Powiedzieć, że województwo świętokrzyskie jest pustynią w produkcji piłkarskich talentów, to nic nie powiedzieć. To wręcz jakaś zaorana ziemia, na której kiełkuje coś tak często jak na pustyni Atacama. Z czego to wynika? Trudno powiedzieć. Są na świecie miejsca – jak Rosario czy u nas Górny Śląsk – które produkują piłkarzy na potęgę, ale są też Kielce, gdzie wyrasta jeden poważny grajek na dekadę. Ostatnim przykładem był oczywiście Piotr Malarczyk, a po nim… Po nim zapanowała pustka, susza i wręcz jakiś pomór wśród talentów (o ile w ogóle takie były). Tę regułę miał złamać Marcin Cebula, ponoć zawodnik obdarzony największym potencjałem w obecnej Koronie.
Cebulę pompuje się w Kielcach od dawna. Chuchają tam na chłopaka i dmuchają. Niemal wszyscy zapytani o kogoś, na kim Korona będzie mogła ewentualnie zrobić, wskazują właśnie na 20-latka. Marcin Brosz przed jutrzejszym meczem z Ruchem stwierdził nawet: „Mamy swojego Lipskiego. Nazywa się Marcin Cebula”. Przesady w tych słowach jest mniej więcej tyle co w opinii Zbigniewa Bońka, że Krychowiak zasłużył na podium Złotej Piłki. Nie chodzi tu jednak o rozliczanie szkoleniowca Korony z dziwnych opinii – to oczywiste, że Brosz chce chłopaka podbudować i dodać mu pewności siebie. Pytanie brzmi raczej: kiedy będzie można rozliczać Cebulę jako pełnoprawnego, dorosłego piłkarza odpowiedzialnego za grę Korony?
Skoro już Brosz rzucił przynętę, to nie wypada nie skorzystać. Lipski – rocznik 1994, czyli rok starszy – wbił w tym sezonie ligowym dwa gole, zaliczył cztery asysty i pięć kluczowych podań. To wszystko przez 1343 minuty, czyli – jak łatwo można wyliczyć – co 122 minuty bierze udział przy bramce Ruchu. Wynik może nie powalający, ale jak najbardziej przyzwoity. Tym bardziej, że oczekiwania wobec Lipskego były niewielkie. Bądźmy szczerzy – przed sezonem kojarzyli go tylko koledzy ze studiów, a dziś niektórzy pchają go do reprezentacji. Jak w takim porównaniu wypada Cebula? Marcin wciąż czeka na debiutanckie trafienie w Ekstraklasie (po 36 meczach!), a w aktualnych rozgrywkach zaliczył ledwie jedną asystę i jedno kluczowe podanie. Efekt szybkiej kalkulacji będzie więc dobitny: Cebula ma udział przy bramkach Korony… co 473 minuty. Czyli raz na pięć pełnych spotkań.
Mamy oczywiście na uwadze, że to młody chłopak, całkiem fajnie porusza się po boisku, potrafi – jak to się ładnie mówi – zagrać między formacjami i muszą się przydarzać wahania formy, ale… Ale tu wręcz nie ma mowy o żadnych wahaniach. Tu jest jedna wielka permanentna pustka przy akcjach bramkowych, a mówimy przecież o głównym playmakerze Korony, „dziesiątce” i zawodniku, który regularnie wykonuje stałe fragmenty gry. Mało? Mówimy o piłkarzu dwa lata starszym od Drągowskiego oraz Kownackiego i rok starszym od Kapustki. Grajku, któremu za 14 meczów stuknie „pięćdziesiątka” w Ekstraklasie. Mimo szczerych chęci – nijak nie da się chłopaka wybronić.
Wypadałoby się więc, Marcinie, wziąć się w garść i odsunąć na bok taryfę ulgową. Bo na razie pachnie nam tu drugim Janotą.
Fot. FotoPyK