Gdyby nie bardzo dobra gra Mateusza Możdżenia, ten mecz nie miałby większego sensu. Byłoby to spotkanie jakich wiele – zapewne bezbramkowy remis, po którym piłkarze pieprzyliby coś o meczu walki i punkcie, który trzeba szanować. Na szczęście były pomocnik Lecha przebywał na murawie i dało się to oglądać, bo momenty były. Nie sądziliśmy, że kiedyś przyjdzie nam sformułować taki wniosek.
To dość niespodziewany bohater. Ostatni raz taką rolę Możdżeń odegrał bodajże kilkanaście miesięcy temu, jeszcze w Lechu, gdy w ostatniej minucie sieknął Podbeskidziu bramkę z wolnego na wagę trzech punktów. Dziś – duża klasa. Środek pola Termaliki nie radził sobie z nim praktycznie od początku spotkania, a konkrety przyszły już w drugiej połowie. Obie bramki to jego zasługa. Najpierw sam wykończył akcję, którą zapoczątkował dobrym podaniem do Jakuba Kowalskiego. Później dał świetną piłkę na drugą stronę pola karnego do Adama Mójty (dobra forma ostatnio), a ten wyłożył ją Demjanowi. Słowakowi zostało jedynie trafić do pustaka.
Cóż, wypada nam tylko mieć nadzieję, że na kolejny taki mecz Możdżenia nie będziemy musieli czekać następne kilkanaście miesięcy.
Ale nie tylko Możdżeń zasłużył dziś na premię. Jakiś miły przelew mógłby dostać też Emilijus Zubas, bo Termalica miała ochotę strzelić choćby jedną bramkę. Jednakże Litwin:
– obronił groźny strzał Jareckiego przy stanie 0-0
– przeniósł nad poprzeczką bombę Plizgi z wolnego przy jednobramkowym prowadzeniu
– świetnie sparował strzał głową Drozdowicza pięć minut przed końcem
– zaliczył paradę po ponownym główkowaniu Drozdowicza już w doliczonym czasie gry
Po prostu nice.
No i chyba czas to napisać: Podbeskidzie już nie jest jednym z głównych kandydatów do spadku. A nawet specjalnie nie odnotowaliśmy momentu, w którym przestało nim być. Niezłą robotę odwala tam Podoliński. Personalnie drużyna jest podobna do tej Kubickiego, ale na murawie podobieństwa już nie widać. Zmiana zdecydowanie na plus. Podbeskidzie nie przegrało żadnego z sześciu meczów ligowych za kadencji nowego trenera! Trzy zwycięstwa, trzy remisy. Obawiamy się tylko jednego, a mianowicie, że za chwilę prezes Borecki znów sobie pomyśli, że zbudował zajebistą ekipę, która powinna walczyć o najwyższe laury.
Dlatego trenerze, radzimy nie szarżować.
Fot. FotoPyK