Jesteś Romanem Gergelem. Gościem, którego wprawdzie częściej się za coś chwali niż gani, ale generalnie raczej nie oczekuje się od ciebie niczego spektakularnego. Paru dobrych wrzutek na mecz, dobrze wyprowadzonej kontry, raz na jakiś czas bramki. Tyle. I nagle notujesz TAKI występ. Bierzesz piłkę i mówisz wszystkim: „już pograne, już mi się Lewandowski włączył”. Przecież to się w głowie nie mieści. To jakaś pieprzona abstrakcja. Roman Gergel. Cztery bramki i asysta w meczu z liderem ekstraklasy, który rozjeżdża wszystkich, jak leci. Ktoś zaraz zapuka w okno z kwiatami i krzyknie „Mamy cię!”? Roman Gergel zbija właśnie w szatni piątkę z chłopakami i razem mają z nas bekę oglądając live „Truman Show”? Jak to możliwe, że to nie jest żaden żart, że to się wydarzyło naprawdę? Przecież na świecie nie ma takich cudów.
Ufff. Działo się tyle, że nie wiemy jak się po tym wszystkim pozbierać. Musimy najpierw ochłonąć.
To może po kolei. Pierwsza połowa wyglądała tak, jak każda inna połowa w meczu Piasta. Pełna dominacja, kontrola, kreowanie akcji i brutalna przewaga w posiadaniu piłki. Jeśli Górnik dochodził do głosu, to tylko po kontrach. Wymienił trzy szybkie podania, stracił, a Piastelona po chwili znów rozprowadzała swój ułożony atak. Widzieliśmy to, co zawsze. Czarowali wymiennością pozycji, Pietrowski robił za środkowego obrońcę i pomocnika w jednym, Osyra równie często był stoperem co lewoskrzydłowym, Mraz stawał się dziesiątką, żeby po chwili wrócić na własną połowę i przerwać kontrę. Szybki karny dla Górnika wydawał się tylko prezentem od Piasta, któremu znudziło się już zwyczajne rozjeżdżanie rywali. Takim, wiecie, z gatunku tych, kiedy ojciec grając ze swoim synem daje sobie puścić gola między nogami, żeby młokos za szybko się nie zniechęcił.
Zabrzanie ustawili na środku obrony trzy wieże – Kopacza, Dancha i Szeweluchina – i to miał być sposób na zatrzymanie firmowego znaku Piasta: wrzutek z lewej strony. I w sumie był, bo ten element gry nie istniał. Ale gliwiczanie nic sobie z tego nie robili, mieli w zanadrzu cały wachlarz innych możliwości. Vacek wyczyniał cuda, ćwiczył na rywalach kroki do polki, a Mak walnął taką bramkę, że nic tylko wyczyścić mu buty. Absolutna dominacja. Pełna kontrola. Tak już do końca pierwszej połowy i od początku drugiej.
Aż w końcu gola z dupy strzela Kwiek. Totalnie z dupy. Strzał z dystansu jakich wiele. Szmatuła zaśmiałby się Kwiekowi w twarz, popukał się szyderczo po głowie i obronił go jedną ręką. Zdążyłby to zrobić, gdyby nie rykoszet, po którym mógł tylko pierdnąć.
I wtedy w Górnika coś wstąpiło. Nie wiemy, co to było, ale zrobiło z zabrzan krwiożerczą maszynę do strzelania goli. Oni wręcz rzucili się na swojego rywala. Chcieli go rozszarpać, rozdziabać. Zabrzanie atakowali z taką zaciekłością, z taką wiarą, jakby chcieli wyrzucić z siebie całą tę paskudną serię. Jakby chcieli jednym meczem zamazać całą tę plamę, którą nafajdali przez kilka miesięcy. A na czele wszystkiego stał Gergel. Człowiek, któremu dziś wychodziło niemal wszystko. Zdanie krążące viralem po necie – już pograne, już mu się Lewandowski włączył – doczekało się swojego ekstraklasowego zamiennika. Już pograne, już mu się Gergel włączył. Nie siedzimy w głowie Gergela, ale jesteśmy niemal pewni, że przez moment przeszedł mu przez głowę wyczyn Roberta.
Za swój mecz dostał koguta, ale za TAKI WYCZYN należy mu się cała ferma.
Cztery gole i asysta. Pierwszy gol to pewnie wykonany rzut karny, czyli niby nic takiego. Ale oprócz jedenastki był najjaśniejszym punktem – obok Vacka – na placu gry. Kiedy wstępnie przymierzaliśmy się do jego oceny w przerwie, zgodnie ustaliliśmy: póki co mocne siedem. Kiedy odwrócił się z piłką w środku pola, mieliśmy wrażenie, że do Zabrza zawitał sam Denis Bergkamp. Druga bramka? Może i dopisało szczęście, bo lekko stracił równowagę przy oddawaniu strzału, ale trzecia i czwarta to już prawdziwa klasa. Wyjście na pozycję na siódmym biegu, pewność, spokój przy wykończeniu. I nikt nawet nie będzie pamiętał, że miał na nodze piątego gola (przy 4:2), ale chciał zrobić strzał życia, podpalił się i posłał lagę w górę. Pewność siebie, którą złapał dzisiaj, starczy mu na co najmniej dwa sezony.
Aż trudno uwierzyć po takim meczu, że widzieliśmy dopiero drugie zwycięstwo Górnika w tym sezonie. Jeżeli Gergel nie dostanie Złotej Piłki zabrzanie nie zaczną teraz marszu w górę tabeli, naprawdę mocno się zdziwimy.
Albo nie. Po dzisiejszym już nic nas nie zdziwi.
Fot. FotoPyk