Reklama

Pierwsze zwycięstwo na długo przed pierwszym gwizdkiem (2)

redakcja

Autor:redakcja

12 czerwca 2016, 10:37 • 5 min czytania 0 komentarzy

12 czerwca. Dziś to przede wszystkim dzień jednego z najważniejszych meczów na turnieju – jeśli chcemy tu zagrać te cztery mecze, jeśli chcemy wyjść z grupy, choćby z trzeciego miejsca – dziś nie ma miejsca na pomyłki. Ale doskonale w pamięci mam też 12 czerwca 2012 roku. Dzień największych „zadym” podczas organizowanego w Polsce i na Ukrainie Euro 2012. Pamiętacie to jeszcze?

Pierwsze zwycięstwo na długo przed pierwszym gwizdkiem (2)

Słynny przemarsz Rosjan, starcia na Moście Poniatowskiego, nocne ganianki na ulicach Warszawy, które zazwyczaj kończyły się tym, że w miejscu ewentualnej umówionej walki kibiców z obu stron policja pojawiała się wcześniej niż najszybsi z nich. Oczywiście w mediach zrobiono z całego dnia dzień olbrzymiej klęski rodzimego futbolu i wielkiej hańby całego narodu, bo kilkudziesięciu ludzi z obu stron wymieniło ciosy ze swoimi odpowiednikami z „bratniego” państwa. Ale dziś, po czterech latach od tych wydarzeń, znamy już werdykt tamtych meczów, znamy rzeczywisty rezultat tamtego turnieju.

My Euro 2012 zdecydowanie wygraliśmy, w kapitalnym stylu i praktycznie bez wtop.

Tak, dziś jeszcze przed pierwszym gwizdkiem w Nicei, jeszcze przed rozpoczęciem meczu z Irlandią Północną możemy się czuć zwycięzcami. Już pierwsze dni turnieju we Francji pokazują bowiem, jak fantastycznie spisali się wszyscy Polacy na turnieju organizowanym w naszym kraju.

Czytam relacje Tomka i Leszka z Marsylii, gdzie wiodącym tematem jest narzekanie na wszechobecny brud, smród i przytłaczający syf. Porównuję to z wypachnionymi i zalanymi biało-czerwonymi balonikami ulicami Warszawy, Łodzi czy Poznania. Jasne, strefy kibica po całym dniu januszowania były pełne od pustych plastikowych kubków i rzuconych niedbale narodowych barw (co wkurwiało mnie mocniej niż zawody na boisku). Marsylia czy paryskie przedmieścia to jednak zupełnie inny świat, którego nie da się porównać ani z Pragą, ani z Bałutami – i nie piszą o tym tylko nasi ludzie, ale każdy, kto się tam wybrał.

Reklama

Wcześniej z Paryża Leszek wrzucił zdjęcie z przedednia otwarcia. W tunelach pod stadionem ułożony został most z drewnianych palet, prawdopodobnie organizatorzy liczyli się z możliwością zalania tych miejsc. Gdy porównuję to z naszymi problemami, wśród których na pierwszy plan wysuwała się łączność policyjnych krótkofalówek na trzecim poziomie parkingu – autentycznie jestem dumny. Te francuskie strefy kibica, te francuskie tymczasowe rozwiązania – autentycznie nie mamy się czego wstydzić, nie mamy na co narzekać.

No i ostatnia kwestia. Bezpieczeństwo. Ponoć we Francji wszyscy byli ultra-uważni, diabelnie czujni, szybcy jak ważka i wytrwali jak Tommy Lee Jones w „Ściganym”. Banki informacji, śledzenie najistotniejszych chuliganów, olbrzymie siły policji zaangażowane do ochrony miast i stadionów. I dupa. W Polsce wyrwanie się z policyjnego kordonu było możliwe na jakieś 30, może 40 sekund, jakie zajmowało opancerzonym żółwiom przeformowanie szeregu. Oczywiście polska policja jak zawsze odwalała przy tym delikatne cyrki – za taki uważam na przykład zagazowanie mnie i kilku innych dziennikarzy tuż po tym, jak przebiegli po nas goście z Zenita, ale jednego nie można im było odmówić – byli tam, gdzie akurat być powinni. Zresztą, swoje zrobiła też renoma i zachowanie rodzimych fanatyków – rynek w Poznaniu był na przykład regularnie monitorowany, a niektórzy krewcy Chorwaci dość szybko stracili ochotę na demolowanie czegokolwiek po spotkaniach z lechitami.

Ciekawe, nie? Do bezpieczeństwa w Polsce dołożyli cegiełkę i policjanci, i kibice spod flag „fuck euro”.

We Francji tego wszystkiego brakuje. Policja kompletnie nie ogarnia sytuacji – jest w tych miejscach, gdzie od początku było bezpiecznie, zaś do miejsc bijatyk dociera po kilkudziesięciu minutach, gdzie może najwyżej posprzątać rannych. Super-zorganizowane spec-służby nie wpadły na pomysł, że newralgicznym punktem, potencjalną areną starć kibiców będzie barowo-restauracyjne zagłębie tuż przy porcie. Większość gimnazjalistów byłaby w stanie poprawnie wytypować rejon zamieszek po trzech minutach spędzonych na Google Maps, ale francuska policja wiedziała lepiej, które miejsca są warte zabezpieczenia. Reagowanie?

Zacytuję tu może moją rozmowę z dr Dariuszem Łapińskim z PZPN-u sprzed trzech miesięcy (cała TUTAJ).

Ogólnie do każdego z dziesięciu samorządów prezentujących tam swoje dokonania i pomysły można zgłosić zastrzeżenia, niektóre błędy powtarzały wszystkie miasta. Po pierwsze – wszystkie były reprezentowane przez przedstawicieli marketingu. Po drugie – wszyscy mówili do nas po francusku, jakieś 60% z nich nie rozumiało kierowanych do nich pytań formułowanych w języku angielskim. Ponadto nikt z nich nie miał absolutnie żadnego, najmniejszego pojęcia o specyfice kibiców piłkarskich. Chwalili się na przykład festiwalami teatru awangardowego, który gdzieś tam się w czerwcu odbywa. Co gorsza – nikt nie miał też żadnych pytań. Sprawiali wrażenie, jakby wszystko wiedzieli i na wszystko byli fantastycznie przygotowani.

Reklama

Francuzi są tak mocno przekonani o swojej nieomylności, że nawet zamieszki w innym miejscu, niż oni zgrupowali policję nie są w stanie zmienić ich planów. Jasne, można tłumaczyć, że sytuacja nie jest lekka, że kraj strajkuje, że groźby zamachów wymuszają stałe monitorowanie muzułmańskich osiedli, ale rany, przecież to wszystko nie zaczęło się wczoraj! Był czas się przygotować, przegrupować, ogarnąć.

A przecież ulice to tylko wierzchołek. Pamiętacie, jak wyglądał rosyjski sektor w Warszawie, mimo że od początku było jasne, że polscy kibole raczej na stadionie się nie pojawią? Przypomnę.

Wczoraj nawet na stadionie, w tych twierdzach reklamowanych jako najbardziej bezpieczne miejsca w całej Francji, nie było do końca komfortowo. Gdy Anglicy i Francuzi przyparci do końca sektora uciekali przeskakując przez barierki – najgorsze skojarzenia były naturalne. No i jeszcze to piro. O ile wniesienie stroboskopów czy rac to normalka, nawet w przypadku stu kontroli i pięćdziesięciu bramek da się je wnieść, o tyle już rakietnica, w kraju bezustannie zagrożonym atakami terrorystycznymi…

Jeśli Francuzi po finale Pucharu Francji byli przerażeni, że udało się przemycić na stadion niewinne race, nie mam pojęcia co muszą czuć w tej chwili.

***

Pamiętacie jeszcze tekst: „Bo to Polska, nie elegancja-Francja”?

Dziś wypadałoby odpowiedzieć: i całe szczęście, że to Polska.

JAKUB OLKIEWICZ

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...