We Francji to już temat rangi narodowej. Dyskutuje się o tym wszędzie. Około godziny osiemnastej w radiu trwa debata, w której najczęściej powtarzane słowa to Deschamps, Benzema i Cantona, który zarzucił selekcjonerowi rasizm. Głos już dawno zdążyli zabrać wszyscy politycy, ale – choć napastnik Realu został skasowany z kadry przed dwoma miesiącami – ten temat wciąż żyje. I powraca z kompletnie absurdalnym pytaniem, czy Deschamps rzeczywiście jest rasistą, skoro nie zabrał Benzemy na Euro. Argumentacja jak u Manuela Arboledy, który rasizm widział nawet, gdy bankomat zjadł mu kartę, ale tacy właśnie dziś są Francuzi.
Ten turniej miał dać odpowiedź, czy istnieje życie bez Benzemy. Po dość paskudnej i zupełnie niezrozumiałej aferze z Valbueną nie było innego wyjścia. Facet musiał zostać odpalony. Po prostu musiał. Problem w tym, że Francuzi na tę pozycję, obok Griezmanna, nie mają nikogo z półki Karima, Lewandowskiego czy Suareza, a Gameiro nie zabrali na własne życzenie. Giroud to europejski średniak budzący wśród Francuzów takie emocje jak do niedawna polski “Żiru” wśród kibiców Legii. Niby wypada im go wspierać, bo swój, ale jednak coś w nim nie gra. Główna różnica pomiędzy napastnikami – Benzema potrzebuje pół szansy, by zdobyć dwie bramki, a wygwizdywany w ostatnim sparingu Giroud pięciu, by zdobyć jedną. Czyli dokładnie tak jak dziś… Pierwsza zmarnowana okazja – całe trybuny skandują: „Żiru, Żiru”. Druga – podobnie. Trzecia – już tylko „Allez Les Bleus”.
Czwarta to gol, choć po faulu na Tatarusanu. I Marsylianka z trybun.
A chwilę później wyrównanie z karnego.
– Naszą siłą jest wciskanie gazu. Nie chcemy oddać piłki, bo gdy jesteś w jej posiadaniu, masz mniej problemu – mówił przed tym meczem Didier Deschamps. I niby wszystko się zgadza, ale poza wykończeniem. Że Giroud marnował – można się było spodziewać. Najmocniej jednak zawiódł ten, którego kochają chyba wszyscy Francuzi. Griezmann. Dziś na cztery godziny przed meczem w kierunku Saint-Denis toczyła się fala Griezmannów. Były ich setki, może tysiące. Wszyscy jesteśmy Griezmannami. Gdzieś pomiędzy nimi zaplątał się czasem Pogba, Payet czy Matuidi, ewentualnie jakiś kibic zafundował sobie swoje imię, ale przewaga Griezmannów była kolosalna. Rumuni takich idoli nie mieli – wśród nich dominowali Chiriches lub… „Hagi Forever”. Tyle że Rumuni nie łudzili się, że jakakolwiek gwiazda wyznaczy tu różnicę. Raczej wszyscy od początku podkreślali, że to dyscyplina, kolektyw, walka i świetna taktyka.
Griezmann nie dał dziś rady. Fenomenalnie grał Payet. Środek z niezniszczalnym Kante, który znów obiegł kulę ziemską, też nie zszedł poniżej poziomu przyzwoitości. Ale Griezmann kompletnie nie potrafił sprzedać swoich atutów. W Atletico cieszy się pełną swobodą i może grać tak, jak chce, natomiast tutaj momentami był ciałem obcym. Może kamery tego nie wyłapały, ale kilka razy Pogba wręcz zrugał Griezmanna za to, że ten nie wyszedł na pozycję. Elementarz – wydawałoby się – na tym poziomie.
Aż pająka zabił Payet i w siedzibie West Ham United telefon zaczął aż płonąć. Gdy chwilę później został zmieniony w doliczonym czasie przez Sissokho, Stade de France oszalało. Owacja na stojąco. Payet, Payet. I eksplozja radości po końcowym gwizdku. Bo może nie było to efektowne zwycięstwo – takie, jakiego oczekiwała Francja na start Euro – ale po takim golu… Biorąc pod uwagę rozrzutność Anglików – jego wartość po tym strzale skoczyła o jakieś 20-30 milionów euro. Ale jak już rozpoczynać, to od wyważenia drzwi i wyłamania zamka.
TOMASZ ĆWIĄKAŁA
Fot. FotoPyK
***
Za użyczenie samochodu na czas Euro 2016 dziękujemy firmie Pol-Mot.