Mecz reprezentacji bez Lewandowskiego i Krychowiaka to trochę tak, jakby rodzice zostawili dom pod okiem dzieciaków i zastanawiali się, czy ci już są dość dojrzali i odpowiedzialni, by sobie z takim wyzwaniem poradzić. No więc mamy już odpowiedź: pożaru nie było. Instalacja jest cała, szyby też, a w piecu napalone. Przegląd wojsk wypadł okazale, a odbył się pod jednym budującym hasłem: kadra to nie Lewandowski FC, środek pomocy to nie Krychowiak i przyjaciele. Mamy zespół, w którym będzie zażarta rywalizacja o skład, bo dobrych piłkarzy jest wielu.
Polacy zaliczyli wejście smoka, wykonali knockdown w pierwszej rundzie, posyłając Czechów na deski. Co zrobił Kapustka przy pierwszej bramce to czysta profeska. Odbiór pod bramką rywala, doskonały technicznie dorzut do Milika, tak precyzyjny, że chce się go zapętlić i oglądać w kółko – akcja nie jak z warsztatu nastolatka, ale dojrzałego wyjadacza muraw. Wkrótce podwyższyliśmy na 2:0 po stałym fragmencie gry (też warto docenić, że kolejny raz przynosi to owoce) i chyba poczuliśmy się zbyt komfortowo, bo Czesi przejęli inicjatywę. Zaczęli nas spychać coraz głębiej i głębiej, gdyby połowa trwała dłużej pewnie wkrótce bronilibyśmy band, trybun albo nawet miejsca parkingowego. Skończyło się na kontaktowym golu po asyście Jodłowca – naturalna konsekwencja tego, że aż tak zostaliśmy przesunięci pod swoje pole karne, najmniejszy błąd musiał powodować groźną sytuację. Swoją drogą ten fragment gry pokazał jednak, jak ważny dla kadry jest Krychowiak, wszystkie trzy osoby, które o tym jeszcze nie wiedziały, obserwowały czarno na białym jak oddaliśmy kontrolę nad środkową strefą – nie można było nie odnieść wrażenia, że z Grześkiem tak łatwo Czechom by nie poszło.
Bardzo byliśmy ciekawi co pozmienia w przerwie Nawałka, bo przecież z Islandią to przerwa była kluczowa. Cóż, pierwsze co zmienił, to reprezentację Polski w kadrę PZPN, bo wpuścił Thiago Cionka. Taktyczne roszady były lepsze, bo dominacja naszych południowych sąsiadów została zakończona, ich mocarstwowe ambicje zdławione w zarodku, a zaczęło się boiskowe przeciąganie liny. Raz my ich, raz oni nas, ogółem i tak raczej nieprzekonująco. Do czasu jednak, bo ponownie jak z Islandczykami znacznie lepiej wyglądaliśmy fizycznie i gdy w ostatniej części meczu rywal już człapał, my nabieraliśmy tempa i tworzyliśmy kolejne okazje. W końcu poszła wzorcowa kontra trzech na jednego, trójkąt Mączyński – Milik – Grosicki rozegrał całość inteligentnie i wynik został ustalony.
Co nam się podobało? Wiele. Kapustka, który potwierdza, że jest absolutnie opcją na dziś dla tej kadry, a nie na szeroko pojęte jutro. Solidny Pazdan, który chyba ostatecznie przystemplował swoją pozycję w pierwszym składzie – wydaje się nie tylko indywidualnie pewniejszy od Szukały, ale też lepiej dogaduje się z Glikiem. Odpowiedzialność za grę ofensywną siłą rzecz musiała dzisiaj spaść na Milika i Grosickiego, a obaj stanęli na wysokości zadania – poprzednie trzy mecze bez „Lewego” zakończyły się bez goli, a dzisiaj solidna trójka. „Grosik” może i owszem, miał wiele zagrań niestety typowych dla siebie, czyli niedokładnych, nie do końca wynikających z właściwego oszacowania sytuacji, ale z tego chaosu urodził się też przecież gol i sporo akcji zaczepnych. Kamil zapisał się jeszcze dwoma akcentami: gdy kibice rzucili mu szalik biało-czerwonych, on podniósł go wysoko nad głową, później nawet ucałował. Zaprezentował też po bramce koszulkę solidarności z Francją, za co został ukarany żółtą kartką. Z tego względu niesmak, bo niby sędzia postąpił zgodnie z regulaminem, ale wiadomo, że było to kompletnie nieżyciowe.
Znowu łatwo jest umniejszać ten rezultat, bo to przecież tylko Czechy, zespół pozbawiony gwiazd z pola, w dodatku grający rezerwowym składem, w którym znalazło się miejsce i dla Vacka z Piasta Gliwice. Ale dajcie spokój: za kadencji Vrby ŻADEN zespół nie wbił Czechom trzech bramek, ani jeden, a przecież tłukli się z szeregiem uznanych europejskich drużyn. Przed chwilą Islandczycy odprawieni bagażem goli, do jakiego kompletnie nie są przyzwyczajeni, teraz ta sama historia tylko z innym rywalem. Mamy jeden ustalony pewnik, wniosek nie do podważenia: kadrze strzelanie goli nie sprawia najmniejszego problemu. To jest poważny, nietypowy dla nas fundament.
Fot. FotoPyK