Sala konferencyjna w podziemiach Stade Velodrome. Rozpoczyna się konferencja prasowa Polaków. – Czyj awans będzie większą niespodzianką? – pyta jeden z dziennikarzy. Artur Jędrzejczyk nie do końca zrozumiał. Wnioskując z jego odpowiedzi – chyba usłyszał: „czy awans Polski będzie niespodzianką?”. – Nie będzie żadną niespodzianką. Wydaje mi się, że już pokazaliśmy, na co nas stać, a jeszcze są rezerwy. Pożyjemy, zobaczymy – odpowiada. To jeden z nielicznych momentów, gdy uśmiech schodzi z jego ust. W podobnym tonie mogliby się wypowiedzieć Portugalczycy. Tam po przejściu Chorwacji zapanował niesamowity optymizm. Wystarczył jeden, przeciętny wymęczony mecz.
– Jak nastroje u was? – pytają portugalscy dziennikarze.
– Szczerze? Lepsze niż przed Szwajcarią.
– Mimo takiej drugiej połowy?!
Przeglądając tamtejsze media lub rozmawiając z ich przedstawicielami można odnieść wrażenie, że już awansowali. – Może nie użyłbym słowa „euforia”, bo akurat ten stan nie towarzyszy nam od odejścia Scolariego, ale pewność jest bardzo duża – słyszę od Pedro Ponte z dziennika „Record”. – Może nawet za duża – dodaje idący obok jego kolega z radia. Po fazie grupowej rozczarowanie było potężne. Wszyscy liczyli na spacerek, zbudowanie jakiegoś długo wyczekiwanego stylu i odbezpieczenie magazynka Cristiano, tymczasem nie wyszło prawie nic. A to przeraźliwie brakowało skuteczności z Islandią czy Austrią, a to dali się podziurawić Węgrom. Cztery strzelone, cztery stracone. Bez zwycięstwa. I tak źle, i tak niedobrze. Wyjście z grupy z trzeciego miejsca. Potem jednak udało się wyłączyć z gry Modricia, być może najlepszego środkowego pomocnika świata, i wszystko się odmieniło.
Aż chciałoby się powiedzieć – to takie typowo polskie. Ta huśtawka nastrojów.
Lewandowski, Ronaldo. Cristiano, Lewandowski. Telewizja brazylijska przyleciała kręcić materiał o Robercie. Obok portugalski reporter rozpoczyna korespondencję od słów „Lewaldo”, „Cristiandowski”. Tak też to wygląda na przedmeczowych konferencjach. Niemal wszystko dziś kręci się wokół dwóch wielkich gwiazd światowego futbolu, które w tym turnieju mimo wszystko się zatarły. – Dlaczego wszyscy mówią o Cristiano? Bo to wielki piłkarz. Mówi się o nim i mówi. Komentuje się wszystko. Gdyby nie był wielki, to byśmy o nim nie mówili. Przecież tu w stu procentach normalne. Tak samo mówi się o Lewandowskim czy Neuerze – wzrusza ramionami Fernando Santos z taką miną, jakby w tym roku odpowiedział już na milion pytań o gwiazdorze Realu. Ale to nie o Cristiano i Lewego może się tu wszystko rozbić.
Raphael Guerreiro wrócił do treningów dopiero wczoraj. Czy będzie gotowy do gry? Prawdopodobne. Czy nadrobi braki spowodowane kontuzją? Wątpliwe.
– Ale i tak lepiej, żeby grał, bo jak wejdzie Eliseu, to pozamiatane – mówi grupa portugalskich dziennikarzy w centrum mediów na Velodrome.
– Aż tak dramatyczny?
– Może nie dramatyczny, bo przecież zdobył podwójną koronę z Benfiką i z przodu coś potrafi, ale uwierz, w obronie katastrofa.
– A reszta waszych bocznych obrońców?
– W zasadzie to samo. Vierinha przecież był skrzydłowym i przerzucili go na bok obrony, a Cedric, który pewnie wyjdzie na prawej to podobna historia jak Eliseu. Z przodu super, z tyłu lepiej przemilczeć.
– Guerreiro? – pytam o nowego zawodnika BVB.
– On akurat umie i bronić, i atakować.
***
– Doskonale pamiętam nasz mecz, ale z tego okresu zostało czterech-pięciu zawodników – opowiada Fernando Santos, którego pytam o to, jak z jego perspektywy zmieniła się polska kadra od inauguracji Euro 2012. – Mocno się rozwinęliście i dziś macie niesamowicie silną drużynę. Fortissima. Jedną z niewielu, które w fazie grupowej zdobyły siedem punktów. Dzisiejsza Polska nie ma nic wspólnego z tamtą. Macie olbrzymią jakość i bardzo szybko przechodzicie z obrony do ataku – dodaje selekcjoner Portugalczyków, który chyba ma świadomość, że właśnie te przejścia mogą jutro okazać się kluczowe.
Z Chorwacją jego zawodnicy musieli wyłączyć potężny środek pola z Rakiticiem i Modriciem. Udało się. W dużej mierze dzięki trójce ze Sportingu – Adrien, Carvalho, Joao Mario. Z Polską natomiast trzeba będzie „anulować” dwóch skrzydłowych, co już nie musi być tak proste, bo nagle kompletnie nieoczekiwanie, mimo kontuzji Wszołka, znów okazało się, że Polska tymi skrzydłowymi stoi. Taki też może być plan Adama Nawałki. Oddać piłkę Portugalczykom – niech ten ich utalentowany, ale średnio zgrany środek próbuje między sobą klepać – a następnie rozjechać ekipę Santosa kontrami, czyli ich własną bronią. Tym bardziej, że – kto jak kto – ale Piszczek i Jędrzejczyk grają o niebo lepsze Euro niż boczni obrońcy Portugalii, a Grosicki i Błaszczykowski przechodzą ostatnio samych siebie. Pierwszy zaliczył asystę w 1/8 finału, a w meczu z mistrzami świata stworzył kolegom trzy dogodne sytuacje, a o drugim nie trzeba nawet pisać, bo to najlepszy polski piłkarz na tych mistrzostwach.
Błaszczykowski ma więc na jutro podwójne zadanie. Zamęczyć Cedrika i Guerreiro – to raz. A dwa – nauczyć selekcjonera, że nie nazywa się „Blazewicz”.
TOMASZ ĆWIĄKAŁA
Fot. FotoPyK