Możecie powiedzieć, że nie takie zwroty akcji w futbolu już widzieliśmy, możecie nawet przywołać przykład Kamila Glika, którego droga do zaistnienia we Włoszech była długa i kręta, ale my zaczynamy coraz bardziej wątpić w to, że wyjazd Piotra Malarczyka do Championship był dobrą decyzją. W Polsce zawodnik ten uchodził za tzw. solidnego ligowca, a naprawdę spore jak na 24-latka doświadczenie pozwalało wierzyć, że jest w stanie jeszcze wskoczyć na przynajmniej półkę wyżej. Jednak jego pierwsze miesiące na Wyspach dość brutalnie weryfikują znaczenie statusu, który u nas posiadał.
Piłkarz za dobry na Koronę Kielce, a za takiego należy Malarczyka przecież uznać, ma generalnie dwa wyjścia. Albo przenieść się do klubu z ligowej czołówki, który można by traktować jako przystanek w drodze do zachodniego klubu, albo bezpośredni wyjazd, trochę skok na głęboką wodę. Latem obrońca mógł przenieść się do Jagiellonii Białystok, ale ostatecznie przedłużył kontrakt w Kielcach na wyjątkowo korzystnych dla siebie warunkach. Dzięki klauzuli odstępnego do wzięcia był za 50 tysięcy złotych, czyli grosze. Trafiło się Ipswich i wtedy się wydawało się, że wszyscy – oczywiście poza Koroną – robią dobry biznes. Ipswich, bo wzmacnia się niemal za darmoszkę i Malarczyk, bo trafia do niezłej drużyny z ligi, która jak ulał pasuje do jego stylu gry.
Minęło niecałe pięć miesięcy i chyba pora trochę zweryfikować ten pogląd. Rozgrywki Championship Malarczyk ogląda głównie z ławki rezerwowych, szanse dostając od wielkiego dzwonu. No nie wygląda to dobrze, zobaczcie sami.
– 45 minut z Brighton
– sześć spotkań na ławce, jedno poza kadrą
– 4 minuty z Nottingham Forest
– siedem spotkań na ławce
– 19 minut z Fulham
– sześć spotkań na ławce
Można się nabawić odcisków w wiadomym miejscu. Polak wyraźnie przegrał rywalizację z żelaznym duetem stoperów Berra-Smith, z którego Mick McCarthy nie chce rezygnować nawet pomimo tego, że Ipswich straciło więcej bramek od pozostałych ekip z czołówki. A jak na złość, panowie są okazami zdrowia, a i kartek łapią stosunkowo niewiele.
Szansą na odwrócenie karty, pokazanie się trenerowi i złapanie trochę minut były pucharowe zmagania. Niestety, musimy użyć czasu przeszłego, bo ekipy Ipswich już one nie dotyczą. Najpierw nie pomógł los, bo w trzeciej rundzie Pucharu Ligi drużyna Polaka wpadła na Manchester United, a sam Malarczyk na Rooneya, który dał mu lekcję wyspiarskiego grania. Wiadomo – to ciągle najwyższa półka, zdarza się. Ale w przypadku graczy pokroju tych Portsmouth (aktualnie League Two) zdarzyć się nie powinno. Już pierwszy mecz był w wykonaniu Malarczyka słaby, choć bezpośrednio nie zawalił przy żadnej z bramek (skończyło się remisem 2-2, potrzebna była powtórka), a drugi to wręcz tragedia.
Sprokurowany karny, nie najlepsze zachowanie przy bramce, a na dokładkę druga żółta kartka i wcześniejsze zejście pod prysznic. Mocno zapracował na tytuł najgorszego gracza meczu. Jeśli Piotrek przegląda opinie kibiców na swój temat, po tym spotkaniu mógł popaść w głęboką depresję. Gruba szydera. Najpopularniejszy i jeden z lżejszych motywów: teraz wiemy, czemu kosztował tylko kilka tysięcy funtów.
Czyli tak – stracone kilka miesięcy, niewielkie perspektywy na poprawę sytuacji w najbliższym czasie i łatka – bez urazy – nieudacznika przypięta przez kibiców. Oj, nie tak miał wyglądać ten wyjazd. W sumie to poniekąd kolejny dowód na to, jak przewrotna jest piłka. Gdybyście nam kilka miesięcy temu powiedzieli, że w tej łupance odnajdzie się Żyro, a nie Malarczyk, nasza odpowiedź brzmiałaby zapewne mniej więcej tak: