Marcin Kamiński już oficjalnie pożegnał się z Lechem. W gabinetach wszystko przebiegło w przyjaznej atmosferze, ale na stadionie już niekoniecznie – „Kamyk” został wygwizdany, co bardzo ciężko zniósł w szatni. Od ładnych kilku miesięcy dało się jednak zauważyć, że 24-latek dusi się w „Kolejorzu” i nawet sam przyznał, że przestał się rozwijać. – Może potrzebuję nowych bodźców i dlatego stanąłem? Nie ma co ukrywać, że większego postępu już nie robię – opowiadał przed dwoma miesiącami na łamach Weszło (więcej TUTAJ).
W Polsce Kamiński cieszy się przeciętną opinią, ale patrząc obiektywnie, z perspektywy średniego zachodniego klubu – CV ma całkiem obiecujące. Dość młody zawodnik, 158 meczów ligowych, występy w europejskich pucharach, powołania do kadry i – przede wszystkim – z kartą na ręku. Ofert pojawiało się coraz więcej, ale ostatnio głośno zrobiło się wokół dwóch klubów. Czyli Sportingu Gijón, z którego odchodzi właśnie dwóch stoperów i którego dyrektor sportowy pofatygował się nawet na finał Pucharu Polski, by obejrzeć Marcina na żywo, oraz Eintrachtu Brunszwik.
Jeszcze nic nie zostało przesądzone, ale wiele wskazuje, że Kamiński zdecyduje się właśnie na tę ostatnią opcję. Temat jest bardzo poważny, Eintracht obserwuje go od wielu miesięcy. Jeżeli Marcin wybierze właśnie ten klub, to na miejscu albo zetknie się z Rafałem Gikiewiczem, albo… się z nim rozminie, bo i „Giki’ – najlepszy piłkarz drużyny według kibiców w sezonie 2015/16 – nie narzeka na brak ofert. Na decyzje trzeba jeszcze poczekać, bo ruch wokół Kamińskiego robi się coraz większy, a i Sporting nie złożył jeszcze broni.
Fot. FotoPyKt