Brak konkurencji to zawsze stagnacja – ucieka motywacja, by stawać się coraz lepszym, a od tego już prosta droga do popadnięcia w marazm. Tak było z Celticiem, gdy wyrzucano Rangersów z ligi, codzienność straciła na znaczeniu, bo reszta rywali prezentuje na tyle mizerny poziom, że od pierwszej kolejki wiadomo kto weźmie mistrzostwo. Solidni The Bhoys stali się do bólu przeciętni – nigdy tego nie przyznają, ale wyraźnie brakowało im derbowych starć w lidze. I teraz chyba czują nutkę ekscytacji. W przyszłym sezonie to wszystko wróci, szkocka piłka będzie miała szansę zboczyć ze ścieżki prowadzącej donikąd – The Gers znów zagrają w elicie.
Awans klepnęli wczoraj, 50 tysięcy ludzi oszalało z radości po ostatnim gwizdku w meczu z Dumbarton, który Rangersi wygrali 1:0. Niski wynik, widocznie trochę zjadła ich trema – rzadko tak męczyli bułę, bo drugą ligę w tym sezonie roznieśli w pył. 17 punktów przewagi nad kolejnym Falkirk, bilans bramek +56, nie było co zbierać z rywali. Do protestanckiej części Glasgow znów zawitał optymizm, trener Mark Warburton czuje mocniejsze bicie serca na myśl o grze z najlepszymi w kraju – co więcej, wiąże z tym duże nadzieje.
Mamy twardy zespół, który trudno złamać i w każdym meczu będziemy grać o zwycięstwo. Nie powiem, że zdobędziemy tytuł, ale też nie powiem, że nie będziemy o niego walczyć – powiedział po awansie.
Odeszli na cztery lata – klub popadł w poważne kłopoty finansowe, musiał ogłosić bankructwo i nie było szans, że władze ligi pozwolą pozostać mu w elicie. Mimo wszystko, umieszczenie ich trzy poziomy niżej przyjmowano jako niespodziankę, fani myśleli o przeprowadzce jedynie na zaplecze. No, ale w tej rzeczywistości trzeba było się obudzić i odnaleźć – 54-krotny mistrz kraju wylądował na dnie i musiał szukać na mapie miejsc, które odwiedzi pierwszy raz w życiu by pograć w piłkę. Dwa sezony to dwa szybkie awanse, Rangersi miażdżyli kolejnych przeciwników – uzbierali prawie 200 bramek. Ale to żadna sensacja, tamtejsze zespoły nie prezentują żadnego poziomu, a na Ibrox została znośna ekipa – nie uciekł reprezentant kraju Lee Wallace, grał strzelający wcześniej w Scottish Premiership, David Templeton. Gdy już wydawało się, że powrót przyjdzie najszybciej jak to możliwe, drużyna złapała zadyszkę w drugiej lidze.
Było blisko, ale polegli w barażach – zatrzymało ich Motherwell, zresztą ten dwumecz skończył się karczemną awanturą, doszło do bójki i sędzia rozdał trzy czerwone karki, w tym jedną zawodnikowi, który nawet nie grał. To pokazywało wiele – jak wielka presja ciąży na Rangersach i jak bardzo chcieli wrócić tam, gdzie ich miejsce.
Druga próba to już jednak pełen sukces, wtedy zresztą stery objął Mark Warburton. By mu pomóc, wydano nawet pierwsze pieniądze na transfery od czasu relegacji, Rob Kiernan przyszedł za blisko 300 tysięcy euro z Wigan. W ogóle, sytuacja finansowa klubu jest już lepsza, oczywiście z kranu nie płynie Johnnie Walker i zapomnijcie o wydawaniu kilku milionów jak kiedyś, ale na drobne transfery można sobie pozwolić.
Old Firm Derby to nie była może piłka na jakimś strasznie wysokim poziomie, ale chyba wielu z nas za tym tęskniło – jasne, drużyny krzyżowały już miecze w pucharze, ale starcie na arenie ligowej to co innego. Poza tym, można się po ludzku ucieszyć – uznana firma wraca do poważnego grania.