Reklama

Arsenal też ma swojego Rashforda. Konkurs pięknych goli w derbach Londynu

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

19 marca 2016, 19:33 • 4 min czytania 0 komentarzy

Aż trudno w to uwierzyć, ale w ostatnich ośmiu meczach przed spotkaniem z Evertonem Arsenal odniósł tylko jedno zwycięstwo, do tego na zgarnięcie kolejnego kompletu punktów w Premier League czekał miesiąc i pięć dni. Następnego poślizgu fani mogliby nie wybaczyć Wengerowi. Cel był więc jeden: wyjść na boisko i wkręcić w ziemię Everton, a przynajmniej wyszarpać trzy „oczka”, choćby i resztkami sił. Udało się i to nadzwyczaj łatwo po golach Welbecka i – uwaga – Iwobiego!

Arsenal też ma swojego Rashforda. Konkurs pięknych goli w derbach Londynu

Kiedy Arsene Wenger wypuszczał w pierwszym składzie na Barcelonę 19-letniego Nigeryjczyka, można było jedynie popukać się w czoło i zapytać: co on najlepszego wyprawia? Dziś zastosował taki sam manewr. Rywal z zupełnie nie tej półki co Duma Katalonii, ale wciąż można było się lekko dziwić takiemu wyborowi, bo przecież chłopak, który zgarnia na tydzień marne 850 funciaków posadził na ławie Theo Walcotta. Jego pensja w porównaniu ze starszym Anglikiem wygląda jak kieszonkowe jakiegoś gimnazjalisty.

Iwobi jednak w mgnieniu oka dał sygnał, że w tym meczu nie pęknie. Wśród znacznie bardziej doświadczonych kolegów sprawiał wrażenie jak stary wyga, który zna tę grę jak własną kieszeń. A to lewą stroną ruszył, a to kombinacyjnie, na wysokim tempie wraz z Welbeckiem zagrał w dziadka z obrońcami Evertonu, a w końcu swój występ udokumentował golem. Żeby było ciekawiej, wcale nie miał łatwej sytuacji, w której wystarczyłoby tylko dołożyć nogę i sru. Zamiast tego na plecach wisiał mu rywal, więc przed wbiciem swojego debiutanckiego gwoździa w lidze wypadało najpierw się utrzymać na nogach.

Wynik? 2:0. Rozstrzygnięcie nastąpiło jeszcze w pierwszej połowie, która od samego początku należała do Arsenalu. Wysokie tempo w akcjach ofensywnych, całkowicie opanowana środkowa strefa i niezwykła pewność w obronie. Na dobrą sprawę przez środek boiska rzadko przechodziły jakiekolwiek piłki, nie mówiąc już o tym, by powędrowały do jeszcze dalej wysuniętego Lukaku. Jeśli już Belg znajdował się w pobliżu futbolówki, to praktycznie każdorazowo Gabriel nakrywał go czapą. W drugiej połowie piłkarze Wengera zrezygnowali ze wszystkiego, co mieli najlepsze w pierwszej odsłonie. Everton przez pewien czas przycisnął, ale nie było to na tyle konkretne, by Kanonierzy musieli padać przed nimi na kolana.

Reklama

***

Mamy wrażenie, że w Londynie zamiast ekscytujących derbów miasta West Ham – Chelsea, obejrzeliśmy konkurs tego, kto bardziej spektakularnie zalutuje na bramkę. Wiadomo, gole to esencja każdej piłkarskiej rywalizacji i nie odkryjemy tu Ameryki, ale przy ocenie tych, które obejrzeliśmy na Upton Park po prostu pękła nam skala. Manuel Lanzini wystartował jako pierwszy, choć piłkę dostał właściwie przypadkowo – po wślizgu Obi Mikela. Argentyńczyk ustawił ją sobie i przyłożył zza pola karnego tak, że wszystkim oglądającym, w tym nam, szczęki opadły po samą podłogę. Piłka poszybowała pod samą poprzeczkę. 1:0.

Fabregas nie chciał być od niego gorszy i tuż przed przerwą krzyknął: „hej, a teraz patrzcie na mnie!”. Wziął rozbieg i walnął do sieci tak, jakby wcześniej to wszystko wymierzył od linijki i kątomierza. Zresztą Hiszpan w ogóle rozegrał znakomite zawody, co przecież w tym sezonie należy do wyjątków. Widać było u niego tę swobodę, którą imponował za starych dobrych czasów jeszcze w poprzednim sezonie. Przy stanie 1:2 (drugi gol dla West Hamu już nie brał udziału w konkursie), kiedy wydawało się, że „Młoty” wymkną się z obozu rywala z kompletem, sędzia gwizdnął dość problematycznego karnego dla Chelsea, a Cesc skorzystał z prezentu. A dlaczego problematycznego? Cóż, nie dalibyśmy ręki uciąć, że sfaulowanie Loftus-Cheeka miało miejsce w polu karnym.

***

Leicester City zaliczył kolejny przystanek w pogoni za upragnionym tytułem. Kiedy zastanawiamy się, czy nadejdzie w końcu czas, w którym ten zespół wypierniczy się na jakimś wyboju, on daje jednoznaczną odpowiedź. Dzisiaj zadanie było teoretycznie banalne – grzmotnąć zespół, który jako jedyny w czterech najwyższych ligach w Anglii nie wygrał meczu w 2016 roku.

Sprawę załatwił duet Vardy – Mahrez. Pierwszy oszukał dwóch obrońców w polu karnym i trochę w ciemno zagrał w kierunku środka, gdzie był akurat Algierczyk, który z dużą pewnością zapakował swojego 16. gola w sezonie. Należy również wspomnieć, że szajce Ranieriego towarzyszy cała fura szczęścia i świadczy o tym sytuacja z samej końcówki. Damien Delaney miał piłkę meczową i mógł popsuć całą zabawę „Lisom”, ale… trafił w poprzeczkę. 

Reklama

***

Co jeszcze działo się na angielskich stadionach? Watford dostało bęcki – już po raz trzeci z rzędu – tym razem od Stoke City. Szczególnie podobał nam się gol zdobyty przez Joselu, który wykorzystał złe wybicie bramkarza:

***

Do tego Norwich, jakkolwiek patrzeć niespodziewanie ograło wyżej notowane WBA 1:0.

Najnowsze

Anglia

Anglia

Media: Gwiazdy Liverpoolu blisko przeprowadzki do Arabii Saudyjskiej

Bartek Wylęgała
0
Media: Gwiazdy Liverpoolu blisko przeprowadzki do Arabii Saudyjskiej

Komentarze

0 komentarzy

Loading...