Zjawi się czy się nie zjawi? Przyjedzie czy nie przyjedzie? Pójście na dworzec kolejowy we Francji podczas Euro przypomina czekanie na wymarzony bożonarodzeniowy prezent, względnie na randkę z dziewczyną, która powiedziała “może się zjawię, sama nie wiem”.
Gdy w Polsce zastanawiałem się nad transportem po Francji, od razu uznałem, że pociągi będą najlepszą opcją. Kierowca ze mnie taki, że bezpiecznie dojadę do najbliższej Żabki, na tym kończą się wojaże. Samolot – nie, sorry, nie mam budżetu BBC. Ale pociągi? Przecież francuskie zna cały świat! TGV! Bijące rekordy szybkości, pociski a nie składy. Nawet taką oficjalną mapkę od UEFA przeglądałem przed turniejem, a tam wszystko wyglądało obiecująco.
Cóż, może na co dzień to w miarę funkcjonuje, ale teraz jest katastrofa. Jeśli chcesz podróżować kolejami, to możesz dojść do wniosku, że Euro zorganizowała samozwańcza republika Somalilandu. Wczoraj miałem plan jechać do Lyonu, a potem do Evian, gdzie swoją bazę mają Niemcy – już pomijam, że wydałbym 80 euro za raptem połowę trasy, ale ostatecznie nie dało się wyjechać wcale. Połowa pociągów odwołana, a w konsekwencji te, które raczyły się wytoczyć, były tak zatłoczone, że nie było mowy o jeździe.
Dzisiaj się udało, choć nie powiem – kupowałem bilet z duszą na ramieniu. Wydajesz kilkadziesiąt euro, a nie masz pewności czy na pewno dojedziesz. Śmiech przez łzy. W informacji siedzi kobieta, która ledwo duka po angielsku, nie jest w stanie ci za wiele wytłumaczyć. Ja wiem, że macie już dosyć mojego narzekania na angielski Francuzów, ale chyba się zgodzicie, że akurat na największym dworcu w Nicei w informacji mógłby siedzieć ktoś, kto zna jakiś język poza rodzimym?
Jechałem do Aix, gdzie bazę mają Ukraińcy. Jakże dumnie wyglądało moje TGV! Na boku pociągu wielki napis o rekordzie prędkości! Tylko, że to napis mocno abstrakcyjnie wyglądający, gdy potem jedziesz 200 km w trzy godziny, a jeszcze w Marsylii na St Charles nagle każą wszystkim jadącym do Aix wysiąść i przesiąść się w inny, bo z nieznanych pasażerom przyczyn pociąg jednak nie będzie się tam zatrzymywał. Ostatecznie wychodzą cztery i przymusowa przesiadka.
Standard też nie powala. Internet, który coraz częściej trafia się za darmo w polskich pociągach? Nie ma. Gniazdko? Jedno na dwa miejsca. Wolałbym jechać polskim pociągiem, niech skonam. Chodzi o drobiazgi, ale przypomniał mi się tekst Tomka Ćwiąkały po otwarciu mistrzostw, że my, Polacy, mamy kompleksy zachodnich państw, nacji, a naprawdę żadnych ku temu powodów.
Uczciwie pochwalę: na dworcu w Nicei są piłkarzyki i… fortepian. Stoi na środku, czasem ktoś siądzie, zagra, wszyscy słuchają, biją brawo. Fajne. Nieszablonowe. Wyjście poza schemat, mogące uczynić takie miejsce jak dworzec trochę przyjaźniejszym. Choć oczywiście wolałbym, żeby nie miał fortepianu, a był otwarty całą noc…
Niemniej coraz bardziej zastanawiam się po co Francji to Euro. Miało przyciągnąć turystów? Przekonać do siebie? Tylko zniechęca problemami komunikacyjnymi (zapewniam – w zasadzie każdy dziennikarz ma w tym zakresie mniej lub bardziej barwną historię), zalegającymi w wielu miastach śmieciami (skoro były pod samą wieżą Eiffela, to macie obraz). Wizerunek psują bójki, które owszem, wywoływane są przez kibiców innych nacji, ale ostatecznie Marsylia to pokaz nieudolności policji. Zwykłym Francuzom na pewno na Euro nie zależy – jestem w Aix, na głównej ulicy, znaleźć tu knajpę, gdzie transmitują mecz, jest naprawdę ciężko. Skapitulowałem – lecą jakieś wiadomości, nie wiadomo co, Euro gdzieś poza tym wszystkim, nastroju nie czuć wcale.
Leszek Milewski