Komfort rozgrywania trzecich meczów na wielkich turniejach z awansem w kieszeni jest nam na tyle obcy, że nie do końca wiemy, jak ocenić występ reprezentacji PZPN w spotkaniu z Ukrainą. Z jednej strony – zwycięstwo, czwarte z rzędu czyste konto (takiej serii w defensywie nie mieliśmy od lat!) i przyklepanie promocji do 1/8, z drugiej – nasi wschodni sąsiedzi, których napędzała woń szlugów i alkoholu jedynie myśl o honorowym pożegnaniu się z turniejem, trochę podkopali pewność siebie drużyny Adama Nawałki. A poza tym wygranie grupy i wyprzedzenie mistrzów świata (!), mieliśmy w zasadzie na czubku buta…
Najważniejsza sprawa – po wymienieniu kilku trybów maszyna z pierwszych dwóch spotkań przestała funkcjonować. Coś się zacięło. Adam Nawałka – jak na swoje standardy – zaszalał. Dokonał nie tylko czterech zmian personalnych, ale też zmienił ustawienie, które było jego receptą na sukces. Na ławce usiedli Łukasz Piszczek, Krzysztof Mączyński, Jakub Błaszczykowski i Kamil Grosicki. Do składu w ich miejsce wskoczyli Brazylijczyk Thiago Cionek, Tomasz Jodłowiec, Bartosz Kapustka i Piotr Zieliński. Pomocnik Empoli miał być centralną postacią zespołu – można powiedzieć nawet, że to ukłon w jego kierunku, za sobą miał dwóch defensywnych pomocników, czyli komfort, który uwielbiają gracze tego typu.
I to własnie Zieliński jest największym przegranym tego spotkania, a co za tym idzie – największym polskim przegranym tych mistrzostw. Zdziwimy się, jeśli jeszcze zobaczymy go na francuskich murawach. W końcu dostał szansę od selekcjonera w meczu o punkty, ale koncertowo ją spartolił. Nie pokazywał się do gry, zbyt długo holował piłkę, notował stratę za stratą, przy powrotach do defensywy był dość opieszały. Serio, nie możemy sobie na gorąco przypomnieć jego udanego zagrania. Zamiast dać drużynie spokój, jego gra potęgowała niepewność.
To jest chłopiec z naszego tytułu. A chłopcy mogą co najwyżej popatrzeć z boku, jak dorośli rozgrywają poważne mecze.
A kto jest tytułowym mężczyzną? Przede wszystkim Jakub Błaszczykowski. To on zmienił na murawie Piotra Zielińskiego już po pierwszej połowie i to on dał zwycięstwo, strzelając pięknego gola. Uniwersalny żołnierz Nawałki. Gdy trzeba było wylewać siódme poty w obronie w meczu z Niemcami, zrobił to niemal perfekcyjnie. Gdy dziś drużyna potrzebowała jego błysku z ofensywie, też nie zawiódł. To chyba najrówniej grający polski piłkarz na tym turnieju. Po takim sezonie w klubie… Czapki z głów. Jak to zgrabnie ujął na Twitterze Łukasz Olkowicz: Kuba Błaszczykowski i reprezentacja – miłość odwzajemniona.
Ale zwycięzców jest więcej. Pozostali zmiennicy nie dali ciała, można na nich liczyć (niestety Kapustka dostał drugą żółtą kartkę w turnieju, będzie pauzował). Warto podkreślić natomiast przytomne zachowanie Milika przy golu, tę ładną asystę możemy chyba traktować jako odpowiedź na pytanie, czy z głową Arka po meczu z Niemcami jest wszystko w porządku. Na dobrą sprawę mógłby mieć przecież jeszcze jedną asystę, ale na samym początku meczu jego dobrego dogrania nie potrafił wykorzystać Lewandowski. Szkoda, bo drużyna upiekłaby tym golem kilka pieczeni na jednym ogniu – dobre wejście w spotkanie i przełamanie kapitana od razu byłoby z głowy.
A tak później kadra Nawałki oddała pole Ukraińcom. Tamci zagrali dobrą pierwszą połowę – stworzyli sobie kilka sytuacji. Udało im się zmusić do błędu Jędrzejczyka (nieodgwizdany faul w polu karnym na Jarmołence), a nawet – uwaga, uwaga – Pazdana (sytuacja sam na sam tego samego piłkarza z Fabiańskim). To było honorowe pożegnanie się turniejem. Do widzenia.
Zakuć, zaliczyć, zapomnieć – tę zasadę znają wszyscy studenci i to chyba dobra rada dla piłkarzy kadry Adama Nawałki – jeśli chodzi o mecz z Ukrainą, można przenieść ten plan na grunt piłkarski. 2/3 zadania już za nimi. Teraz kolejny egzamin – Szwajcaria.
Fot. FotoPyK