Tylko cztery regiony Polski były w historii rodzimego futbolu bezsprzecznie silniejsze. Stolica, wraz z tytułami obu warszawskich drużyn. Górny Śląsk, ogromna aglomeracja i bogactwo surowców naturalnych od zawsze stanowiące o sile górniczych i hutniczych klubów. Wielkopolska oraz Małopolska – oba z silnymi tradycjami piłkarskimi, oba z mnóstwem triumfów w “nowożytnej” erze oraz przede wszystkim – z potężnymi sponsorami, zarówno w Lechu Poznań, jak i Wiśle Kraków, czy nawet Cracovii.
Tuż za tą czwórką od zawsze była jednak Łódź. Najpierw przez lata stałym elementem krajobrazu najwyższej ligi był ŁKS, praktycznie nieprzerwanie obecny w elicie, od założenia rozgrywek, aż po kryzys z końca lat dziewięćdziesiątych. Później do sąsiadów dołączył Widzew, który napisał jedne z najpiękniejszych rozdziałów futbolu nad Wisłą podczas swoich pucharowych bojów. Ba, cegiełkę do siły województwa łódzkiego dołożył nawet GKS Bełchatów. W klasyfikacji medalowej województw – na piątym miejscu, z niewielką stratą do Wielkopolski. W tabeli wszech czasów – na pozycjach sześć, siedem i dwadzieścia trzy.
Pamiętne były na pewno trzy kolejne sezony lat dziewięćdziesiątych, gdy mistrzostwo nie opuszczało Łodzi – dwa razy trafiło na Piłsudskiego, raz na al. Unii 2. Inne wspomnienia to sukcesy wielkiego Widzewa z lat osiemdziesiątych. Derby, które elektryzowały nie tylko całe województwo, ale i ligowych rywali z całej Polski, śledzących mecze na szczycie. Zresztą, gra w elicie to nie tylko prehistoria, przecież w sezonie 2011/12 do rozgrywek Ekstraklasy województwo łódzkie przystępowało jako jedno z najsilniejszych – z trzema przedstawicielami w najlepszej krajowej szesnastce.
Pięć lat później, w sezonie 2016/17, Łódź nie będzie mieć najprawdopodobniej przedstawiciela na szczeblu centralnym, całe województwo zaś w trzech najwyższych ligach ulokuje tylko jednego reprezentanta – GKS Bełchatów w II lidze.
Ani jednego klubu w Ekstraklasie. Ani jednego klubu na jej zapleczu. Jeden na trzecim poziomie.
Katastrofa to nieco zbyt małe słowo, by określić jaką degrengoladę fundują kibicom z regionu wszystkie łódzkie kluby. Kiedy zaczął się ten proces, który doprowadził do obecnej farsy, gdy trzecie miasto pod względem ludności w Polsce ma mieć trzy nowiutkie stadiony i ani jednego klubu w ogólnopolskich rozgrywkach?
Najprościej byłoby powiedzieć – gdy improwizację zaczął wypierać profesjonalizm. Po upadku poprzedniego systemu, gdy piłkarze przestali pracować na fikcyjnych etatach w kopalniach i zakładach włókienniczych, w dodatku szeroko otworzyła się furtka do bogatszych klubów w silniejszych ligach – nastały dzikie czasy. W pierwszej dekadzie, gdy wciąż silna była “piłkarska mafia”, wiele wyników ustalano w gabinetach i na stacjach benzynowych, Łódź radziła sobie przyzwoicie. Nie mamy przez to na myśli: “kupiła sobie trzy tytuły, a czwarty przegrała, bo Legia zapłaciła więcej”, ale nadziani właściciele – duet Pawelec-Grajewski w Widzewie i Antoni Ptak w ŁKS-ie gwarantowali solidną pozycję w kształtującym się “kapitalistycznym” futbolu – zarówno w kwestiach, nazwijmy to, “organizacyjnych”, jak i w prostym utrzymywaniu klasowych, a przez to drogich piłkarzy. Problemy zaczęły się jednak, gdy kurki z pieniędzmi zostały zakręcone.
Jako pierwszy upadał Widzew – już w 2004 roku wydawało się, że zasłużony klub po prostu zbankrutuje. Przy wydatnym udziale Zbigniewa Bońka – udało się przejść przez ten kryzys w miarę suchą stopą. Gdy jednak spojrzymy na kolejnych włodarzy obu klubów – widać, że wszystko, co działo się między 2003 a 2013 rokiem to tak naprawdę podawanie kolejnych kroplówek pozostającemu w agonii pacjentowi. Sylwester Cacek czy duet Kenig-Urbanowicz próbowali zarządzać klubami w nowoczesny sposób, ale rozbili się na najbardziej trywialnej sprawie – byli za biedni. Może przez ostrożność wrzucili zbyt mało swoich pieniędzy, a może po prostu więcej wrzucić nie mogli – tak czy owak, w przeciwieństwie do bezdennych portfeli Cupiała czy Filipiaka, w Łodzi źródełka wyschły wyjątkowo szybko.
ŁKS najpierw nie dostał licencji, potem nie był w stanie dograć do końca rozgrywek I ligi. Widzew? Po spadku z Ekstraklasy od razu zleciał też z jej zaplecza. Pierwsi zaczęli od IV ligi w sezonie 2013/14, drudzy – właśnie kończą swój pierwszy sezon na piątym szczeblu rozgrywkowym.
Jak się nie ma miedzi, to nie jest się Zagłębiem, tylko ŁKS-em, albo Widzewem. Bez bogatego mecenasa w obecnej Ekstraklasie nie może działać nikt. Bogaty właściciel, konsorcjum, w ostateczności miasto – ktokolwiek wejdzie w rolę dobrodzieja, musi szykować się na systematyczne topienie pieniędzy, które zresztą nie gwarantuje żadnego sukcesu. W Bełchatowie tym mecenasem była kopalnia, która w sezonie 2006/07 zafundowała Polsce imponującą walkę węgla brunatnego z miedzią, gdy do ostatnich chwil sezonu ważyły się losy mistrzostwa. Szybko okazało się jednak, że do robienia wielkiej piłki w małym mieście potrzebna jest cierpliwość – tę mieli w KGHM i Lubinie, zabrakło jej natomiast w przechodzącej szereg organizacyjnych zmian kopalni w Bełchatowie. Co prawda Bełchatów nie zbankrutował, ale odkąd BOT stał się PGE, a udział spółek skarbu państwa w klubach sportowych zaczął być traktowany jako coś niestosownego – GKS zlatuje coraz niżej. W ten weekend przypieczętował spadek do II ligi, na trzeci poziom rozgrywkowy, na którym bełchatowian nie widziano od… 1991 roku.
Makabra. Piłkarski rozkład. Można w teorii szukać przyczyn szerzej – że i województwo nie dotrzymuje kroku dynamiczniej rozwijającym się regionom, że bliskość Warszawy zabiera utalentowanych pracowników, ale i posiadaczy fortun, którzy wolą funkcjonować w stolicy. Że wojna na ulicach prowadzona przez kibiców z obu stron odstrasza sponsorów, że sama Łódź się wyludnia, że mimo inwestycji i remontów, miasto nadal nie jest atrakcyjne dla wielkiego biznesu. Ale to dorabianie teorii do faktów.
Prawda jest prozaiczna – klubom z województwa się nie poszczęściło, nie chwyciły się fortun stabilnych i hojnych sponsorów. I dopóki ŁKS czy Widzew nie znajdą swojego stukniętego milionera, który będzie chciał ładować grube miliony sezon w sezon – Łódź pozostanie białą plamą na piłkarskiej mapie Polski. Co przez wzgląd na historię obu wielkich klubów z tego miasta – jest smutne dla kibiców nie tylko z Miasta Włókniarzy.
Fot.FotoPyK