Furora, jaką w naszej lidze robi Nemanja Nikolić, sprawiła, że polskie kluby chętniej spojrzały na rynek węgierski. Swoich Madziarów znaleźli już choćby w Szczecinie i Wrocławiu, ale Termalica poszła krok dalej: odwróciła trend, wzięła piłkarza o identycznym nazwisku i występującego na tej samej pozycji, co gracz Legii. Ale w tym, że jeden trafił do wicemistrza, a drugi do beniaminka, przypadku raczej nie ma.
Stefan Nikolić to wysoki (193 cm wzrostu), 25-letni Czarnogórzec, który w swojej karierze zwiedził już osiem klubów. Dużo, wręcz bardzo dużo. Najdłużej, trzy sezony, spędził w Steaule Bukareszt, występował też w belgijskim Lierse, CSKA Sofia czy koreańskim Incheon. Ale liczby – niezależnie od poziomu rozgrywek – nie powalają. Nie doliczyliśmy się ani jednego sezonu, w którym Nikolić strzeliłby w lidze więcej niż pięć goli. A zdarzały się i takie, w których nie trafił ani razu.
Akurat ma za sobą najlepszą rundę w karierze – w osiemnastu meczach ligi chorwackiej załadował pięć bramek i dołożył trzy asysty. Wystarczy jednak cofnąć się odrobinę dalej: w Korei, gdzie trafił jako 24-latek, kompletnie odbił się od ściany, nic nie strzelił i prawie w ogóle nie grał. Zamiast wracać do Europy, gdy przestało iść, on podtrzymał życie piłkarza-turysty. Spojrzał przychylnie na ofertę z Malezji, choć do transferu ostatecznie nie doszło. Zawinił faks, zabrakło czasu.
Wielu teraz powie: nie wygląda tak źle, nie tacy naszą ligę zjadali na śniadanie. Ale ciekawiej robi się, kiedy wyjdziemy poza boisko.
Nikolić, grając w Bukareszcie, dawał się nagminnie fotografować podczas wieczornych wypadów na miasto. Nie stronił od alkoholu, a jego zamiłowanie do kieliszka było pożywką dla miejscowych fotoreporterów. W klubie uznali dopiero, że przesadził, gdy paparazzi przyłapali go, jak wchodził na czworaka do taksówki i wymiotował przez okno.
Jak reaguje piłkarz? Jest zdziwiony. Nie potrafi pojąć, dlaczego nie może wyskoczyć do klubu i najzwyczajniej się najebać. W wywiadach burzy się na zachowanie dziennikarzy i przekonuje: każdy piłkarz na świecie chleje weekendami, a ja jestem niesłusznie oskarżany. W Rumunii mieli więc za sprawą Nikolicia nieco ciekawszą ligę. Tym bardziej, że zanim odszedł ze Steauy, pobił się z gościem, którego dziewczynę podrywał przy barze, i porządnie oberwał. Klub zerwał z nim umowę z powodów dyscyplinarnych.
Niedługo potem, już w Bułgarii, było to samo. Piłkarz szybko zasmakował życia nocnego w Sofii, a to odbiło się na jego formie strzeleckiej. Jedyne, z czego zapamiętali Nikolicia – bo bramki przez pół roku nie zdobył ani jednej – to brutalny faul, którego padł ofiarą. I tyle, tylko tyle.
W Chorwacji, jeszcze przed transferem do Termaliki, też wskoczył na czołówki gazet. Przed jednym z treningów tak rąbnął z główki swojego kolegę, że ten wylądował w szpitalu z połamanym nosem.
Nikolić daje jednak upust agresji nie tylko poza murawą. Wczytaliśmy się uważnie w jego liczby i wyszło nam, że facet rozegrał 145 spotkań, w których… dostał więcej kartek niż strzelił goli (20 do 32). A umówmy się: gra w ataku nie prowokuje do kolekcjonowania kartoników. No ale już przy czterech w sezonie wygrać można wolny weekend.