Reklama

Pietrowski: Na siłę nas nakręcano. Przecież to ledwie dwadzieścia meczów!

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

09 kwietnia 2016, 08:03 • 8 min czytania 0 komentarzy

Koledzy zgodnie twierdzą, że wie wszystko, dlatego uznaliśmy, że po prostu musimy go o parę spraw wypytać. O obecnym zamuleniu Piasta, a także o tym, czy wciąż żywi urazę do Jerzego Brzęczka za to, że nie może oprowadzać ludzi po stadionie Lechii porozmawialiśmy przed meczem Piasta z Jagiellonią z Marcinem Pietrowskim.

Pietrowski: Na siłę nas nakręcano. Przecież to ledwie dwadzieścia meczów!

W naszym cyklu Weszło z Butami i Kuba Szmatuła i Bartek Szeliga powiedzieli, że wysłałby ciebie do Jednego z Dziesięciu, bo masz odpowiedź na każde pytanie…

No i widzisz, choćby tutaj nie wiem co odpowiedzieć (śmiech). Nie no, chłopaki trochę przesadzili, że na każde.

Ale może będziesz w stanie powiedzieć, co takiego stało się z Piastem, że wiosna wygląda tak jak wygląda w waszym wykonaniu?

Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć, chyba nikt z nas takiej odpowiedzi w głowie nie ma. Wiele czynników się na to złożyło, problem na pewno jest złożony, ale wierzymy, że trenerzy znajdą odpowiedzi na te pytania i w rundzie finałowej zobaczymy takiego Piasta, do jakiego wszyscy przyzwyczaili się jesienią.

Reklama

Trener Latal twierdził niedawno, że problem leży w głowach, że za dużo myślicie o porażkach, że jedno niepowodzenie wpływa na podejście do kolejnego. Coś jak domino.

Wcześniej jeszcze, w rundzie jesiennej, motywowaliśmy się tym, że robimy swoje.  Już to dawało nam dużo uciechy. Nikt absolutnie nie patrzył na to, co się dzieje w tabeli. Na pewno teraz nie przyszło rozluźnienie, bo jesteśmy świadomi jakie nadal możliwości są przed nami, ale coś jednak przestawiło się w złą stronę. Czy kłopot tkwi tylko w głowach – raczej nie. Owszem, momentami może brakować nam odpowiedniego myślenia czy koncentracji, ale my przede wszystkim nie gramy tego, na co nas stać. Potrafimy grać dużo lepiej niż teraz.  Mocno wierzę, że wkrótce wskoczymy na odpowiednie tory i forma całej drużyny pójdzie w górę. W końcu nie zapomnieliśmy jak się gra w piłkę, wciąż jesteśmy tą samą drużyną.

Może coś zmieniło się w przygotowaniach co zadecydowało o tym, że teraz fizycznie nie jest już tak dobrze?

Na pewno różniły się te zimowe treningi od letnich przed sezonem, również dlatego że jesteśmy w innej pozycji. Musieliśmy się przygotować na zupełnie inne wyzwania. Pamiętam że jeszcze jesienią ten doskok do rywala, odebranie mu piłki na jego połowie to było coś łatwego. Po prostu to czułem, to było coś co przychodziło naturalnie, mam nadzieję że ta świeżość niedługo wróci.

No właśnie, po ostatnim meczu Kornel Osyra mówił, że wyglądacie na zmęczonych, ociężałych. Ten słynny doskok o którym wspominałeś nie wygląda już tak dobrze, jesienią to przypominało ekipę wygłodniałych bullterierów, a teraz to raczej takie bardziej jamniczki.

Reklama

Faktycznie, może tak tego z boiska nie widać, ale potem człowiek odpala powtórkę i trochę wygląda to jakbyśmy byli jacyś zamuleni, jakbyśmy weszli w jakiś wolniejszy tryb. Nie ma co tu kryć, to pewnie jedna z najważniejszych przyczyn tego problemu o którym mówisz. Ale i nie jedyna.

Spada na was też coraz więcej krytyki, czy nie jest tak, że to jeszcze bardziej was dołuje, że jeszcze bardziej utrudnia poukładanie wszystkich tych klocków w odpowiednich miejscach?

Wręcz przeciwnie! Mnie się wydaje, że to nas jeszcze bardziej motywuje. Narobiliśmy apetytu nie tylko sobie, ale całej Polsce, bo nagle okazało się, że bez wielkiego budżetu i wielkich nazwisk da się grać bardzo dobrze w piłkę. Sami sobie podnieśliśmy poprzeczkę tak wysoko, dlatego nie możemy się wkurzać, że spada na nas krytyka. Takie są fakty – Piast nie gra dobrze, Piast nie punktuje, trzeba się podnieść bo wiemy na co nas stać i nie chcemy zaprzepaścić szansy, jaka się przed nami otworzyła.

Może nie trzeba było tak dobrze grać jesienią?

Pół-żartem, pół-serio można tak powiedzieć. Ale mamy naprawdę fajną sytuację, bo nikt nie liczył że zrobimy taką fajną niespodziankę. Skoro już tak rozbudziliśmy apetyty, to wypada temu stawić czoła.

Wśród kibiców było czuć duże poruszenie, głód piłki przed powrotem rundy wiosennej był ogromny, na mecz z Pogonią w arktycznych warunkach przyszło ponad pięć tysięcy widzów, gdzie rok temu o tej porze na mecz z Bełchatowem nie przyszły nawet trzy. Szczerze – nie przygniotła was też trochę ta presja?

Jeszcze na jesieni zaczęto pytać nas czy gramy o mistrza, gdzie od początku sezonu założeniem był po prostu awans do ósemki. To media w zasadzie wprowadziły taką niepotrzebną negatywną atmosferę, na siłę nakręcano nas że mamy walczyć o mistrza, że przede wszystkim mamy utrzeć nosa Legii.

Siłą rzeczy to musiało nastąpić, w końcu był moment, gdy mieliście nad Legią dwucyfrową przewagę.

Ale my wiedzieliśmy, w którym miejscu jesteśmy i chcieliśmy podejść do tego dużo chłodniej. Przecież to tylko jedna świetna runda. Dwadzieścia meczów. W szatni było pozytywnie, naprawdę bardzo spokojnie, ale wszędzie wokół media chyba za mocno nakręcały tę całą presję.

Trener Latal stosuje ostatnio jakieś nowe metody motywacyjne, próbuje was jakoś dodatkowo podbudować przed tym finałem sezonu? Wiesz, jakieś motywacyjne filmy wojenne, te sprawy.

Nie no, żadnych seansów nie ma (śmiech). Trener pozostaje sobą, bardziej szuka tej świeżości i dynamiki, którą po drodze chyba gdzieś zostawiliśmy i której teraz mocno brakuje. Bo przecież w Hiszpanii na obozie ta gra wyglądała super, czuliśmy się silni fizycznie, a jakoś to uleciało.

Jednak chyba patrząc szerzej niż tych kilka ostatnich meczów ostatecznie nie żałujesz, że latem trafiłeś do Piasta?

Na początku pewnie ktoś mógł powiedzieć, że robię krok w tył. Ale z perspektywy czasu widzę, że zamiast tego zrobiłem dwa duże do przodu. Czuję, że mentalnie i piłkarsko się bardzo rozwinąłem. Bo mogłem zostać w Gdańsku, zbijać bąki i spokojnie wypełniać kontrakt do końca, ale miałem większe ambicje. Po prostu chciałem grać.

Przykro było rozstawać się z Gdańskiem po tylu latach?

Od ósmego roku życia byłem w Lechii, więc możesz sobie wyobrazić. Kawał życia. Dziewiętnaście pięknych lat, znałem wszystkich ludzi związanych z Lechią…

Kiedyś napisaliśmy nawet o tobie, że po stadionie w Gdańsku to mógłbyś oprowadzać wycieczki.

No tak, znałem tam każdy zakamarek. Żal na pewno był. Jak tylko wsiadłem w auto i wyjeżdżałem z miasta, to łezka zakręciła się w oku, było mi smutno. Ale co mnie nie zabiło, to mnie wzmocniło. Jak widać, wcale nie wyszedłem na tym najgorzej.

No właśnie, to była jedna z zagadek jesieni: jak ciebie, ligowca na zakręcie, udało się jeszcze poskładać do kupy i zrobić z niego kogoś, kto łapie się do większości jedenastek rundy?

Wcześniej pracując z wieloma trenerami i zawodnikami słyszałem, że nie wykorzystuję w stu procentach swoich możliwości. Wydaje mi się, że też w głowie musiałem sobie co nieco poukładać, bo nastawienie zawodnika i do treningu i do spokoju w meczu jest bardzo ważne. Ostatni rok w Lechii, gdy uczyłem się gry na prawej obronie nie był najlepszy, ale też kilka dobrych spotkań pamiętam. No ale teraz przeżywam prawdziwy renesans, nie ma co.

W Lechii miałeś raczej jasno określoną rolę, a tutaj jest jeszcze w ogóle jakaś pozycja w obronie czy pomocy na której jeszcze w Piaście nie byłeś próbowany?

Jeszcze mnie trener nie wystawił na ataku…

Wszystko przed tobą.

Pewnie, jak tylko trener będzie chciał (śmiech). Wiesz co, ja akurat łatwo się adaptuję do nowych sytuacji, nie jestem zawodnikiem który marudzi, bo ma zagrać na nie swojej pozycji. Generalnie zaczynałem na środku pomocy, a tam często wymaga się łatania luk na innych pozycjach, trzeba więc podłapywać te zachowania czy stopera, czy bocznego obrońcy, czy skrzydłowego.

A gdzie teraz czujesz się najlepiej?

W Gdańsku na pewno jako szóstka, jako defensywny pomocnik i też tak przedstawiano mi perspektywy tutaj. Ale widocznie oko trenera dojrzało we mnie potencjał na środkowego obrońcę, gdzie ja zawsze tej pozycji się trochę obawiałem. Bo to jednak ogromna odpowiedzialność, a w Lechii zagrałem tam tylko raz. No, ale nie bardzo wypaliło, szybko poszła podmianka.

No, a na twojej nominalnej pozycji to w ostatnim czasie Radek Murawski zrobił się chyba nie do wygryzienia.

To swoją drogą, Muraś dostał szansę na początku sezonu i tak ją wykorzystał, że nie było co zbierać. Przyszedł też na środek Kamil Vacek, ósemka do pozazdroszczenia w całej lidze. No to trzeba mi było znaleźć inne miejsce.

Masz jeszcze żal do trenera Brzęczka, że tak łatwo cię skreślił?

Po czasie już mniejszy, ale na pewno wtedy była duża złość. Wiedziałem, że zasługuję na więcej szans. W okresie przygotowawczym dawałem dużo sygnałów, że chcę walczyć. Miałem też ogromne wsparcie od chłopaków, bo byłem kasowany, nie ma tu co ukrywać. Widzieli to i było im autentycznie żal, jak to wszystko wygląda. Ja sobie nie mam nic do zarzucenia, zawsze trenowałem na sto procent i cieszę się że teraz mogę pokazać, że nie powiedziałem ostatniego zdania.

Usłyszałeś w pewnym momencie od trenera wprost, że w Gdańsku nie masz już przyszłości?

Do takich rozmów nie dochodziło, bo też trener nie musi mi się tłumaczyć ze wszystkich swoich decyzji. Ja robię swoje, on swoje. Ale cóż, momentu zwrotnego się widać nie doczekałem. Wcześniej też łatwo nie było, trzeba było walczyć o pozycję u kolejnych trenerów, ale jednak u każdego jakąś tam rolę odgrywałem.

Czujesz jakąś małą satysfakcję, że ty teraz grasz w zespole wicelidera, a trenerowi Brzęczkowi, który cię w Gdańsku odstawił nie udało się w Lechii i teraz musi próbować sił w pierwszej lidze?

Ani przez chwilę tak o tym nie pomyślałem. Na jakąkolwiek satysfakcję przyjdzie pora, jak zakończymy sezon na odpowiednim miejscu. I to tylko taką osobistą, a nie bazującą na czyimś niepowodzeniu.

Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA

piast

Najnowsze

Niemcy

Wstrząsające wyznanie bramkarki Bayernu. „Zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy”

Aleksander Rachwał
0
Wstrząsające wyznanie bramkarki Bayernu. „Zdiagnozowano u mnie nowotwór złośliwy”
MMA

Mamed Chalidow to ktoś więcej, niż legenda KSW [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
0
Mamed Chalidow to ktoś więcej, niż legenda KSW [KOMENTARZ]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...