Za nami chyba jeden z najbardziej zagadkowych transferów w historii piłki nożnej. Dusan Kuciak odszedł z Legii, mimo że nie chciał. Czy przystawiono mu pistolet do głowy, szantażowano, porwano dziecko? To jeszcze należy wyjaśnić, szczegółów nikt nie zna. W każdym razie słowacki bramkarz udzielił wywiadu „Przeglądowi Sportowemu”, a tam…
– Chciał pan odejść z Legii?
– Dobrze, że pan pyta. Nie podoba mi się, że w Polsce mówi się i pisze, że chciałem odejść. Tak samo jak twierdzenie, że nie chciałem przedłużyć umowy.
Mówiąc krótko – Kuciak chciał zostać. I przedłużyć umowę. Tajemnicze moce sprawiły, że najpierw jej jednak nie przedłużył, a potem czmychnął do Hull City.
Do tej pory nam się zawsze zdawało, że decydujące słowo przy każdym transferze ma piłkarz. Jeśli nie chce gdzieś iść – transfer nie dochodzi do skutku. Tymczasem Kuciak nie wyglądał na specjalnie opornego, spakował się w takim tempie, jakby trwała ewakuacja. Mógł powiedzieć „nigdzie nie jadę”, ale się przejęzyczył i powiedział: „zawieźcie mnie jak najszybciej na lotnisko”.
Teraz Kuciakowi nie podoba się, że ludzie mówią, że nie chciał zostać. Sam jednak potem przyznaje, że do Anglii poleciał realizować marzenia. Chciał zostać, ale marzył o tym, aby odejść z Legii do Hull. Jak dla nas to trochę bez sensu, ale może jesteśmy zbyt tępi, by nadążyć za logiką słowackiego oryginała.
Kuciakowi może się nie podobać, że ludzie wstają rano, a śpią w nocy, może mu się nie podobać, że słońce wschodzi na wschodzie, a zachodzi na zachodzie, może mu się też nie podobać, że rok trwa 365 dni. I dokładnie na tej samej zasadzie może mu się nie podobać twierdzenie, że chciał odejść.
Fot. FotoPyk