Prawie 35 lat na karku, status największej gwiazdy ligi greckiej, ale nie oszukujmy się – do poważnej piłki Dimitar Berbatow już raczej nie wróci. Fascynował i irytował, czarował i zbierał przekleństwa z trybun. Czas zastanowić się, jak zostanie zapamiętany. Dla krytyków to piłkarz leniwy, wiecznie niezadowolony, będący myślami gdzieś poza boiskiem. Entuzjaści powiedzą, że oszczędność ruchów, pozorna niedbałość i brak emocji to tylko potwierdzenie klasy. Dzielił fanów zespołów, w których grał, zachwycał równie łatwo, co rozczarowywał. I mimo pozowania na kogoś, kto unosi się kilka centymetrów nad ziemią, musiał ciężko zapracować na to, do czego doszedł.
Gra dla CSKA Sofia, najbardziej utytułowanego klubu z Bułgarii, była marzeniem Berbatowa od czasów pierwszych kopnięć w juniorach Pirinu Błogojewgrad. Kiedy miał 9 lat, do tego liczącego niecałe 100 tysięcy mieszkańców miasta przyjechał najlepszy bułgarski klub z Christo Stoiczkowem, rozgrywającym ostatni sezon w ojczyźnie przed transferem do Barcelony. Ojciec Berbatowa, który też był piłkarzem, załatwił synowi krótkie spotkanie, na którym dzieciak dostał podpisany proporczyk CSKA. Od tej chwili cel na najbliższe lata był jasny – wyjazd do stolicy i pójście w ślady Stoiczkowa.
Jasne, ładna historia i wiemy, że zakończyła się sukcesem. Tyle, że jest tutaj coś jeszcze. I w przypadku tego zawodnika właściwie na każdym kroku, w każdym kolejnym klubie, nawet w pozornie błahej rzeczy znajdzie się drugie dno.
Przeszłość ojca była rzeczą, którą Berbatow chciał utrzymać w tajemnicy. I udawało się to aż do czasu, gdy został piłkarzem Manchesteru United. Brytyjskie brukowce dotarły do tego, że Ivan Berbatow spędził dwa lata w więzieniu za udział w zbiorowym gwałcie na norweskiej turystce. Razem z nim zostało skazanych pięciu innych piłkarzy Pirinu. Automatycznie był to koniec jego kariery.
Matka wychowywała 18-miesięcznego Dimę samotnie, ale stanęła w obronie męża. W artykułach na ten temat gwiazdor United widział atak na siebie. I też bronił swojego ojca.
– Jest najlepszy. Nauczył mnie wszystkiego – tyle miał do powiedzenia.
Do drużyny młodzieżowej CSKA trafił w wieku 17 lat. Scenariusz mógł potoczyć się inaczej. Niedługo po podpisaniu kontraktu został „zaproszony” przez trzech osiłków na spotkanie z Georgim Iliewem, który chciał mieć go w swoim Lewskim Kjustendil. Iliew, zastrzelony w 2005 roku, trząsł wówczas piłkarskim światkiem Bułgarii i nie był człowiekiem, którego można było zbyć. Ostatecznie Berbatowa w jakiś sposób wyciągnął z sytuacji ojciec. Mafia pojawiła się w jego życiu też później, kiedy już znała go cała Europa. Został ostrzeżony, że jeśli nie zapłaci pięciuset tysięcy euro, jego żona i córka zostaną porwane. Samolotem, który załatwił sir Alex Ferguson, wyruszył do Sofii i zabrał stamtąd swoich bliskich.
Po pierwszym incydencie jego chęć do gry w CSKA nie zmalała. Jeszcze w juniorach w jednym z meczów tak niefortunnie upadł, że złamał rękę. W czasie przymusowej przerwy w grze w Sofii odwiedziła go matka.
– To była jedna z najsmutniejszych rzeczy, jakie widziałam w życiu. W całym sąsiedztwie nie było praktycznie nikogo, tylko kilka psów. Kiedy weszłam do jego pokoju, leżał na łóżku i słuchał muzyki. Pomyślałam sobie, że wygląda, jakby za kimś tęsknił. Myślałam, że chodzi o dziewczynę, ale po chwili zobaczyłam, że patrzy się na herb CSKA – opowiadała.
Ckliwe, ale wbrew pozorom ważne, tak samo jak to, co czekało Bułgara już niedługo. Szybko zderzył się z brutalną rzeczywistością kiedy coś, co miało być snem, zamieniło się w koszmar.
CSKA było pod formą. Jeszcze przed szansą Berbatowa zdobyło pierwsze od pięciu lat mistrzostwo, ale nie był to zwiastun nadchodzącej dominacji w kraju. Po derbach z Lokomotiwem, w których 18-latek przestrzelił w kilku świetnych sytuacjach, posypały się gromy. Kibice klubu, który uwielbiał, zgasili go jak kiepa. Buczenie, transparenty, wygwizdywanie, obelgi. Na ostro.
– To były złe momenty. Czasem masz ważne mecze, nie wykorzystasz kilku okazji, a fani nie są już tacy mili. Trudno to zaakceptować, zaczynasz zastanawiać się nad swoją przyszłością. Zdecydowałem się odejść i grać poza krajem. Jeśli przeżyjesz coś takiego, to sprawia, że jesteś tym, kim jesteś – mówił.
Nastoletni dzieciak skończył z romantyzmem. Już do końca kariery pozostał strzelbą na sprzedaż, jednym z wielu piłkarskich najemników. Plusy? Zorientował się, że piłkarze stąpają po cienkim lodzie. Choć w kraju nie brakowało tych, którzy z niego szydzili, skauci Bayeru Leverkusen widzieli w nim coś więcej. I nie pomylili się ani trochę.
***
Zespół z Sofii zainkasował za swojego napastnika niecałe 1,5 miliona euro, a Berbatow otworzył nowy rozdział w karierze. Był 2001 rok, a Bayer miał ciekawy zespół. Butt, Lucio, Bernd Schneider, Oliver Neuville, Carsten Ramelow, Michael Ballack i wreszcie Ulf Kirsten. Bułgar miał zastąpić właśnie trzykrotnego króla strzelców Bundesligi i klubową legendę, zmierzającą do końca swojej kariery.
Do pierwszego składu na dobre wszedł w sezonie 2001/2002. Bayer znalazł się w finale Ligi Mistrzów, Berbatow pojawił się na boisku w 39. minucie. Niemcy przegrali 1:2, a fenomenalną bramkę na wagę tytułu dobył Zinedine Zidane. Dla Bułgara był to pierwszy z trzech finałów. Trzy szanse na to, by sięgnąć po Puchar Europy. Nie udało się ani razu.
Lata w Bundeslidze był kluczowe, pozwoliły, by talent ukształtował się w pełni. Był kluczową postacią u wszystkich trenerów, ale początki nie były łatwe, bo sytuacja z ojczyzny wciąż gdzieś w nim siedziała. Czuł się jak na wygnaniu, a kibice z Leverkusen mieli problem, żeby go rozgryźć.
– Te sekundy, kiedy miał piłkę przy nodze, pozwalały myśleć, że nie ma żadnych problemów. Przez pozostały czas sprawiał wrażenie, jakby nosił na swoich barkach cały świat – mówił o nim Claus Topmueller.
To właśnie jedna z chwil, kiedy kłopoty schodziły na dalszy plan.
Był dziwny? Trochę na pewno, jeśli spojrzymy na to, co mówił o nim chociażby Lucio.
– Każdego lata jedzie do Bułgarii, żeby wrócić do domu swojej matki i spać na kanapie. Nie interesują go wakacje w Miami czy Monaco. Kiedy strzelał bramkę, zawsze był tak podekscytowany, bo wiedział, że ona napisze do niego esemesa. Nie mógł doczekać się, aż wróci do szatni i go przeczyta. Chyba najważniejszą rzeczą dla niego, nawet ważniejszą od piłki, była pomoc sierotom w Bułgarii – mówił Brazylijczyk w wywiadzie.
Nie był wodzirejem w szatni, nie udzielał wielu wywiadów, nie imprezował przed meczami, nie był w żadnej konkretnej grupie. Nie był też specjalnie rozmowny, ale przez to, co robił na boisku, mógł cieszyć się szacunkiem i świętym spokojem. Odludek.
W ostatnim sezonie, 2005/06, zagrał w lidze w 34 meczach, strzelił 21 bramek i dołożył do nich 10 asyst. Z chimerycznego dzieciaka wyrósł na jednego z najbardziej interesujących i unikalnych napastników w całej Europie.
***
– Patrzyłem na ich grę przez kilka miesięcy, widziałem, jak dojrzewają. Mam nadzieję, że osiągnę tutaj coś wyjątkowego. Chcieli kupić mnie jeszcze zimą, ale wtedy nie zgodził się Bayer – mówił po podpisaniu kontraktu z Tottenhamem.
W sezonie przed jego przybyciem piątym zespołem Premier League. Marzącym jednak o czymś więcej, niż zbieranie ochłapów od czołowej czwórki, a przy tym zupełnie nieobliczalny i szalony. Piękne akcje przeplatane koszmarnymi błędami w obronie, piłkarze mający wielki potencjał wymieszani z przeciętniakami. I Martin Jol, trener, który stał się jednym z największych orędowników talentu Berbatowa – tak w skrócie można by opisać tamten Tottenham.
Kibice z White Hart Lane widzieli na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat prawdziwe gwiazdy, takie jak Juergen Klinsmann, David Ginola, Gary Lineker czy Paul Gascoigne. Kiedy pierwszy raz zobaczyli w akcji Berbatowa, wspomnienia o tych zawodnikach odżyły. Debiutancki sezon i od razu nagroda dla najlepszego zawodnika drużyny i miejsce w jedenastce Premier League. Nie trzeba było eksperta, by zobaczyć, że na boisku jest on i reszta zawodników. Ośmieszał rywali, zabranie mu piłki bez faulu było praktycznie niemożliwe. Świetnie trzymał się na nogach, pokazywał niesamowitą technikę.
Nonszalancja na boisku? Skomentował ją krótko Martin Jol.
– Kogo byście wybrali? Kogoś, kto nie ma jakości, ale ciężko pracuje czy kogoś z wielką jakością, co do którego pozostaje mieć nadzieję, że ciężko pracuje? – zapytał kiedyś.
Strzelał głową, wolejem, zewnętrzą częścią stopy, wewnętrzną częścią stopy – w pewnym momencie na mecze „Kogutów” można było przychodzić właściwie głównie dla Bułgara. Pokazywał, że ma wszystko. Wszystko, by odejść do wielkiego klubu.
Następny sezon w wykonaniu Tottenhamu był już jednak porażką na całym froncie, która poskutkowała pozbyciem się Martina Jola. Berbatow grał jednak przyzwoicie i zdobył z klubem pierwsze trofeum od lat – Curling Cup z 2008 roku, kiedy Tottenham pokonał Chelsea 2:1.
Po pierwszym sezonie Bułgara chciała Chelsea, czekał na coś więcej. Po drugim do gry wkroczył Manchester United, ale Tottenham zdecydował się walczyć. Presja była ogromna, wszyscy oczekiwali, że Berbatow zostanie. Daniel Levy, właściciel klubu, po prostu negocjował. I w końcu przyjął ofertę. W ostatni dzień okienka i na wyraźne prośby samego piłkarza. Serca kibiców zostały złamane.
– Co możesz zrobić, kiedy zawodnik mówi ci, że więcej dla ciebie nie zagra? Jeśli odmówi w zagraniu w meczu trzy razy z rzędu, jak stało się tego lata, to co z tym zrobisz? – pytał Damian Comolli, były dyrektor sportowy klubu, który sprowadzał Bułgara na White Hart Lane.
***
– Nie był transferowym niewypałem. Jego problemem było to, w jaki sposób gra i decyzje, które ja musiałem podjąć. To bardzo utalentowany zawodnik, który miał dobre strzeleckie statystyki – mówił sir Alex Ferguson, który zrobił z Berbatowa rekordowy transfer Manchesteru. Przebił go dopiero Angel Di Maria.
Słowa – tych ze strony Fergusona padło bardzo wiele. W mediach zawsze stawał za nim murem, bronił go szczególnie, co nietrudno zrozumieć ze względu na 30 milionów funtów, które za niego zapłacił. W praktyce jednak Bułgar dostawał cały czas sprzeczne sygnały.
Choć niektórzy widzieli w nim następcę Erica Cantony, w Manchesterze nigdy nie był blisko bycia numerem jeden. Z porównań do Cantony można się śmiać, ale Berbatow był w czasach United tak samo enigmatyczny, oderwany od rzeczywistości. Do tego dochodziła otoczka, która sprawiała, że widziano w nim kogoś więcej niż piłkarza. Wyglądał na człowieka, który nie przejmował się nikim i niczym. Schowany za okularami przeciwsłonecznymi, czasem z papierosem w ustach. Posiadający niepodrabialny styl. W czasach, kiedy Cantona trafiał do United, styl potrafił być bardziej ceniony niż efektywność. I to właśnie styl był przekleństwem Berbatowa w United.
– W Bułgarii mówi się, że jakość nie potrzebuje wielkiego wysiłku. Nie zobaczycie mnie zasapanego na boisku. Zawsze tak grałem i to doprowadziło mnie do miejsca, w którym jestem – przyznał.
Nie mógł mierzyć się z niesamowicie dynamicznym, błyszczącym w praktycznie każdym meczu Cristiano Ronaldo. Nie miał tej zwierzęcej agresji Carlosa Teveza, ani surowej siły i wszechstronności Rooneya. Cała trójka to prawdziwe maszyny, wciąż głodne goli.
Przyjmijmy, że potrafił robić inne rzeczy:
Może czekał na odejście kogoś z wymienionej trójki i myślał, że to pozwoli mu stać się na Old Trafford bożkiem, którym był na White Hart Lane? Tak się nie stało, bo po transferach Ronaldo i Teveza niesamowitą formę złapał Wayne Rooney. Nie tylko strzelał jak na zawołanie, notując najwięcej trafień w jednym sezonie w karierze, ale też był sercem tej drużyny. Mając przy nim drepczącego po murawie Berbatowa, nietrudno było przewidzieć, kto będzie miał nieporównywalnie większe notowania u kibiców.
Po najlepszym sezonie w barwach „Czerwonych Diabłów”, w którym we wszystkich rozgrywkach strzelił 23 bramki i zdobył tytuł króla strzelców Premier League, przyszła chyba najbardziej gorzka pigułka, jaką można sobie wyobrazić. Finału Ligi Mistrzów z Barceloną nie obejrzał nawet z ławki rezerwowych. Po tym chyba nikt nie miał żadnych wątpliwości, że odejście to tylko kwestia czasu.
Potrafił czarować tak samo często, jak budzić krytyczne komentarze kibiców. Bramka z Liverpoolem, kiedy przyjęciem piłki na udo ustawił ją do ekwilibrystycznego strzału, a po chwili futbolówka odbiła się od poprzeczki i wylądowała w siatce, została określona trafnie przez Roba Smytha jako „Berbarotica”. Tak, to jedno z tych trafień, które można oglądać bez końca. Ferguson potrzebował jednak szybkości.
Najlepsze momenty? Hat-trick z Liverpoolem, pięć bramek z Blackburn, korona króla strzelców, 2 mistrzostwa Anglii.
***
Podczas gry dla „Czerwonych Diabłów” zrezygnował z kadry, w której też miał wiele problemów – w 2008 roku po meczu z Włochami wiceprezydent tamtejszego związku powiedział, że napastnik przebiegł w tym meczu jakieś dwa kilometry i zachowywał się tak, jakby w ogóle nie chciał tam być. W towarzyskim spotkaniu z Serbią, przegranym 1:6, zszedł z boiska po 29. minutach, twierdząc, że ma kontuzję.
Suchej nitki nie zostawiły na nim media. Odejdź i nie wracaj – apelowała Sofia Echo, cytując też wypowiedzi anonimowych graczy kadry, którzy zastanawiali się, jak ktoś taki może być kapitanem. Pojawiały się głosy, że sam wybiera sobie, kiedy i ile będzie grał.
Ostatnim meczem w kadrze było towarzyskie spotkanie z Polską w 2010 roku. Niedługo po tym napisał na swoim blogu post pod wymownym tytułem – „Hejterzy”.
– Mówię to do wszystkich zawistnych. Jestem tak wysoko, że nawet was nie zauważam. Nawet gdybym upadł, nie znajdę się tak nisko jak wy. Kochacie mnie nienawidzić, bo osiągnąłem sukces. Nieważne, jak bardzo się staram dla tego kraju, wciąż spotykam się z negatywnym nastawieniem. W Bułgarii wszyscy są ekspertami, nawet ci, którzy nigdy w życiu nie kopnęli piłki – pisał.
Zbierał masę krytyki i jednocześnie 7 razy został wybrany piłkarzem roku w Bułgarii. Christo Stoiczkowowi udało się to 5 razy.
***
– Jego sukcesy mówią same za siebie, ale ja czuję rozczarowanie. Stracił mój szacunek ze względu na sposób , w jaki mnie traktował. Nie sądzę, że czymś sobie na to zasłużyłem. Rozmawiałem z nim jakieś 15 razy o tym, czy w ogóle mnie potrzebuje. Za każdym razem powtarzał mi, że jestem ważnym zawodnikiem, a potem znajdowałem się poza wyjściową jedenastką. Powinienem opuścić Manchester już po finale Ligi Mistrzów – mówił po tym, jak podpisał kontrakt z Fulham.
Miał 31 lat i wybór, bo zatrudnieniem go było zainteresowanych sporo klubów, w tym Juventus i Fiorentina. Droga do Florencji przebiegała przez Monachium. Tam właśnie zastał go telefon od Fulham, którego trenerem był Martin Jol. Bułgar momentalnie odprawił z kwitkiem „Violę” i „Starą Damę”, która chciała rzutem na taśmę skorzystać z jego niezdecydowania. Kosztował 5 milionów funtów. Za więcej odchodził z United na przykład Kieran Richardson.
Fulham miało walczyć o utrzymanie, skończyło w środku tabeli. Nie trzeba tłumaczyć, dzięki komu. 15 bramek, kilka asyst. Lider, który ciągnął grę. Tam nie był jednym z wielu. Po zwolnieniu Jola Berbatow ewakuował się do AS Monaco. Fulham stało nad przepaścią, z hukiem spadło z ligi. W Księstwie miewał momenty, w których kibice wstawali z miejsc, ale widać było wyraźnie, że będzie tu bardziej luksusowym dżokerem niż kimś, kto będzie prowadził zespół w każdym meczu. W ubiegłym sezonie pomógł wyeliminować Arsenal w 1/8 finału Ligi Mistrzów, a dwumecz był jednym z jego ostatnich koncertów. Kiedy o sobie przypominał, można było poczuć żal, że ta kariera zmierza do końca.
PAOK Saloniki to już w zasadzie luksusowe wakacje. Wstyd? Wstyd to kraść, a nie zarabiać na życie w cudownym miejscu. Sportowo Bułgar nie musi już nic udowadniać. 14 meczów, 3 gole w tym sezonie i większa aktywność w mediach społecznościowych niż na boisku. Do tego spokojne życie głowy rodziny. Nie ma już miejsca na romanse z bułgarskimi modelkami, jak to się zdarzało jeszcze w Londynie.
Umowa Berbatowa wygaśnie w czerwcu tego roku. Jeśli będzie dalej chciał grać, jakiś chętny zawsze się znajdzie. Dawna magia jest już tylko wspomnieniem, ale nazwisko wciąż ma moc, która może zadziałać nawet na klub większy niż PAOK. Jeśli zdecyduje się zawiesić buty na kołku, to pewne jest jedno – na tak interesującego zawodnika przyjdzie nam trochę poczekać. To tylko potwierdza, że patrzenie na niego jak na leniwego i niespełnionego marudę jest mocno krzywdzące.
PAWEŁ SŁÓJKOWSKI