Reklama

Jamie Vardy’s having a party? Niestety, ani on, ani Duda

redakcja

Autor:redakcja

20 czerwca 2016, 22:07 • 4 min czytania 0 komentarzy

Wystarczy, że dotknie piłki. Że urwie się sam na sam. Że wyjdzie na pozycję lub postraszy bramkarza. Wystarczy, że jakkolwiek zaznaczy swój udział na boisku, a pojedyncze głosy z sektora za Kozacikiem przeradzają się w gigantyczną wrzawę, której mocy może dorównać tylko odśpiewywany kilka razy hymn. Jamie Vardy’s having a party. Przyśpiewka numer jeden z ubiegłego sezonu Premier League przeniosła się na stałe do piłki międzynarodowej. Anglicy uwielbiają takich ludzi. Uwielbiają takie historie od pucybuta do napastnika klasy światowej, który z rozbrajającą szczerością przyznaje, że nawet nie zagląda na siłownię, bo tylko straciłby dynamikę, a potem dają temu upust na trybunach.

Jamie Vardy’s having a party? Niestety, ani on, ani Duda

YsHWVUo-2-2-1-1

Jamie Vardy rozpoczął party w ostatniej kolejce. Z Rosją nie zagrał, ale już z Walią zmienił w przerwie Kane’a i po jedenastu minutach wpisał się na listę strzelców. Dynamika. Szybkość. Nie dawanie obrońcom choćby chwili oddechu, a przede wszystkim urywanie się od krycia. Czy jakikolwiek napastnik na świecie – może nie licząc Suareza – gubi rywala z taką łatwością jak Vardy? Na to właśnie liczył dziś Roy Hodgson. Postawił na hazardową zagrywkę. Wymienił pół składu. Sześć zmian. Na ławce zostawił Rose’a, Sterlinga, Kane’a, Rooneya czy Alliego zakładając, że ze Słowacją półrezerwowy skład też sobie poradzi. Posiadał też argumenty, bo przecież sam Kane przebiegł w tym sezonie 403 kilometry, czyli… o 386 więcej od Wilshere’a. Podczas gdy selekcjoner Hiszpanów daje swojej ekipie luz na treningach, a Lewandowski w prywatnych rozmowach opowiada, że dopiero zaczyna łapać boiskowy komfort – Hodgson postanowił rozjechać Słowaków świeżością.

Pierwszy raz „Rooney, Rooney!” usłyszał w 40. minucie.

***

Reklama

– Excuse me? – słyszę zza pleców.
– Tak, wolne, można usiąść – odpowiadam, nie mając możliwości się odwrócić, bo tłum właśnie zasiada na trybunach.
– Polska?! – pyta z dziwnie brzmiącym akcentem 30-parolatek w białoczerwonej bluzie z wielkim godłem i kładzie na blacie swój telefon. Na tapecie orzeł biały.

Natychmiast rozpoczyna swą opowieść. Jeszcze nie zdążyłem zapytać, jak się nazywa, a już zdążył przedstawić losy swojej rodziny począwszy od tego, że jego pradziadek był Polakiem, a skończywszy na tym, że Czerczesow w sumie się nie nadaje i widać to było już w Rosji. Na oko – jest po trzech Carlsbergach, które serwuje się tu dopiero po końcowym gwizdku. Mecz niespecjalnie go interesuje. Kątem oka widzę, że do 30. minuty wymienia wiadomości z jakimś Jewgienijem, a czekając na odpowiedź przegląda cały internet. Wzrok na boisko podnosi dopiero, gdy Jewgienij dzwoni. Anglicy skandują, że Vardy’s having a party, a mój rosyjsko-polski kompan z biurka wypinając telefon z ładowania przerywa działanie całej listwy doprowadzając trzech angielskich dziennikarzy do nerwicy. W 38. minucie już go nie ma. Pierwszy raz w życiu widzę człowieka, który będąc na meczu nie obejrzał ani jednej akcji.

Tak jak na reprezentację Polski regularnie próbują się akredytować dzienniki rolnicze, żeglarskie, ogrodnicze i pszczelarskie, tak i do Francji zdołało się wkręcić paru ananasów.

Pilka nozna. Euro 2016. Slowacja - Anglia. 20.06.2016

49. minuta powtórka. Znowu „Rooney, Rooney!”. Wystarczyło, że Wilshere spowolnił kolejną już akcję. 55. minuta. To już festiwal – na przemian buczenia na Wilshere’a, na przemian błagania Hodgsona o zmianę. Reakcja natychmiastowa. Rooney na boisku. Za Wilshere’a. I można było mieć nadzieję, że gra wreszcie zostanie odmieniona – w końcu niby teoretycznie jesteśmy świadkami tego jak Rooney staje się Kroosem lub raczej kimś aspirującym do tego miana. W drugiej połowie nie ma jednak ani takiego Rooneya, jakiego oczekiwano, ani Vardy’ego, ani Sturridge’a, ani z drugiej strony Hamsika, Weissa czy Maka. Jest za to świetny Dier, a przy tym jeden z najbardziej bezpłciowych meczów tego turnieju.

Przez cały mecz nie było też Ondreja Dudy. Sama obecność legionisty w wyjściowym składzie – po kiepskim eksperymencie na dziewiątce w ostatniej kolejce – mogła zaskakiwać. Gra już niekoniecznie. Jan Kozak jeszcze się nie przekonał, że Dudę w ataku wystawiać można jedynie wtedy, gdy obok gra Radović. W przeciwnym wypadku oglądamy piłkarza, który się dusi. Snuje między obrońcami. Kompletnie marnuje potencjał. Trudno nawet specjalnie pastwić się nad Dudą, bo ten – mimo szczerych chęci i ciągłego schodzenia do rozegrania – praktycznie nie dostawał piłek i był poza grą. Zresztą – co mógł zrobić, skoro Słowacy w pierwszej połowie nie dotknęli piłki w polu karnym Anglików, a ci w szesnastce rywali zrobili to 19 razy?

Reklama

Jedyne, co tu było z poważnego futbolu, to porażający doping. Do tego stopnia, że prezes hiszpańskiej federacji oglądając ten mecz z trybun po prostu zasnął. Mój rosyjski kompan ze stanowiska też niewiele stracił. Przynajmniej przeczytał w tym czasie cały internet.

TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
1
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...