Reklama

Abrakadrabra padło w drugiej połowie – Messi, Messi

redakcja

Autor:redakcja

23 lutego 2016, 22:45 • 2 min czytania 0 komentarzy

Ktoś, kto zdecydował, że o tej samej porze mają być rozgrywane mecze Juventusu z Bayernem i Arsenalu z Barceloną powinien stanąć przed sądem i odpowiedzieć za straty moralne u kibiców na całym świecie. Dziś na obu stadionach dostaliśmy Ligę Mistrzów w czystej postaci. Juventus – o czym piszemy w osobnym tekście – w spektakularny sposób odrobił straty, a w drugim starciu mieliśmy tak chore tempo akcji, że brakowało tylko, by w którymś momencie na boisko wparował kardiolog. Barcelona po zwycięstwie 2:0 jest już jedną nogą w ćwierćfinale, ale Arsenal zapewnił dziś taką intensywność, że aż szkoda, iż zapewne trzeba będzie się z nimi pożegnać już teraz. Natężenie emocji takie, że w końcówce złapaliśmy zadyszkę od samego oglądania…

Abrakadrabra padło w drugiej połowie – Messi, Messi

Pierwsza połowa? Początek niemrawy – Barcelona grała w tempie dość jednostajnym, monotonnym. Brakowało elementu zaskoczenia. Brakowało przyspieszenia, wrzucenia choćby trzeciego biegu. Tercet MSN był przygaszony do tego stopnia, że w pewnym momencie sam Kazek Węgrzyn wcielił się w Luisa Enrique i zaczął udzielać wskazówek Messiemu. Najlepszym podsumowaniem pierwszej części – wręcz jej symbolem – było zderzenie na pełnym biegu Mascherano z Oxlade’m-Chamberlainem, po którym odnotowano wstrząsy sejsmiczne. Większość opuściłaby murawę z połamanymi żebrami (wszystkimi!), a ci tylko się otrzepali i grali dalej. Może nie była to najlepsza połówka w wykonaniu Barcelony w tym sezonie, ale zaryzykujemy, że chyba najbardziej intensywna. Arsenal zaproponował szaleńcze tempo, a Blaugrana się dostosowała.

Abrakadabra – jak zapowiadał na przedmeczowej konferencji Luis Enrique – usłyszeliśmy jednak dopiero po przerwie…

W pierwszej połowie – tak wyliczył ESPN – Barcelona po raz pierwszy za kadencji Luisa Enrique nie zdołała oddać celnego strzału. W drugiej to się zmieniło. Zaczęliśmy też oglądać coraz więcej sytuacji bramkowych. Najpierw koncertową po podaniu Iniesty zmarnował Neymar, a chwilę później Ter Stegen niebywałą paradą zatrzymał Giroud. Takie okoliczności to była jednak woda na młyn dla Barcelony. Im odważniej grał Arsenal, tym większe było ryzyko kontry, w której Blaugrana za kadencji Luisa Enrique wręcz się specjalizuje. W 71. minucie Messi po raz pierwszy w karierze pokonał Cecha po podręcznikowym kontrataku, w 78. Suarez walnął w słupek, a w 83. Messi został wycięty w polu karnym. Jedenastkę – już bez wydziwiania jak ostatnio z Celtą – pewnie zamienił na gola.

To był cios, który powalił Kanonierów na deski w takim stylu, jak ostatnio Deontay Wilder Artura Szpilkę. Cios, po którym nie masz prawa się podnieść, ale też walka, za którą – mimo porażki – zasługujesz na standing ovation.

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...