Reklama

David Silva powiedział: Poznań? Grałem tam, dobry wybór!

redakcja

Autor:redakcja

25 marca 2016, 00:01 • 17 min czytania 0 komentarzy

Komu Arsene Wenger przepowiadał karierę a’la Patrick Vieira? W jakich okolicznościach Diego Costa czuje się najlepiej? Jaka zaleta Gerarda Pique często staje się wadą? Skąd wielka przyjaźń z Davidem Silvą? Jak zareagował piłkarz Manchesteru City, gdy usłyszał o Lechu Poznań? Dlaczego Janowi Urbanowi nie wyszło w Osasunie i z czego to wynika, że akurat tam rodzi się tak wielu świetnych piłkarzy? Dlaczego azjatycka piłka za 15 lat może rządzić światem? O tym wszystkim opowiada Sisinio Martinez Gonzalez, bardziej znany jako „Sisi”, czyli nowy piłkarz „Kolejorza”.

David Silva powiedział: Poznań? Grałem tam, dobry wybór!

Asenjo – Barragan, Pique, Del Horno – Fuego, Fabregas – Keko, Merino, Mata, Silva – Costa. Taką jedenastkę złożyłem z twoich kolegów klubowych lub reprezentacyjnych. Coś się nie zgadza?

Wybrałeś najsłynniejszych, gwiazdy europejskiej piłki, ale grałem też z wieloma innymi, którzy może dziś nie są zbyt znani w Polsce, ale wtedy wydawało się, że osiągną podobny poziom jak ta jedenastka. Przykład? Victor Fernandez. Rocznik 76, już zakończył karierę. Malutki, 1,64 metra wzrostu, mediapunta. Grał w Villarrealu w tym samym okresie co Juan Roman Riquelme. Znam piłkarzy, którzy występowali z Victorem i z Argentyńczykiem – legendą tego klubu – i twierdzą, że Fernandez był nawet od niego lepszy. Nie zrobił jednak takiej kariery.

W Hiszpanii jest masa przykładów zawodników, którzy zapowiadali się na wielkie gwiazdy, a potem gdzieś po drodze utknęli.

Piętnaście lat temu mieliśmy wielu świetnych piłkarzy, którzy nie grali w Realu i Barcelonie. Teraz to się zmienia. Jeśli jesteś topowym zawodnikiem, trafiasz albo do Realu, albo do Barcy, albo za granicę. Wszystko wynika z ekonomii. Te dwa kluby stały się takimi potęgami finansowymi, że trudno im powiedzieć „nie”. Kiedyś nawet Valencia mogła walczyć z Realem o piłkarzy. Ilu było takich, którzy nawet nie chcieli odejść? Baraja, Albelda – pierwsi z brzegu. Woleli zostać w mniej renomowanych drużynach, ale utrzymywali podobny poziom ekonomiczny.

Reklama

Ty w pewnym momencie kariery miałeś blisko do naprawdę wielkiej piłki.

Kiedy w wieku 20 lat rozegrałem pierwszy sezon w Primera División, pojawiały się nawet głosy, że mógłbym zadebiutować w dorosłej reprezentacji. Z różnych względów się nie udało. Nie załapałem się do hiszpańskiego topu i wkroczyłem na trudniejszą drogę. Grałem w drużynach mających zupełnie inne cele. Wtedy trudniej błysnąć. Przeszkodziły mi też kontuzje. Kiedy wypadasz na długo, potem trudno złapać rytm. Ludzie szybko o tobie zapominają. Tak właśnie było ze mną.

Kiedy występowałeś w reprezentacjach U-17, uchodziłeś za wielki talent, a to była naprawdę wspaniała generacja. Pique, Fabregas, można wymieniać i wymieniać.

Ale U-17 i U-18 to żaden wyznacznik. Wielu zawodników grało regularnie od U-17 do U-20, ale potem nie przebiło się do Primera División. Nie wiem jak w Polsce, ale w Hiszpanii wyznacznikiem jest U-21. Jeżeli już doszedłeś do tego etapu i na nim się utrzymałeś, to prawie na pewno trafisz do Primera. Sam wtedy byłem na poziomie Pedrito czy Pedro Leona. Zdarzało się, że to ja wychodziłem w pierwszym składzie, a oni siedzieli na ławce. Potem jednak oni się rozwinęli, a ja złapałem stagnację.

Na tym etapie byłeś zawodnikiem rezerw Valencii.

Potem poszedłem do Herculesa, ale pierwszy sezon w Primera rozegrałem na wypożyczeniu w Realu Valladolid. W marcu, czyli po ośmiu miesiącach sezonu, dostałem sygnał od Valencii: „Sisi, w przyszłym roku wracasz do nas”. Wtedy byli tam Silva, Mata, Villa, Morientes, Joaquin, Vicente, Rufete i Angulo, a przy tym odzyskali Pablo Hernandeza z Getafe. W marcu powiedzieli, że mnie wezmą, a po dwóch miesiącach usłyszałem: „Sisi, mamy tylu piłkarzy, że lepiej, byś poszedł na wypożyczenie”. Wiedziałem, że przy takiej konkurencji nie będzie dla mnie miejsca. Tym bardziej, że zmienił się prezydent klubu i dyrektor sportowy. Ostatecznie nawet mnie nie wypożyczyli, tylko sprzedali do Recreativo Huelva. To było moje pożegnanie z wielkim futbolem. Rozpoczęła się ta trudniejsza droga.

Reklama

Nie było szans, żeby cię oddali do ciut mocniejszego klubu?

Dziś nazwa Recreativo może nie robi takiego wrażenia, ale wtedy ten klub walczył o puchary i był nawet mocniejszy niż Betis. Zaliczyli dwa dobre sezony w Primera, w składzie mieli Cazorlę i Sinamę Pongolle’a, wydali trzy miliony euro na Colungę i około półtora na mnie. Mówiło się, że klub będzie się rozwijał. Recreativo po kilkunastu latach docelowo miało stać się kolejnym Villarrealem – na nich się wzorowali. Ostatecznie jednak spadliśmy do Segunda División.

Villarreal też spadł, potem się podniósł, za moment wróci do Ligi Mistrzów i wciąż pozostaje wzorcowym klubem. Recreativo jest natomiast na skraju upadku.

Czasem tak bywa, że niezależnie od tego, jak dobrych ściągniesz piłkarzy, coś nie zagra. Mówisz o Villarrealu – to dobry przykład – ale kiedyś spadło nawet Atletico. Pieniądze nie zawsze sprawią, że na boisku będziesz lepszy od rywala.

Z tego okresu zostało ci wiele przyjaźni.

Słowo „przyjaciel” znaczy dla mnie wiele i nie chcę go nadużywać. Mam jednak prawdziwych przyjaciół, którzy grają na najwyższym poziomie i – nie wiem, czy to zdrowa, czy niezdrowa zazdrość – ale trochę im jednak zazdroszczę.

Największym przyjacielem jest David Silva, tak?

Tak, to prawdziwy przyjaciel. W pierwszym roku w Valencii mieszkaliśmy razem w internacie, ale potem do Davida dołączyła matka z bratem i cztery dni w tygodniu spałem w ich domu. Przyjaźnimy się do dziś. Zawsze kiedy jest możliwość się spotkać, to z tego korzystamy.

Jak Silva zareagował, gdy mu powiedziałeś, że przechodzisz do Lecha?

– Idę do Polski.
– Do Polski?
– Tak.
– A do jakiej drużyny?
– Lech Poznań.
– Grałem tam, bardzo mi się podoba ich stadion.
– Grałeś tam?!
– W pierwszym sezonie w Manchesterze City, w Lidze Europy. Dobry wybór!

Tak wyglądała rozmowa. Zawsze mieliśmy dobry kontakt, bo w podobnym wieku – mając 15 lat – znaleźliśmy się poza domem rodzinnym. Razem też jeździliśmy na kadrę. Całą naukę w dorosłej piłce przeżyłem u boku Davida. Dla mnie to fenomenalny człowiek.

O Euro 2012 coś mówił? Pytam, bo powiedziałeś w jednym z wywiadów, że Hiszpanie postrzegają Polskę jako kraj, który przed momentem wyszedł z II Wojny Światowej. Wydawało mi się, że Mistrzostwa Europy nieco zmieniły postrzeganie naszego kraju.

Rzadko rozmawiamy o piłce. Raczej wolimy się od tego odłączyć i pogadać na inne tematy. Sam jednak wiedziałem czego się spodziewać po Polsce. Nie miałem w głowie takiego wizerunku, bo się tym interesowałem, ale wy pewnie też postrzegacie niektóre kraje jako zacofane w rozwoju, co wynika z braku wiedzy. Dla mnie Polska wydaje się krajem nowoczesnym. Jedni dziwili się i nie do końca dowierzali, że zdecydowałem się na taki kierunek, ale inni – ci bardziej zorientowani – mówili: „Polska? Świetny wybór. To kraj, który znajduje się na dobrej drodze, by być na takim poziomie jak Niemcy”.

No to przy okazji – który hiszpański piłkarz z tej twojej generacji miał najszersze horyzonty?

Esteban Granero. Uwielbiał futbol, ale miał bardzo szerokie zainteresowania. Grał na przykład na pianinie. Bardzo inteligentny był też Mata i oczywiście Pique. Miał identyczny charakter jak dziś. Nie zawsze jest to mile widziane, ale Gerard zawsze mówił to, co myśli. Kiedy jeszcze grał w Manchesterze i Sir Alex Ferguson zrobił mu awanturę, to zamiast kiwnąć głową i zaakceptować, zawsze mu odpowiadał. Dla Pique nie miało znaczenia, że facet miał 75 lat, z czego 25 spędził w United. Do każdego podchodził tak samo – traktował Fergusona jak ojca czy kolegę. To zaleta, która czasem może być wadą, ale Pique jest niesamowicie mocny mentalnie. Wielu nie wytrzymałoby takiej presji, jaka ciągle mu towarzyszy, ale jemu jest to kompletnie obojętne, co ludzie o nim sądzą. A to akurat zaleta. Jeśli sto osób mówi ci, że coś jest takie, a nie inne, to sam w końcu zaczynasz tak myśleć. Pique – nigdy. Jeśli w coś wierzy, to nie ma szans, żeby zmienił opinię.

Jakie miałeś z nim relacje?

Ogólnie mieliśmy świetną atmosferę. Dla nas reprezentacja była odłączeniem się od presji z klubu. Mieliśmy zawodników z Realu, Barcelony, ale też z „Recre”, Sportingu Gijón czy Osasuny jak Azpilicueta. Jeździłeś na kadrę, grałeś cudowny futbol i byłeś otoczony przyjaciółmi. Czego chcieć więcej? Nikt nikogo nie traktował jak gwiazdę. Pique i Busquets zaczynali przebijać się w Barcelonie, ale nigdy nie nosili głowy wysoko.

Fabregas nie uchodził wtedy za perełkę?

Z nim zetknąłem się tylko w U-17. Wydawał mi się fajnym gościem, ale normalnym zawodnikiem. Nie powiedziałbym wtedy, że zrobi aż taką karierę. Pamiętam, jak po mundialu U-17 Arsene Wenger nagle stwierdził, że Cesc będzie lepszym piłkarzem niż Vieira, wtedy jeden z najlepszych pomocników Europy. My – 17-latkowie – siedzieliśmy i zastanawialiśmy się: ten gość, który z nami siedzi, ma przebić Vieirę? O czym on mówi? Wenger oszalał? Po czasie trzeba było mu przyznać rację.

To kto wtedy miał największy potencjał waszym zdaniem?

Z rocznika 86 w reprezentacji wybijało się trzech: Silva, Jurado, który dziś gra w Watford i chłopak, który nawet nie zadebiutował w Primera. Oskitz Estefania. Grał w Realu Sociedad. Malutki, szybki napastnik. Od U-15 do U-17 był najlepszy, a potem zjechał. Dlatego mówię, że nigdy nie można wyrokować, kto z U-17 lub U-19 osiągnie karierę. Nie ma sensu się do tego przywiązywać. Potem zachodzi zbyt wiele zmian mentalnych, fizycznych i piłkarskich.

Tobie trudno było wejść do Primera?

Żeby przeskoczyć z Segunda B do Segunda, musiałem rozegrać 38 meczów w pierwszym składzie, a byłem najmłodszy w kadrze. Potem rok w Segunda i dopiero wtedy trafiłem na najwyższy poziom. Pierwszy sezon miałem dobry, ale potem spadliśmy, złapałem kontuzję i trudno było się podnieść.

Grając w Valladolid zetknąłeś się z kolejną gwiazdą dzisiejszej piłki, Diego Costą. Jak on się wtedy zachowywał?

Tak samo jak dziś. Kiedy jest twoim kolegą z zespołu, nie ma z nim żadnego problemu. Wręcz chcesz grać z kimś takim. Wesoły gość, robi żarty, z poczuciem humoru, a przy tym bardzo ciężko trenuje. Jako rywal jest jednak strasznie ciężki.

Twoim zdaniem te wszystkie jego wybryki wynikają z tego, że nie radzi sobie z presją?

Wręcz przeciwnie – on ją uwielbia. Czuje się bardziej komfortowo, kiedy sprowokuje trzech rywali i wszyscy kibice obracają się przeciwko niemu, a obrońcy chcą go zabić. Wchodzi w taką grę, bo jest w niej dobry. Czeka na wojnę. W Valladolid postępował podobnie, choć może nie przesadzał aż tak jak teraz. Mieliśmy trenera, który tego nie lubił. Jose Luis Mendilibar twierdzi, że taka brudna gra to strata czasu, ale Diego i tak ją kontynuował. Może nikogo nie gryzł, ale bił przeciwników, a oni mu oddawali i czuł się z tym najlepiej. To jego środowisko naturalne.

Sam Mendilibar to ostatnio modny trener w Hiszpanii – przejął Eibar, niepozorną drużynę skazaną na walkę o utrzymanie, narzucił brytyjski styl gry i biją się o puchary.

Spędziłem z nim pięć lat i dokładnie poznałem jego warsztat. Wiesz, czym się różni od większości trenerów? Interesuje go wyłącznie futbol w czystej postaci. Nie patrzy – jak większość – na to, że musisz się odżywiać tak i tak, a kłaść się spać o tej porze. Tylko piłka. Futbol jako produkt wynikający z treningu. Same treningi są krótkie, ale bardzo intensywne. Na wysokim rytmie i agresywności. Mendilibar wychodzi z założenia, że grasz tak, jak trenujesz i oczekuje, że jego drużyny będą grały tak samo u siebie jak na wyjeździe. Wymaga ekstremalnej odwagi. Walki do samego końca. Często musiał za to płacić posadą, bo nie wszyscy potrafili tak grać, ale kiedy trafi na odpowiednich piłkarzy, którzy zgodzą się z tą filozofią, wtedy osiągnie sukces. W Eibar trafił i widzimy efekt.

Dzięki niemu wypłynął kolejny z twoich kolegów, czyli Keko. Już teraz bije się o niego Sevilla i kluby Bundesligi.

Pamiętam, jak trafił do Valladolid. Był młodziutki, miał 17 lat i określano go jako potencjalną gwiazdę. Zawsze nosił opaskę w juniorskich kadrach. U nas nie spełnił jednak oczekiwań, potem poszedł do Włoch, gdzie prawie nie grał, wrócił do Albacete, by grać w Segunda División i ostatnio zaliczył skok. Zaskakuje mnie, że aż tak się odbił. Keko dalej jest młody, ma 23 lata, ale czasem gdy zaliczysz taki spadek, bardzo ciężko jest wrócić na najwyższy poziom, bo zdaniem wielu zostałeś już zweryfikowany. Trzeba mieć sporo szczęścia i – tak jak mówisz – sądzę, że trafi do Sevilli, a akurat oni prawie nie popełniają błędów przy transferach.

Keko to dobry przykład piłkarza, któremu brakowało cierpliwości i chciał wszystko osiągnąć jak najszybciej?

Może, ale to przecież normalne. Każdy chce grać od razu. Każdy chce przeskoczyć te szczeble jak najszybciej. Początkowo zastanawiasz się, czy możesz grać w Primera i europejskich pucharach, a dopiero mniej więcej po sześciu latach możesz określić: „mój poziom jest plus minus taki. Takie mam ograniczenia”.

I ty jak samego siebie określiłeś?

Nie oszukiwałem samego siebie. Od początku wiedziałem, że nigdy nie zagram w Realu czy Barcelonie. Liczyłem jednak, że docelowo poradzę sobie w drużynie typu Villarreal, Valencia czy Sevilla. Na starcie nie miałem większych szans. Trudno w wieku 17 lat zadebiutować w Valencii. Wymagania są tak wysokie, że nawet Silva musiał najpierw pójść na wypożyczenia do Eibar i Celty. Czy byłem bliski debiutu? Nie, nigdy.

Ostatecznie trafiłeś do Osasuny, gdzie pewnie liczyłeś, że zagrzejesz miejsce na dłużej.

Trafiłem tam po sezonie, w którym Osasuna zajęła siódme miejsce w lidze i zabrakło punktu do pucharów. Budowano właśnie drużynę, która miała utrzymać się w pierwszej czternastce. Rozegrałem pierwsze mecze, doznałem kontuzji kolana i zespół utrzymał się na dwie kolejki przed końcem. W następnym sezonie było podobnie – znów budowano kadrę na utrzymanie i znowu po rozpoczęciu sezonu złapałem uraz. Wtedy jednak spadliśmy, po czym na powierzchnię wypłynęły wszelkie problemy, z jakim klub zmagał się przez ostatnich dwanaście lat. Osasuna długo cieszyła się opinią pewnego i wypłacalnego klubu. Niektórzy woleli iść do Pampeluny niż do Betisu, mimo że tam płacili trzy razy więcej. Dlaczego? Bo Osasuna uchodziła za wzorcowy klub. Mówili, że dostaniesz trzeciego i trzeciego dostawałeś. Po spadku doszło jednak do wojny między działaczami, włączyli się w to prawnicy i pojawiła się masa problemów, które nie miały bezpośredniego związku z piłką. Różnica finansowa pomiędzy Primera a Segunda División jest olbrzymia. Wiele osób straciło pracę.

W tym syn trenera Urbana. Myślisz, że Osasuna poradzi sobie z tymi problemami?

Mam nadzieję. To klub o bardzo dużym znaczeniu społecznym. Pampeluna nie ma wielu mieszkańców, ale ci, którzy kibicują Osasunie, są związani z tym klubem przez całe życie. Trzeba to zobaczyć, by to zrozumieć. Trudno mi sobie wyobrazić, by miasto pozwoliło klubowi upaść.

Niedawno przygotowaliśmy raport o miastach, w których rodzi się najwięcej klasowych piłkarzy (TUTAJ). Wniosek? Gdybyśmy zorganizowali turniej pomiędzy hiszpańskimi miastami, to – choć pozornie trudno w to uwierzyć – Pampeluna mogłaby się bić o medale.

Fantastycznie pracują z canterą. Wyciągają wielu piłkarzy. Raul Garcia, Nacho Monreal, Cesar Azpilicueta, Javi Martinez, Iker Muniain. Nawet teraz, kiedy Osasuna nie gra w elicie, wielu ląduje w Athletiku. Dlaczego? Bo to bliski klub, który musi się żywić rynkiem baskijskim i funkcjonujący w zupełnie innych realiach ekonomicznych.

Jest jakiś sekret tej cantery Osasuny?

Dobra praca trenerów, perfekcyjna infrastruktura i szczęście. No bo trzeba mieć sporo szczęścia, żeby przez dziesięć lat wypłynęło tylu wielkich piłkarzy. Nie jest pewne, czy przez najbliższych dwadzieścia lat odkryją tak wielu. Osasuna to przecież niewielki klub.

Dlaczego Urbanowi tam nie wyszło? W Polsce mogliśmy snuć różne teorie, ale ty byłeś członkiem tej drużyny, więc musisz mieć jakąś odpowiedź.

Trenerzy mają to szczęście lub pecha, że czasem mogą pracować dobrze, ale mieć kiepskie wyniki albo pracować źle, ale z wynikami. Na koniec wychodzi jedenastu na jedenastu i często brakuje logiki. Zadecydowało wiele czynników. Po pierwsze – byliśmy po spadku do Segunda. Trudno zaadaptować się do nowego stylu, jeżeli masz drużynę, która woli atak pozycyjny i grasz więcej piłką, a nagle przeskakujesz do bardziej agresywnego futbolu. Patrząc na naszą kadrę – nie zapowiadał się wielki rok w Segunda. Na dodatek z powodu problemów finansowych nie mogliśmy ściągać kolejnych piłkarzy.

Urban też nie mógł wyciągać juniorów z drugiej drużyny ze względu na ograniczenia – na boisku w jednym momencie może przebywać maksymalnie czterech piłkarzy rezerw. To nie absurd?

Wyobraź sobie, że na koniec sezonu nie grasz już o nic. Mierzysz się jednak z drużyną, która walczy o puchary i utrzymanie. Nie masz nic do stracenia. Wystawiasz ośmiu wychowanków. Efekt? Utrudniasz innym drużynom sportową rywalizację. Dlatego zastosowano ten przepis. W Osasunie bywało jednak ciężko – zdarzało się, że mieliśmy szesnastu powołanych na mecz. Zwyczajnie brakowało ludzi. To był bardzo dziwny rok.

Jeden piłkarz, któremu Urban dał szansę, jednak się wybił. Mówię o Mikelu Merino, który podpisał kontrakt z Borussią Dortmund. Jaka to skala talentu?

Nie mam takiego spojrzenia jak najlepsi skauci. Widzieliśmy u niego kilka wad, ale też parę świetnych cech. Chłopak ma dopiero 18 lat, ale bardzo rozwinął się w ostatnim sezonie. Świetna lewa noga, technika, wizja, przy tym prawie 1,90 metra wzrostu. Patrząc na same warunki – powiedziałbyś, że musi zagrać w wielkim klubie. Czy będzie gwiazdą? To ta kwestia, o której rozmawialiśmy. Najbliższy rok będzie decydujący – czy pójdzie do przodu, czy stanie w rozwoju.

Ty natomiast trafiłeś do Korei Południowej. Miałeś już dość problemów Osasuny? Nie płacili na czas?

Zapłacili późno, ale zapłacili. Nie było problemów. Po dziesięciu latach w Hiszpanii – pięciu w Primera i pięciu w Segunda – potrzebowałem zmiany. Chciałem spróbować czegoś nowego i odpocząć od tej presji, która towarzyszy przy walce o awans lub utrzymanie. Druga liga koreańska brzmi dziwnie, ludzie pytali: „jak ty tam wylądowałeś?!”, ale uznałem, że to tylko cztery miesiące. Warto spróbować. Byłem oczarowany. Po prostu cieszyłem się tam piłką. Wiedziałem, że to nie był profesjonalny futbol, bo nie mieliśmy nawet magazyniera i najmłodsi zawodnicy przygotowali sprzęt, ale to było jak cofnięcie się do wieku 13 lat. Awansowaliśmy jednak do ekstraklasy, klub zaczął ściągać zawodników o uznanej marce jak Jaime Gavilan. Cieszę się, że śledziłem ten rozwój z bliska. Moim zdaniem za jakieś piętnaście lat futbol azjatycki będzie rządził na świecie. Po pierwsze – te kraje to potęgi ekonomiczne, po drugie – azjatyccy piłkarze mają wszelkie warunki, by zrobić karierę. Dobre przygotowanie fizyczne, świetna szybkość i niesamowita dyscyplina oraz kultura pracy. Nie wiem, jaki osiągną poziom, ale stać ich na top.

To czemu się zawinąłeś?

Ekstraklasy koreańskiej nie można finansowo porównywać z Hiszpanią, ale płacą więcej niż w Polsce, Austrii czy Szwecji. Początkowo chciałem zostać, ale gdy usłyszałem o ofercie z Lecha, to była dla mnie okazja, żeby znów zagrać w wielkim klubie. Mam tu wszystko. Infrastruktura, stadion, kibice, piękniejsze cele. Chciałem na nowo poczuć się piłkarzem.

Nie ukrywajmy jednak – trudno ci się zaadaptować.

Na razie bardziej cierpię niż cieszę się futbolem. Daleko mi do optymalnego poziomu. Z tego, co widziałem, piłka nie chodzi tu tak swobodnie jak w Hiszpanii. Powód jest prosty. Stan boisk. Z drugiej strony przy takim klimacie to naturalne. Gra jest bardziej przerywana, podania nie są „czyste”, zawsze gdzieś odskoczy lub się odbije. Nie traktuj tego jednak jako wymówkę. Wiem, że nie gram dobrze. To dla mnie oczywiste. Chcę grać lepiej niezależnie od boisk. Wiem, że nie mam dużo czasu. Zostały ledwie dwa miesiące, bo podpisałem kontrakt do czerwca z opcją przedłużenia o dwa lata. Mam świadomość, że aby zostać, muszę grać dużo lepiej. Jeśli utrzymam taki poziom, klub powie: „słuchaj, nie spełniłeś oczekiwań” i będę musiał to zrozumieć.

W Polsce rzadko piłkarze potrafią to przyznać.

Bo czasem sami chcemy siebie oszukiwać. Mogę szukać tysiąca usprawiedliwień, że dopiero przyjechałem, ale prawda jest taka, że nie gram dobrze. Uważam jednak, że przy moim optymalnym poziomie mógłbym sporo wnieść do gry Lecha.

A co sądzisz o drużynie? Pytam, bo Hiszpanie mają zupełnie inne spojrzenie na futbol i poszczególnych piłkarzy. Jest u was ktoś, kto – twoim zdaniem – mógłby grać w Primera?

Wielu gdyby się urodziło w Hiszpanii, to dziś graliby w Primera. Z Polski trudniej się jednak przebić. Ciężko tak porównywać poziom, bo nigdy nie wiesz, kto jak się zaadaptuje. Mamy kilku bardzo dobrych piłkarzy. Najbardziej zaskoczył mnie Marcin Kamiński. Nie wiem, jak wy go oceniacie, ale to obrońca, któremu może być trudniej przy fizycznej, polskiej piłce, ale w drużynie typu Villarreal, która utrzymuje się w posiadaniu, byłby wielkim stoperem. Bardzo mi się podoba. Z piłką przy nodze – rewelacja. Jeden z moich ulubionych piłkarzy Lecha.

Ktoś jeszcze?

Każdy coś ma. Gajos – podłączenie się do ofensywy i gol. Jevtić i Pawłowski – technikę. Z powodu kontuzji nie widziałem jeszcze Linettego, ale wiem, że ma ogromny potencjał, jeśli chodzi o fizyczność plus gra dwiema nogami. Wszystko ma też Kownacki – jest szybki, silny, dobrze gra głową, ale nie wiem, gdzie leży kres jego możliwości. Czy spędzi całe życie w Lechu – co wcale nie będzie złe – czy nagle strzeli trzydzieści goli i trafi do wielkiego klubu w Anglii lub Niemczech. Stać go na to.

Wiesz, że nie ma logiki, jeśli chodzi o piłkarzy, którzy trafiają do Polski z Hiszpanii? Uznane nazwiska z Primera División jak Arruaberrena, Descarga czy Novo, który był gwiazdą w Szkocji, zupełnie u nas przepadły. Fantastycznie wyglądają za to wasi trzecioligowcy, czyli Cabrera, a wcześniej Quintana.

Słyszałem o Quintanie, opowiadali mi o nim. To faktycznie dziwne. Moim zdaniem jednak dobry piłkarz poradzi sobie w każdym kraju. Nie ma sensu szukać wymówek. Jeśli jesteś dobry, zaaklimatyzujesz się w Anglii, Hiszpanii, Francji czy Polsce. Jeśli Nacho Novo, Arruabarrena lub ja nie daliśmy sobie tutaj rady, to będzie tylko nasza wina.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Najnowsze

Niemcy

Bayern sonduje dwóch szkoleniowców. Kto zastąpi Thomasa Tuchela?

Piotr Rzepecki
0
Bayern sonduje dwóch szkoleniowców. Kto zastąpi Thomasa Tuchela?

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...