Widzew Łódź idzie w tym roku jak burza – wygrał trzynaste spotkanie z rzędu (w bramkach 43:2), już wcześniej bijąc historyczne rekordy, a dziś zatrzymał się na czternastej przeszkodzie. Dziewięć punktów straty na koniec roku przerobił na pięć „oczek” zapasu. Ktoś powie: to tylko czwarta liga. Ale to od niej klub dopiero co reaktywował działalność, a myślami – jak zapewniają nas dookoła – są znacznie wyżej, a myśli potrafią poprzeć czynem.
– Nasz największy obecnie problem to trzecia liga. Obserwujemy, z jakich zespołów będzie się składać, poszukujemy nowych piłkarzy, dopinamy dokumentację i usprawniamy organizację. Niech drużyna spokojnie dogrywa ten sezon, my już działamy naprzód – mówi Rafał Krakus, członek zarządu Widzewa.
Zbigniew Boniek, prezes PZPN, oceniał na początku sezonu w rozmowie z Weszło, że do awansu z czwartej ligi potrzeba ok. 300-350 tysięcy złotych. W klubie na wspomnienie tych kwot dziś jedynie się uśmiechają. Oni też początkowo zakładali budżet na podobnym poziomie. Założenia założeniami a życie życiem. Widzew, zajmując po rundzie jesiennej czwarte miejsce w tabeli, postawił wszystko na jedną kartę – wymienił połowę kadry i ściągnął zawodników z wyższych lig. Mieli zagwarantować awans. A takim trzeba zapłacić.
Dlatego budżet, z jakim wywalczyli – tak nas przekonują w klubie: już wywalczyli – promocję z czwartej ligi do trzeciej, przekroczył milion złotych. I kolejne założenie Bońka, że później potrzebnych będzie dwa razy więcej środków, jest już znacznie bliższe realizacji.
– Do spełnienia oczekiwań kibiców potrzebujemy budżetu w granicach 2,5-3 miliony złotych – nie ukrywa Krakus. – Oczekiwania, czyli awans. W tej chwili mamy paru zawodników, również z pierwszego składu, którzy pracują, ale w trzeciej lidze już się nie pracuje. Chcielibyśmy, żeby w razie potrzeby zawodnicy trenowali dwa razy dziennie, wyjechali na normalne zgrupowanie, może i zagraniczne.
Pytanie, skąd wziąć takie pieniądze, jest uzasadnione. W klubie wymieniają trzy główne źródła przychodu: sponsorzy, dzień meczowy, społeczność kibicowska. Wierzą, że znów wycisną tę cytrynę na tyle mocno, że założenia – przynajmniej finansowe – spełnią.
**
Za moment minie rok, gdy rozpoczęła się reaktywacja Widzewa. Na początku, co tu ukrywać, był chaos… Chaos, w którym nowi ludzie odpowiedzialni za klub organizowali konferencję prasową tuż przed wielkim placem budowy, na powietrzu, bez żadnego zaplecza. W pierwszym miesiącu klubowe biuro było zlokalizowane w samochodzie prezesa Marcina Ferdzyna, dział kadr i płac – w dużej teczce Krakusa. Ludzi, którzy opowiadali, że chcą odbudować Widzew, nie brakowało. Tych, którzy okazali się chętni do pracy, wyszło mniej.
Oprócz Ferdzyna i Krakusa, kompletnych nowicjuszy w świecie piłkarskim, zarząd uzupełniał Stanisław Syguła. Człowiek, który przez lata sponsorował Sokół Aleksandrów, był jego prezesem, a do Łodzi sprowadził trenera i zawodników. Ale po serii nieporozumień Syguła zrezygnował.
– A my z prezesem cały czas uczyliśmy się na swoich błędach, wyciągaliśmy wnioski z kolejnych pomyłek. Też mieliśmy pomysł, by postawić na wychowanków, piłkarzy z regionu, widziewiaków i juniorów. Ale to nie dałoby awansu – opowiada Krakus. – Dużo w początkowym okresie pomogli nam kibice. Gdyby nie ich wsparcie, zamknięcie budżetu na starcie byłoby bardzo trudne.
Przez jedenaście miesięcy wydarzyło się naprawdę dużo. Były porażki, jak odejście Syguły, nieporozumienie w kwestii złożenia walkoweru (zrobił to Syguła bez wiedzy reszty zarządu), wojna Grzegorza Waraneckiego z kibicami, zmiana trenera po nieco dwóch miesiącach czy uderzający w klub wywiad Princewilla Okachiego. Ale są też zwycięstwa, które założono sobie przed sezonem: herb, stadion i awans.
Widzew odzyskał herb dzięki dużej pracy wykonanej przez prawników (sprawę opisaliśmy tutaj) bez konieczności zapłaty syndykowi, z którym prowadzi gierki na kilku polach. Przykład: syndyk sprzedał sprzęt sportowy grupom młodzieżowym, zezwolił im na odpłatne użytkowanie terenów na ChKS, które były wcześniej własnością klubu, ale… zakazał gry z widocznym herbem. Na koszulkach dzieciaków, które zbył, miejsce znaku Widzewa zakrywa taśma.
**
– Ani przez moment nie myśleliśmy, by odciąć się od grup młodzieżowych w celu redukcji kosztów. Od miasta nie dostaliśmy jeszcze ani złotówki na szkolenie, bo działaliśmy zbyt krótko, by otrzymać dotację. Ale mamy dziś zgłoszonych dziesięć zespołów, funkcjonują dwa dodatkowe. To duże zaplecze i wierzę, że doczekamy świetnych wychowanków. W kadrze do lat 15 gra choćby nasz bramkarz Zalewski – chwali się Krakus. – Wyszliśmy z założenia, że klub trzeba budować od podstaw. Będziemy przeprowadzać zewnętrzne transfery i sprowadzać zawodników do pierwszego składu, ale młodzież musimy szkolić. Rozumiemy, jakie to ma znaczenie dla środowiska: rodziców i dzieci, widzewiaków.
Klub nawiązał niedawno współpracę ze Społeczną Akademią Nauk, która chce utworzyć klasy sportowe, a dla przyszłych zawodników z regionu udostępnić bursę i środki transportu. Szkoła liczy, że pozyska uczniów i studentów, sama oferuje infrastrukturę na wysokim poziomie i naukę w małych grupach. Widzew pomysł popiera i chce, by projekt był realizowany pod patronatem Zbigniewa Bońka.
**
– Mamy świadomość miejsca, w którym się znajdujemy, że to niski poziom piłkarski. Firmy początkowo patrzyły na nas trochę niechętnie, z czasem zaczęły się przekonywać, ale wciąż chcą być kojarzone tylko z dużymi sukcesami. Przemawia za nami marka, za moment stadion da silnego kopa. Coraz więcej osób i firm, tzw. drzemiących widzewiaków, będzie chciało wrócić. A my ich przywitamy z otwartymi rękoma – nie ukrywa Krakus.
Główny sponsor, ZCB Owczary, ma w nowym sezonie zwiększyć środki przeznaczane na klub. W Widzewie liczą, że podobnie postąpi reszta. Poza tym, trwa aktywne szukanie nowych partnerów, miały miejsce rozmowy w spółkach Skarbu Państwa. Ostatnio pojawiły się też reklamy napoju energetycznego Las Vegas, a są wysokie szanse na pozyskanie klubowego bukmachera – należąca do tego samego właściciela LVbet właśnie uzyskała licencję.
Widzew do końca roku będzie rozgrywał mecze na stadionie SMS przy ul. Milionowej, gdzie ostatnio frekwencja sięgała dwóch tysięcy widzów. Potem, już od rundy wiosennej sezonu 2016/17, dostępny będzie nowy obiekt przy al. Piłsudskiego. Wtedy przychód z dnia meczowego, przy średniej frekwencji ok. 5 tysięcy widzów, ma wynieść w granicach 100 tysięcy złotych. Poza tym, klub zwróci się z prośbą do ŁZPN, by III-ligowe derby Łodzi w roli gospodarza rozegrać wiosną.
Trzeci, równie istotny sektor przychodów, to kibice. Bilet na domowe spotkanie na obiekcie SMS to koszt 20 złotych, ale każdy ma świadomość, że to forma cegiełki. Kibice organizują Wielką Orkiestrę Widzewskiej Pomocy, uczestniczą w internetowych „łańcuszkach” zobowiązujących do miesięcznej wpłaty 19,10 zł na konto i wiele innych.
– Pod koniec rundy jesiennej nasza baza zawierała siedem tysięcy osób, dziś jest ich dwa razy więcej. Oni, oprócz kupna biletu i okazjonalnie pamiątki, mogą dokonać miesięcznej wpłaty 19,10 zł. Ten symboliczny, miesięczny wpływ – jak zostanie przemnożony przez wszystkich – dużo pomaga klubowi – podkreśla Krakus.
Dlatego kiedy zespół Widzewa ma już tylko dograć obecne rozgrywki, na wyższy szczeblu podejmowane są już działania na trzecią ligę. Większość ludzi działa w klubie społecznie, a za moment – gdy na nowym stadionie zostaną wynajęte powierzchnie – trzeba będzie chodzić do pracy czy stworzyć struktury organizacyjne. Internetowe transmisje meczów już są (ok. 3-4 tysięcy odbiorców), klubowy autokar jest, internetowy sklep z linią odzieży – również, a za jakiś czas będzie również punkt naziemny.
Kroczek po kroczku Widzew zaczyna przypominać profesjonalny klub sportowy.
Kroczek po kroczku zmierza w górę, czyli tam, gdzie jego miejsce.
PIOTR TOMASIK