

Rasiak: – Powiedzieliśmy sobie w przerwie, że musimy dalej grać swoje. Cofnięcie się nie byłoby dobrym pomysłem, jedna akcja Portugalii mogłaby zmienić obraz meczu. I w dalszym ciągu graliśmy ofensywnie, w drugiej połowie też stworzyliśmy sobie kilka bardzo dobrych sytuacji, mogliśmy podwyższyć prowadzenie. Nie udało się, w 90. minucie dostaliśmy bramkę, Wojtek Kowalewski jeszcze przetrzymał chwilę piłkę, ale to już i tak nic nie zmieniało. 

– Była taka sytuacja z Cristiano Ronaldo, którą zapamiętałem. Biegliśmy razem do piłki i skrobnął mnie po pięcie, spowodował mój upadek. Zazwyczaj napastnicy strasznie denerwują się, gdy sędzia zagwiżdże faul w takiej sytuacji, a jego irytacja była tak duża, że zaczął pyskować do arbitra i naprawdę miał szczęście, że nie zobaczył kartki. Właśnie w tym momencie zauważyłem, że jego frustracja mocno przekłada się na postawę na boisku. Oczywiście ja mogłem sobie myśleć, że z jego strony nic już nam nie grozi, ale to jest taki piłkarz, że nawet jak mu nie idzie, to jedną akcją potrafi wszystko odmienić. Dlatego trzeba było przez 90 minut zachować koncentrację – to z kolei moment, który zapamiętał Paweł Golański. – Jeśli o to pytasz, to nie żałuję, że Ronaldo grał akurat na Bronowickiego. W ogóle nie myślałem o tym w tych kategoriach wtedy, teraz też nie. Oczywiście chwała Grześkowi, bo zagrał kapitalne zawody. Ale tak naprawdę najważniejsze jest to, że my nie mieliśmy słabego punktu w tej drużynie, wszyscy zrobili swoje – dodaje obrońca. Matusiak ma trochę inne zdanie na ten temat: – Wszedłem bodajże na 15 minut i zbyt wiele nie pomogłem. To znaczy trochę się chyba spaliłem, czasami tak bywa, że człowiek chce być wszędzie, zrobić wszystko, więc biega jak szalony, ale efekt jest wtedy trochę inny niż zamierzony. Ale zostało przynajmniej fajne wspomnienie. 

Krzynówek: – Bardzo sympatyczne chwile, takie obrazki jak radość po ostatnim gwizdku zostają w głowie na całe życie. Mimo że grałem w tym meczu krótko, to jednak dla mnie to jedno z ważniejszych spotkań w całej karierze. 

Bronowicki: Po zakończeniu meczu zostaliśmy na boisku, cieszyliśmy się wraz z kibicami. Wracając do szatni, przekazaliśmy kierownikowi koszulki, by się wymienił z Portugalczykami w naszym imieniu. Oni chyba nie mogli przeboleć tej porażki, bo nikt z nas nie otrzymał żadnej z tych koszulek. 

Listkiewicz: – No to było coś niesamowitego. Nigdy wcześniej nie widziałem takiej radości na tych trybunach zajmowanych przez ważne osobistości. Premier Buzek i wielu innych poważnych ludzi dało się ponieść tym emocjom. Przyznaję, że ja również. Biegałem jak szalony, wpadałem ludziom w ramiona. Jak zwykły kibic, ten mecz wyzwolił we mnie takie uczucia. Aż mi później było trochę głupio – zastanawiałem się, czy osobie na moim stanowisku wypadało aż tak szaleć.

***

Cóż, naszym piłkarzom wypada życzyć tylko, by za dekadę do nich również ktoś zadzwonił z prośbą o opowiedzenie, jak ograli Portugalię.

Wysłuchał MR

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...