Reklama

David „co ja tutaj robię?” Moyes spartaczył kolejną robotę

redakcja

Autor:redakcja

11 listopada 2015, 15:58 • 4 min czytania 0 komentarzy

Ledwie dwa i pół roku temu na swojego następcę namaszczał go Sir Alex Ferguson. Jedenaście lat ciężkiej pracy w Evertonie popłaciło. Dostąpił zaszczytu, którego nie powstydziłby się żaden trener świata. Został menedżerem Manchesteru United i kompletnie go to przygniotło. Bił negatywne rekordy, a jego głowa wiadra z pomyjami przyciągała z siłą magnesu. Nie udało się też poziom niżej. Z Realem Sociedad pożegnał się z łatką buca, primadonny i angola-odludka.

David „co ja tutaj robię?” Moyes spartaczył kolejną robotę

– Nie jestem rozczarowany Moyesem. Mogę powiedzieć nawet, że pod względem pracowitości i uczciwości przekroczył moje oczekiwania. To, że nie miał wyników, nie jest wyłącznie jego winą. Moim zdaniem chodziło przede wszystkim o różnice kulturowe. Zatrudnienie go nie było hazardem. Wszyscy byliśmy przekonani, że to dobry wybór – powiedział już po fakcie prezes Realu Sociedad, Jokin Aperribay.

Problem w tym, że nie każdy pracowity i uczciwy człowiek  musi być dobrym trenerem. Moyes kolejną już robotę spartaczył koncertowo. Będąca apogeum jego nieporadności porażka z zamykającym tabelę Las Palmas okazała się szczytem cierpliwości. W momencie, kiedy go zatrudniali, widzieli w nim Moyesa z Evertonu. Moyesa, który przez jedenaście lat, cegiełka po cegiełce, zbudował bardzo ciekawy zespół. Moyesa z wizją, trenera-architekta. Przymknęli oko na jego wyczyny na Old Trafford. Nie widzieli w nim przegranego z Manchesteru, a wygranego z Evertonu. Tymczasem opinia publiczna w San Sebastian od początku nie miała o nim dobrego zdania. Człowieka z zewnątrz, który ma ochotę choćby podjąć próbę asymilacji, zaakceptowaliby z otwartymi ramionami. Problem w tym, że Moyes od początku do końca nawet nie udawał, że nie jest odludkiem.

Najlepsze jest to, że po tym, jak wręczono mu wypowiedzenie, nie wziął odpowiedzialności za złe wyniki. Konsekwentnie zwalał winę na innych, widząc ją u wszystkich, oprócz siebie samego. Oskarżył najbliższych współpracowników, czyli samych piłkarzy, oskarżył pion zarządzający. Oberwało się też prasie, z której notabene nie rozumiał ani jednego słowa. O tym wszystkim obszernie napisało Mundo Deportivo. Moyes miał ponoć ciągle narzekać na zbyt krótką kadrę, na brak możliwości realizowania jego kosztownych transferowych zachcianek. Klub zostawił na szesnastej pozycji w tabeli. Dokładnie tej samej, którą zastał. Status quo? No, nie do końca. Dziś Real Sociedad ma najdroższą drużynę w swojej historii i najbardziej kosztowne okno transferowe.

Reklama

Jego sytuację w bardzo obrazowy sposób opisał jeden z bardziej szanowanych w kraju Basków dziennikarzy, Inaki Izquierdo. „Trener, mimo tego, że jest u nas od roku, sprawia wrażenie, jakby przyjechał wczoraj. Jakby nikogo nie rozumiał. Jakby nie rozumiał klubu, swoich piłkarzy, Primera Division, San Sebastian, sędziów, przeciwników, języka czy nawet rozkładu jazdy autobusów.”

Problemy z aklimatyzacją. Brzmi banalnie, bo Wyspy i Hiszpania to raczej nie różnice na poziomie USA i Iraku. Tymczasem Moyes żył w swojej bańce mydlanej. Pierwsze strony gazet niejednokrotnie zwracały mu uwagę, ale on kompletnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Był obok. Jednym z zarzutów było nieprzykładanie się do nauki hiszpańskiego. Fakt, lekcje porzucił bardzo szybko. Gdzieś indziej być może przymknęliby na to oko, ale nie w dumnym Kraju Basków. Na pieńku miał także z piłkarzami, co bez problemu można było wywnioskować wyłącznie po jego publicznych wystąpieniach. Po przegranej z Espanyolem przy dziennikarzach zwalił winę na bramkarza, Oiera Olazabala, punktując jego błędy. Tak nie zachowuje się szef, który żyje dobrze ze swoimi pracownikami.

Ci uważali go za diwę, primadonnę. Nie chodzi wyłącznie o zachowanie czy brak możności wykonania choćby małych kroków ku asymilacji. Raziło na przykład to, że właściwie przez cały pobyt w San Sebastian mieszkał w pięciogwiazdkowym hotelu, wynajętym na rachunek klubu, chociaż wielokrotnie proponowano mu mieszkania. Irytował też kibiców, którzy byli zmęczeni jego topornym stylem. Moyes nie rozumiał, albo nie chciał zrozumieć, że w Hiszpanii, chyba bardziej niż gdziekolwiek w Europie, ludzie wolą remis 4:4 niż 0:0. Że w Hiszpanii choćby się zwyciężało, to muszą być to zwycięstwa efektowne.

Dwa i pół roku temu namaszczał go Sir Alex Ferguson, a dziś może wylądować w Celtiku Glasgow czy jednym z klubów Championship. Upadek totalny. Czas mija, a mem jeszcze z czasów Manchesteru jest wciąż aktualny. Wystarczyło przetłumaczyć z angielskiego na hiszpański.

rG0w8R2

Najnowsze

1 liga

Zagłębie mogło wygrać po raz pierwszy od września, ale wypuściło dwubramkową przewagę

Bartosz Lodko
0
Zagłębie mogło wygrać po raz pierwszy od września, ale wypuściło dwubramkową przewagę

Hiszpania

Hiszpania

Dudek: Real zawdzięcza półfinał Łuninowi. Dobrze zastępuje Courtoisa

Szymon Piórek
1
Dudek: Real zawdzięcza półfinał Łuninowi. Dobrze zastępuje Courtoisa
Hiszpania

Araujo bliski przedłużenia kontraktu z Barceloną. „Idzie to w dobrym kierunku”

Arek Dobruchowski
0
Araujo bliski przedłużenia kontraktu z Barceloną. „Idzie to w dobrym kierunku”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...