Piłkarz, który najpierw sensacyjnie znajduje się w kadrze na Euro, później nie łapie się do składu w kilku kolejnych klubach, w końcu rzuca wszystko i jedzie podbijać Amerykę – sami przyznacie, znamy bardziej standardowe ścieżki kariery. Po co polski piłkarz jedzie za ocean? Zarobić pieniądze? Pewnie tak, ale – jak sam mówi – miał kontrakt na poziomie Ekstraklasy. Rozwinąć się sportowo? Raczej nie, chociaż też nie było tak, że trafił do jakiejś ogórkowej ligi. Przeżyć przygodę życia? To strzał w dziesiątkę. Opowie wam o tym Tomasz Zahorski.
Ameryka skutecznie wyleczyła cię z szybkiej jazdy?
Od sprawy w sądzie za przekroczenie prędkości odechciało mi się mocniej wciskać pedał gazu. Ale było całkiem śmiesznie.
Śmiesznie?
Teraz mogę tak powiedzieć. Wybraliśmy się w góry, 3,5 godziny od Charlotte. Byliśmy już prawie na miejscu i wdepnąłem trochę mocniej. Zatrzymał mnie szeryf, przekroczyłem prędkość o dwadzieścia mil. Co się okazało, nie mogłem zapłacić mandatu ani na miejscu, ani żadnym przelewem. Musiałem stawić się osobiście o ósmej rano w sądzie w tym mieście, w którym przekroczyłem prędkość. Wchodzę na salę, a tam ze sto osób. Masa spraw, moja dopiero gdzieś pod koniec. Ale musisz siedzieć i obserwować to, co się dzieje. A tam ludzie dostawali wyroki więzienia, grzywny. Była na przykład sprawa rozwodowa. Żona opowiada przy wszystkich świadkach, jak mąż, który siedział po drugiej stronie sali, ją podduszał. Za chwilę weszli więźniowie już przebrani w pasiaki z kajdankami na nogach. Płacze, nerwy, krzyki… Byłem w szoku, że muszę to przeżywać przez to, że przekroczyłem prędkość.
Miałeś inne takie ekstremalne sytuacje?
Innym razem wyprzedziłem kondukt pogrzebowy na trzypasmówce. Szeryf też od razu mnie zatrzymał i groził sądem. Puścił mnie dopiero jak usłyszał mój europejski akcent. Jak szeryf cię zatrzymuje to musisz spokojnie trzymać ręce na kierownicy i czekać aż podejdzie. W innym razie – od razu wyciąga broń. Koledzy mi opowiadali, że jak jest podejrzenie, że prowadzisz cyknięty, to szeryf prosi najpierw żebyś zrobił jaskółkę, przeszedł się po linii prostej, dotknął palcem nosa z zamkniętymi oczami albo żebyś powiedział alfabet od końca.
Alfabet od końca? Przecież to nawet na trzeźwo nie jest takie oczywiste.
Dokładnie, do tego samego wniosku doszliśmy. Dopiero potem masz badanie alkomatem. Raz moja żona zadzwoniła do mnie, że widziała gościa, który szedł z szotgunem. Od razu uciekła gdzieś tam do recepcji, zadzwoniła po policję. To była taka jedyna sytuacja, ale generalnie było bezpiecznie, wręcz czasami tej policji było aż za dużo.
Zadam ci takie dość proste pytanie, ale ciekaw jestem twojej odpowiedzi. Czego nauczyła cię Ameryka?
Podejścia. Zawsze starałem się być optymistą, ale często to było takie udawanie. Nie zawsze było dobrze, ale mówiłem, że jest OK. Teraz złapałem większy luz, nie gonię już tak jak kiedyś, bardziej cieszę się z małych rzeczy. Tam ludzie niczym się nie przejmowali, do supermarketów wychodzili w piżamach i to było zupełnie normalne. Z drugiej strony, czasem to aż przeszkadzało. Niektórzy podchodzili do swojej pracy na zbyt dużym luzie, by nie powiedzieć, że mieli swoje obowiązki – za przeproszeniem – w dupie. Żeby złamać głupiego simlocka musiałem dzwonić po cztery razy i wszystko tłumaczyć. Ubezpieczenie zdrowotne dla rodziny załatwiałem przez 1,5 miesiąca.
Amerykański smile opanowałeś do perfekcji?
No, ludzie radośniej podchodzą do życia niż w Polsce, to zupełnie inny styl bycia. Większy luzik. Łatwiej się żyje, kiedy idziesz do ludzi z uśmiechem.
Jak wyglądały u was reakcje po przegranych meczach przy tej mentalności? „Spokojnie, damy radę, będzie dobrze”?
Wiesz, tych blamaży to my zbyt dużo nie mieliśmy. Pamiętam swój debiut, po trzydziestu minutach wygrywamy 3:0, a do przerwy… przegrywamy 3:4. Chyba najbardziej zwariowany mecz, w którym grałem. Skończyło się 4:7. Myślałem, że po takim meczu na trybunach nie będzie miło. Poszliśmy dziękować kibicom, ale… było zupełnie normalnie. Wcale nas nie atakowali. Zupełnie inne podejście, inny poziom kultury.
W Polsce co byś usłyszał po takim meczu?
Kibice na pewno nie byliby zadowoleni (śmiech). Ująłem to bardzo delikatnie.
A tam co mówili?
Cieszyli się, że mogli mnie pierwszy raz zobaczyć i gratulowali dobrego występu, bo strzeliłem dwie bramki. Mecz to dla Amerykanów show. Przed rozpoczęciem często honoruje się żołnierzy, są chórki, które występują, zawsze wokalista śpiewa hymn państwowy. Kiedy graliśmy z drużyną z Kanady – bo w lidze, w której grałem, były i takie – był też hymn kanadyjski. Samo kibicowanie wygląda podobnie. Też jest doping, flagi, transparenty. Mniej jest napinki, a więcej funu.
Gra się wtedy łatwiej? W Ameryce soccer raczej nie grzeje, to inne sporty są na topie. Miasto nie wytwarza presji.
Presja była, przecież właściciele klubu nie wykładają pieniędzy dla zabawy, też chcą mieć wynik. My, Europejczycy, potrzebowaliśmy trochę motywacji, więc sami się pompowaliśmy. Każdy grał o swój los. W NASL każdy klub może w trakcie sezonu przekazać zawodnika do innego klubu z ligi. Wymaganie jest jedno – nowy pracodawca musi tylko pokryć twój obecny kontrakt. Zawodnik nie ma nic do gadania, nie potrzebna jest jego zgoda. Po prostu musi jechać i tyle.
Trochę jak piłkarskie niewolnictwo.
No, nie podobało mi się to. Ale oni z tego rzadko korzystali, przez dwa lata w San Antonio były takie dwa przypadki. Generalnie, w Stanach są dwa rodzaje kontraktów. Gwarantowany – podpisujesz na dwa lata i masz pewność, że będzie obowiązywał dwa lata. Niegwarantowany – podczas określonych dwóch czy trzech tygodni po sezonie, klub może zwyczajnie rozwiązać z tobą umowę. Nawet jeśli do końca masz jeszcze kilka lat. Ale Amerykanie generalnie są przyzwyczajeni do ciągłego przemieszczania się, do zmian miejsc pracy. Nikt tam nie płacze z tego powodu.
Poza tym, dla piłkarza to chyba dobry kierunek. Można dobrze zarobić, a i miejsce do życia jest świetne. Nie trzeba jechać za pieniędzmi do Tajlandii czy Azerbejdżanu.
W Azji można zarobić o wiele więcej. USA ma tę przewagę, że to – jak powiedziałeś – kapitalne miejsce do życia. Patrzyłem też na dzieci, żeby coś zobaczyły, nauczyły się języka. Ale dochodzisz do takiego momentu, że musisz podjąć decyzję, z którym krajem chcesz związać przyszłość. Zostać w Stanach na lata czy wrócić do kraju? Dzieci zaczynały już mówić bardziej po angielsku niż po polsku, żona nie mogła się realizować, ja mam w Polsce biznes, sklep motoryzacyjny, już od czterech lat jesteśmy na rynku, razem ze wspólnikiem mamy plany rozwoju. W Ameryce wszystko musielibyśmy zaczynać od zera. No i tęskniliśmy za Polską, po prostu. Z klubem rozstałem się po dżentelmeńsku, dostałem zapewnienie, że jakbym nic nie znalazł to zawsze mogę wrócić.
Miałem też inne opcje, mój pierwszy trener w USA, Tim Hankinson chciał mnie ściągnąć do Indy Eleven. Tak w ogóle – super człowiek, jak przyleciałem do Ameryki to odebrał mnie z lotniska i pojechał razem ze mną do hotelu. Poczułem się trochę doceniony, ale u nich to norma, po prostu mają taki zwyczaj. Ja już byłem zdecydowany na powrót, więc chciałem polecić tam jednego z polskich piłkarzy. Nie powiem kogo, bo mógłby sobie nie życzyć. Ale jesteśmy w kontakcie, jeśli będę miał chętnych polskich zawodników to oni ich na pewno wezmą pod lupę. A takich telefonów od bliższych czy dalszych kolegów miałem naprawdę sporo.
Zdajesz sobie chyba sprawę, że w Polsce amerykańska druga liga nie brzmi super poważnie.
Nasza ekipa i może jeszcze New York Cosmos utrzymałyby się w polskiej Ekstraklasie, ale raczej w drugiej połówce tabeli. Całościowy poziom to taka nasza pierwsza liga. Piłka jest mniej fizyczna, bardziej techniczna.
Dochodziły do ciebie w którymś momencie sygnały, że interesuje się tobą ktoś z MLS?
Tak, chciała mnie sprowadzić Philadelphia Union, której właścicielem jest Polak. Pomagał mi Chris Reiko, także Polak, on działa w Stanach, pisze o amerykańskiej piłce i współpracuje z jakimś agentem. Rozbiło się o finanse. W MLS-ie zarabia się albo bardzo mało, albo bardzo dużo. Ja mogłem liczyć na mniejsze pieniądze niż miałem w San Antonio. Dodatkowo w klubie mówiło się, że będą chcieli wejść do MLS-u, więc tak się to wszystko rozmyło. Uznałem, że nie ma sensu psuć tego, co jest.
Byłeś też blisko New York Cosmos, do którego później przyszedł Raul. Rozbiło się o to, że nie miałeś zielonej karty.
Tak, Cosmos miał już określoną liczbę obcokrajowców w kadrze, spoza Ameryki mogło grać tylko dwóch zawodników. Gdybym miał zieloną kartę, ten limit w ogóle by mnie nie obowiązywał. Przesunęliśmy temat o rok, ale nie udało mi się jej wyrobić i temat upadł. Później trener Scorpions zmienił swój pogląd na budowanie drużyny. Zdecydował, że będzie grał szybkimi napastnikami, wychodzącymi na prostopadłe piłki. Nie było dla mnie miejsca, ja jestem wysoki, gram tyłem do bramki, szukam miejsca w polu karnym. To była trochę chora sytuacja, bo byłem najlepszym strzelcem drużyny i z tą decyzją nie zgadzał się nawet prezes. Powiedział wprost: jeśli ze mnie rezygnuje to kolejny napastnik musi strzelać co najmniej tyle co ja. Trener trochę zaryzykował, ale sportowo się wybronił, zdobyliśmy mistrza. A ja w końcu musiałem podjąć jakąś decyzję. Uznałem, że lepiej się zwinąć.
Z drużyny mistrza poszedłeś do niższej ligi…
…zwał jak zwał, widzę, że w Polsce tak się to uznaje. Kiedy powiedziałem prezesowi, że USL Pro to trzeci poziom rozgrywkowy, to się na mnie obraził.
Wikipedia właśnie tak klasyfikuje tę ligę.
To tylko umowny zapis, w Stanach nie ma awansów ani spadków. NASL i USL Pro to dwie odrębne od siebie ligi.
Tak jak w boksie, gdzie mamy federację WBA, WBC i inne?
Mniej więcej na tej zasadzie. Większość klubów z USL Pro współpracuje z klubami MLS. Na obronę mogę powiedzieć, że w Open Cup – to taki dość prestiżowy puchar – wszystkie drużyny z USL Pro wyeliminowały drużyny z NASL. Z Charlotte doszliśmy do 1/16 i po drodze wyeliminowaliśmy mistrza MLS, New England Revolution. Więc sam widzisz, że ten podział jest tylko umowny. To był nowopowstały klub, nie mieliśmy swojego boiska, wypożyczaliśmy je. Stadion dopiero się budował, po dwóch miesiącach mojego pobytu zagraliśmy na nim swój pierwszy mecz. Nie było żadnych szatni, wynajmowaliśmy taki ogromny samochód dostawczy, w którym były przebieralnie i natryski. Czuć było tę atmosferę tymczasowości.
Tak na marginesie – ja bym się wkurzył jakbym został mistrzem i nie awansowałbym ligę wyżej.
Bo jesteś Europejczykiem. A dla nich dziwne byłoby, kiedy musieliby zmieniać ligę, bo zdobyli pierwsze miejsce. Ale gadaliśmy z amerykańskimi piłkarzami i w sumie przyznawali, że z duchem sportu byłby system awansów i spadków. Zresztą mówi się, że coś takiego ma zostać wprowadzone. Wszystko się rozbija o pieniądze. Z tego co słyszałem, żeby wejść do MLS-u trzeba mieć sto milionów dolarów wpisowego. Nie każdy klub w ogóle chce być w tej lidze, nie wszystkich na to stać.
Jak to możliwe, że drużyna, która robi mistrza, w następnym sezonie zajmuje… ostatnie miejsce?
Zdobyliśmy mistrzostwo i trener postanowił przebudować drużynę. Podziękował piłkarzom, którzy wygrali mu ligę, sprowadził na ich miejsce swoich zawodników. To w Stanach dość powszechne, że połowa drużyny, dosłownie połowa, odchodzi i na ich miejsce przychodzą kolejni. Trochę to dla mnie niezrozumiałe, brakuje im stabilizacji. Później klub zmienił właściciela i ten przeniósł go z NASL do USL Pro.
Byłeś gotowy odejść w jakiekolwiek egzotyczne miejsce na świecie? Ameryka to mimo wszystko niecodzienny kierunek.
Nie, kompletnie nie! Ja już byłem praktycznie dogadany, żeby zostać w Polsce. Mój pierwszy prezes w Górniku, Ryszard Szuster, zajmował się menedżerką. Któregoś wieczoru zadzwonił do mnie z przeprosinami, że… przyszła odpowiedź na CV, które wysłał bez mojej wiedzy. Przysłali gotowy do podpisania kontrakt, miałem tylko przejść testy medyczne. To był gong. Nie spodziewałem się czegoś takiego, serio. Siedliśmy z małżonką, pogadaliśmy i w jedną dobę zadecydowaliśmy, że spróbujemy.
Umówmy się, atmosfera wokół ciebie w Polsce nie była zbyt dobra, sam mówiłeś w wywiadach, że czujesz się zaszczuty. Musiałeś odciąć od tego wszystkiego, odpocząć?
Ale ja tego wyjazdu nie szukałem. Nagonka była, to fakt. Po jakimś czasie myślałem, że się już do niej przyzwyczaiłem, ale nie wiem jak grubą skórę trzeba mieć, żeby nie odczuć tego w żaden sposób. Rodzina też to wszystko czyta i jej też jest przykro. Miałem wrażenie, że dziennikarze próbują sobie wyrobić nazwisko na moim garbie. Pojawiły się moje nieautoryzowane wypowiedzi, później wszyscy je przepisywali…
Konkretnie, co takiego ci przypisano?
Już nie pamiętam, to było dość dawno temu, a ja naprawdę sporo już w swoim życiu udzieliłem wywiadów.
Łatwo było przypieprzyć w Zahorskiego?
Myślę, że tak, na tej zasadzie. Dużo Polaków lubi, kiedy komuś coś nie wychodzi, kiedy z kogoś można się pośmiać. Robi się problem, kiedy kogoś to dotyka. Mnie to dotykało. Brałem to wszystko zbyt osobiście, zbyt personalnie. Chciałem na siłę coś udowodnić. Za bardzo się spinałem.
Pamiętasz, za co od nas najczęściej dostawałeś?
Możesz przypomnieć.
Byłeś bardzo zadowolony po meczach. Górnik zagrał źle, ty zagrałeś źle, a i tak wypowiadałeś się z radością i uśmiechem na ustach.
No podłapaliście mnie. Często ciężko jest powiedzieć coś do kamery na swój temat, szczególnie po przegranym meczu. Palnąłem głupotę, wy podłapaliście i tyle. Tak jak rozmawialiśmy – zawsze próbowałem być optymistą, stąd pewnie taka wypowiedź.
Jakiś rok temu powiedziałeś, że marzysz jeszcze o reprezentacji. To też głupota?
Nie, to nie głupota, dopóki się gra na zawodowym poziomie trzeba mieć marzenia, nawet jeśli one wydają się nieosiągalne. Jasne, mam na to znikomy procent szans. Po prostu sprowadziłem to do kwestii marzeń. Marzę też o grze w Manchesterze United.
Tak pół żartem, pasuje do ciebie ta Ameryka, już wtedy miałeś ich podejście.
Na początku mnie trochę wkurzyło, że to podłapaliście, ale potem już się z tego tylko śmiałem. Teraz jak zagram słaby mecz to posypię głowę popiołem, nie mam z tym problemu. Dla mnie liczy się teraźniejszość, trzeba iść do przodu. Swoje już dostałem. Można powiedzieć, że odpokutowałem.
Co z rzeczy, które się o tobie pisało, bolało cię najbardziej?
Nic konkretnego, ale ludzie na forach pisali o mnie niesamowite głupoty. Na przykład, że jestem w kadrze, bo mój menedżer to znajomy Beenhakkera i dlatego mnie tam wpakował. No to do takich rzeczy nawet nie chce mi się odnosić. Wielu ludzi pukało się w głowę, kiedy zobaczyło, że jestem powołany. Myślisz, że ja się nie pukałem? Beenhakker zobaczył we mnie, że mogę dać drużynie coś jeszcze poza bramkami. Po tym jak dostałem szansę na kadrze, przeżywałem swój najlepszy czas, tego jestem pewien. Strzelałem w lidze, w reprezentacji mam tylko jedną bramkę, ale sporo trafiałem w nieoficjalnych meczach, piłkarze wybrali mnie do jedenastki rundy.
Z perspektywy czasu: miałeś potencjał na to, żeby osiągnąć ten international level? Strasznie się za tobą ciągnie to hasło.
Zawiodłem, nie zadomowiłem się w kadrze na dłużej. Co ja mogę powiedzieć? Nie byłem przecież samozwańcem.
Mnie się wydaje, że oczekiwania wobec twojej osoby – między innymi przez tę pompkę Beenhakkera – zwyczajnie urosły do niewyobrażalnych rozmiarów, a ty po prostu nie miałeś takiego potencjału.
Tak. Dlatego w pewnym stopniu stała mi się krzywda. Ja nie prosiłem Beenhakkera o to, żeby mnie pompował, to samo z niego wychodziło. Wytworzyły się gigantyczne oczekiwania wobec mnie, ja zawiodłem, no i potem spadła na mnie fala krytyki. Do tej pory mówi się o mnie, a zapomina się o zawodnikach, którzy dziesiątkami byli powoływani i też im się nie udawało.
Ty jednak byłeś na Euro, na które nie pojechał Paweł Brożek, wówczas król strzelców Ekstraklasy.
To, jaki ja poziom utrzymywałem na zgrupowaniach i na kadrze, w jaki sposób przeszedłem tę rywalizację musi dać do zrozumienia, że ja na to po prostu zasługiwałem. Nikt mi przecież nie zrobił niespodzianki za ładne oczy. Natomiast co się wydarzyło potem, to się wydarzyło potem.
No właśnie, jak to możliwe, że zaliczyłeś taki zjazd? Od reprezentanta Polski do gościa, który nie strzela w lidze.
Generalnie z Górnikiem zaliczyliśmy zjazd. Po Euro broniliśmy się przed spadkiem. Mimo że cały czas byłem blisko reprezentacji, nie miałem uznania w oczach trenera Kasperczaka. Ściągnął sobie takich ludzi, jakich chciał, ja w ogóle nie byłem brany pod uwagę. Do klubu spływały ciekawe oferty za mnie, ale nie chciano mnie sprzedać.
Dla piłkarza to chyba najgorsza sytuacja. Z jednej strony nie gra, z drugiej – klub go nie chce puścić. Dlaczego trener Kasperczak na ciebie nie stawiał?
Nie wiem, musisz zapytać o to trenera Kasperczaka.
No ale na pewno z nim o tym rozmawiałeś.
Nie rozmawiałem.
W ogóle?
Trener Kasperczak nie chciał ze mną rozmawiać.
Nie podejmowałeś żadnych prób?
Raz podjąłem i dostałem szansę w meczu z Piastem Gliwice. Przemek Pitry, który miał grać od początku, zachorował. Kasperczak wziął mnie do siebie i powiedział z wyrzutem: „Chciałeś szansę? No to masz”. Wiedziałem, że musiałbym strzelić hat-tricka, żeby dostać kolejne. Po tym meczu wylądowałem na ławce i przestałem być nawet czwartym wyborem. Kasperczak nie lubił tych, którzy wiedli prym. Podziękował Brzęczkowi, podziękował Hajcie, a że mnie nie bardzo mógł ot tak podziękować – zostałem na przeczekanie. I wtedy zaczął się dla mnie najgorszy okres. Po paru meczach, w których nie zagrałem ani minuty, zostałem wysłany na Młodą Ekstraklasę i tam rozwaliłem sobie więzadła krzyżowe. Byłem zdolny do gry po ośmiu miesiącach, kiedy już na szczęście nie było trenera Kasperczaka. Wróciłem po więzadłach i pomogłem w awansie do ekstraklasy, w czternastu meczach strzeliłem osiem bramek.
Z perspektywy czasu – miałem bardzo duże wahania formy, kompletnie nie mogłem jej ustabilizować. Teraz jest dużo łatwiej dobrze się prowadzić, zawodnicy są bardziej monitorowani, sprawdzani. Dziś widzę, że sporo rzeczy mogłem poprawić, żeby nie łapać kontuzji. Odnowa biologiczna, przychodzenie 1,5 godziny przed treningiem, odpowiednie rozciąganie, dieta, masaże – tak to powinno wyglądać. U mnie często było tak, że człowiek się spieszył po treningu…
Przyjeżdżałeś, odbębniłeś, wracałeś.
Może nie aż tak, ale zbyt mało się przykładałem. Powinno być tak, że na pierwszym miejscu jest piłka, dopiero później inne sprawy. A bywało tak, że często – za przeproszeniem – gówniane sprawy okazywały się ważniejsze.
Co w tamtym Górniku nie zagrało? Na papierze wyglądaliście bardzo dobrze, ratować sytuację mieli piłkarze, którzy przychodzili do klubu za horrendalne stawki.
Czas pokazał, że były to zakupy bez głowy. Dużym błędem było grzebanie tego, co już było wypracowane. Tak jak wspomniałem – podziękowano Hajcie i Brzęczkowi, a tacy doświadczeni zawodnicy z pewnością by się przydali w walce o utrzymanie. Górnikowi do tej pory tamte lata odbijają się czkawką.
Ty swoje zaległości otrzymałeś dopiero niedawno.
Tak, w tamtym roku.
Traciłeś już wiarę, że je odzyskasz?
Wiedziałem, że dopóki Górnik będzie grał w Ekstraklasie to te pieniądze prędzej czy później do mnie wrócą. Jedyny strach jaki mogłem mieć to o to, czy Górnik nie zbankrutuje. Wiadomo, że jego sytuacja nie jest zbyt stabilna.
To był też jeden z powodów, dla których wyjechałeś? Sam mówiłeś, że w NASL pensje zawsze są na czas.
Nie, bardziej chodziło mi o przygodę, o przeżycie czegoś fajnego.
Teraz dostałeś ofertę z Izraela i szczerze powiedziałeś, że jeśli wyjedziesz to tylko dla kasy.
Była taka opcja, tak samo Tajlandia. Musiałbym dostać trzy-czterokrotność zarobków, żeby się poświęcić. Kto nigdy nie był na emigracji, ten nie wie, ale człowiek tam naprawdę się poświęca. Powiedziałem menedżerowi, że jeżeli dostałbym ofertę z gatunku tych, których się nie odmawia – no to pewnie bym nie odmówił. Chłodna kalkulacja.
W Ameryce też dostałeś taki kontrakt?
Nie. To były takie pieniądze jak w dobrym klubie ekstraklasowym. Bardziej zachęcił mnie sam kraj niż pieniądze. A z tym Izraelem czy Tajlandią… Całe szczęście, że nic z tego nie wyszło.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK