Wchodzisz na telegazetę, patrzysz, Francja sprała Albanię 2:0. A więc nic niespodziewanego! A więc nuda! A więc warto było spędzić wieczór przy szkle z kuzynem Sławkiem! Ale futbol nie znosi uproszczeń. Wymyka im się jak może. To 2:0, teoretycznie najbardziej przewidywalny wynik, jaki mógł dziś paść, było spektaklem wielowymiarowym, pięknym – zaryzykuję i powiem nawet, że epickim. Było meczem, o którym w Albanii powstaną smutne ludowe pieśni, o którym będzie się tam opowiadać legendy, a który we Francji wywołał WSZYSTKIE bez wyjątku dostępne człowiekowi emocje.
Nie płacz Albanio – zyskałaś i tak szacunek całej Europy, całego piłkarskiego świata. Na bok polityka, dzisiaj patrząc jak Albańczycy podejmowali rzuconą przez Francuzów rękawicę serce rosło. Oni nie grali na przetrwanie jak Irlandia Północna, nie próbowali zabetonować drzwi wejściowych, a jeszcze obwiązać ich drutem kolczastym i elektrycznym pastuchem – nie, oni popełnili włam, a potem zaprosili do tańca.
Chodź, mówili, jestem tu. Czekam.
Nie boję się ciebie.
Chcę grać w piłkę.
I grali. Francja naciska, ma groźną akcję, która zostaje przerwana w polu karnym Albanii. I co? I choć logika by nakazywała, że Albańczycy powinni wybijać jak najdalej, byle dać sobie trochę spokoju, bo tu czają się gwiazdy zdolne zabić mecz jednym strzałem, to oni szukali krótkich podań na własnej połowie. Klepka, zero paniki – nie mówię, że zawsze, bo w futbolu nic nigdy nie dzieje się zawsze, ale z godną podziwu regularnością.
Sytuacje? Do pewnego momentu mieli chyba nawet więcej od Tricolores. To wyglądało jak starcie czołgu z oddziałem sprytnych partyzantów – Francuzi o bez porównania większej sile rażenia, ale powolni, i przez to Albańczycy wymykali się na ich tyły. Ten słupek, ta dobitka głową leżącego napastnika… Jakie to symboliczne. Tu było morze zaangażowania, mnóstwo w siebie i ambicji, ale też po prostu poważna dawka boiskowych umiejętności. Nie powiem, że każdy wiązałby tu krawaty, ale oni wszyscy są naprawdę dobrze wyszkoleni technicznie.
Ale oddajmy Francji co jej. Nie są farciarzami. Nie są przypadkowymi zwycięzcami. Są pełnoprawnymi bohaterami tego filmu, również pozytywnymi.
Zostali przyparci do muru. Już na horyzoncie czekała burza przetaczająca się przez cały kraj, pioruny celujące prosto w ich głowy, lecące ze wszystkich stron. Wielki huk, który tak dobrze znamy.
I zdołali tego uniknąć, a jeszcze zarobić na oklaski, a nie tylko uciec spod topora. To, upieram się, sztuka. Owszem, sami sobie zgotowali to bagno, ale jednak fakt, że z niego wybrnęli nieupieprzoną stopą, z imponującym finiszem, mówi o nich więcej dobrego, niż mówiłoby kontrolowane 2:0 od początku. Ta ekipa ma problemy, które dzisiaj w sobie ogniskował Pogba, w jednej z kontr wioząc bez sensu piłkę zamiast podać idealnie wychodzącym kolegom, a w końcówce przy 0:0 się potykając, ale są tam też charaktery, które mają łeb na karku.
Jakże doskonale do takiego starcia nadawało się Velodrome. Cóż to jest za przepiękny stadion, jak tutaj oddycha się futbolem, jak tutaj smakuje mecz. Wprowadzisz fana siatkówki, wyjdzie znawca ławki rezerwowych Podbeskidzia i fan Marcelo Bielsy. Wprowadzisz Janusza oderwanego żywcem od bigosu, wyjdzie z racą, sprejem i ambicją by jebnąć gdzieś największy na świecie mural Marseille.
Na tej arenie z zapartym tchem oglądałbym 5A – 4B, OZPN Sieradz – OSP Złoczew, oglądałbym z wypiekami jak grasz z psem szmacianką. To perła. Unikat. Serce Marsylii, a bijące dziś tak głośno, że puls słychać było na całą Francję. Marsylianka w Marsylii swoją drogą, ale Francuzi, których dopingiem byłem rozczarowany na meczu otwarcia, dzisiaj pokazali drugie oblicze. Oblicze, którego się po nich nie spodziewałem: był pazur, żywioł, bębny nie bębny, wszystko.
Mówi się, że dzisiaj powstają korpoareny pozbawione duszy. Wszystkie na jedno kopyto. Ekonomiczne, ale sterylne. Przebudowa zarżnęła kultowość Wembley, uzasadnione obawy ma wielu wobec nowych Bernabeu czy Camp Nou, końca Vicente Calderon. Velodrome pokazuje natomiast, że nowe stadiony można stawiać tak, by miały duszę, by były dziełami sztuki (tak wiem, to tylko przebudowa). Nowoczesne technologie dają narzędzia, trzeba tylko umieć z nich korzystać, nawet jeśli aspekt ekonomiczny nie będzie na pierwszy rzut oka tak się dopinał – ale na stadion taki jak Velodrome chce się wracać po wielokroć.
Jak ja się cieszę, że my tu zagramy z Ukrainą. To będzie magiczny mecz bez względu na wszystko, już Velodrome o to zadba.
PS: tak, wiem, że Albania jeszcze nie skreślona. Ale zapamiętam ich bardzo dobrze – i wnioskuję, że nie tylko ja – za ten mecz, choć przegrali.