Możesz zaczytywać się w tekstach ludzi, którzy drżą ze strachu, że się obrazisz i nie udzielisz kolejnych wywiadów. Możesz słuchać klakierów, którzy boją się podpaść ci miną albo gestem, a co dopiero krytyką. Możesz napawać się pochwałami od kibiców, którzy modlą się do ciebie, jak do świętego obrazka.
Wszystko to gówno warte.
My wiemy i ty wiesz, że na razie są to dla ciebie wstydliwe mistrzostwa. Uśmiechasz się, bo drużyna wygrywa, ale w głowie masz tę nieprzyjemną myśl: nie tak miało być. Każdy wielki piłkarz by ją miał. OK, gdybyś był Markiem Saganowskim, Marcinem Robakiem, Wojciechem Kędziorą albo Łukaszem Zwolińskim, nie oceniałbyś się aż tak ostro, chociaż też zadowolony byś z siebie nie był. Ale jesteś Robertem Lewandowskim – piłkarzem, którego zna cały świat. Snajperem, który wbił pięć goli w dziewięć minut Wolfsburgowi i który cztery razy posłał piłkę do siatki Realu. Zazwyczaj kończysz akcje kolegów, ale dobrze wiesz – zdarzały ci się też gole zdobyte całkiem samodzielnie. Ostrzeliwałeś bramkę rywali jak rosyjska katiusza.
A teraz dupa. Do tej pory nawet nie oddałeś groźnego strzału, w zasadzie to nie oddałeś nawet strzału celnego. Troszkę powalczyłeś z obrońcami, ale bramkarze przez ciebie wynudzili się setnie. Nie masz asysty, trudno też przypomnieć sobie akcję, w której wyłożyłbyś idealną piłkę koledze – tak jak Arkadiusz Milik tobie w spotkaniu z Ukrainą. Zawodzisz. My to wiemy i ty to wiesz. Olać resztę.
Ale teraz – to twój czas. Wybiła godzina prawdy.
W 1982 roku reprezentacja Włoch pierwszy mecz na turnieju rozegrała 14 czerwca. A wiesz kiedy Paolo Rossi trafił do siatki po raz pierwszy? 5 lipca. Od razu trzy razy, przeciwko Brazylii. Później dwa razy w półfinale (niestety, przeciwko nam) i raz w finale. Od frustracji po chwałę, od rozczarowującego napastnika po wielkiego bohatera.
Włosi tak mają. W 1994 roku Roberto Baggio w fazie grupowej nie zdobył żadnego gola. A później zaczął koncert, który kibice pamiętają do dziś, wziął sprawy w swoje ręce. W jednej ósmej turnieju – dwa gole. W ćwierćfinale – jeden gol. W półfinale – dwa gole. No, w finale nie wykorzystał karnego, ale w sumie i tobie życzymy, byś miał okazję strzelać karnego w finale MŚ lub ME. Do dzisiaj wszyscy mówią: Baggio samemu ciągnął Italię w górę.
Zidane w 1998? Wielkie nic przez długi czas, wstydliwa czerwona kartka, czyli na tym etapie – turniej gorszy niż twój. Ale dwa trafienia w finale przeciwko Brazylii i zapewniona nieśmiertelność.
Już wiesz, o co chodzi, prawda? O to, że wciąż nie jest za późno, by zawłaszczyć ten turniej. Wciąż nie jest za późno, by zostać jego twarzą. Ale nie grając tak jak do tej pory – wtedy zostaniesz twarzą sukcesu tylko dla tych, którzy wpadli w jakieś myślowe koleiny i za cholerę nie potrafią się z nich wydostać. Polska potrzebuje cię skutecznego – strzelającego z ziemi i powietrza, dryblującego w kierunku bramki, a nie w stronę przeciwną. Napalonego na trafienia. „Ktoś mu musi podać!” – wykrzyczą teraz ze złości twoi zaślepieni fani. Ale ty wiesz, że to nie do końca prawda. Wiesz, że Błaszczykowski potrafił stworzyć sobie sytuację bramkową i jeszcze ją wykorzystał. Wiesz, że Milik również dał radę. I doskonale wiesz, że także ciebie na to stać. Jesteś Robertem Lewandowskim.
Dzisiaj czekamy na twoje przebudzenie. Spektakularne. Oszałamiające. Zrób to, co robiłeś przez cały sezon. Po prostu pakuj piłkę do siatki i pisz swoją historię futbolu. Lepszych przeciwników niż Szwajcaria rozkładałeś na łopatki niemal w pojedynkę.