Wiedzieliśmy, że ten moment nadejdzie. Wiedzieliśmy o tym mniej więcej od chwili, gdy z Poznania zaczęły docierać pierwsze sygnały o tym, że Maciej Skorża robi wszystko po swojemu. Nie zrozumcie nas źle. Sir Alex Ferguson też robił wszystko po swojemu i na złe to Manchesterowi United nie wyszło. Sęk w tym, że Lech Poznań od lat szedł inną drogą. Od lat zapewniał, że celuje w rozwiązania z FC Basel, ze Sparty Praga, z kilkunastu innych klubów, gdzie trener jest przede wszystkim wykonawcą. Pełni funkcję kierownika pewnego pionu, ma dużą swobodę i autonomię w zarządzaniem swoim poletkiem, ale jednocześnie nadrzędnym jego zadaniem jest realizacja szerszej wizji całego klubu.
Wiecie, jak w firmie komputerowej, gdzie kierownik może zadecydować, jakie tablety ma w ofercie, ale nie ma władzy, by stwierdzić, że od dziś przedsiębiorstwo zajmie się wypiekaniem drożdżówek i drukowaniem ulotek.
W Lechu miało być europejsko pod tym względem, że ludzie na poszczególnych stanowiskach nie są zatrudnieni z uwagi na ich rewolucyjne pomysły, dzięki którym klub wkroczy na nową drogę, ale z uwagi na zdolność do konsekwentnej realizacji celów wyznaczonych dużo wcześniej przez grono architektów strategii klubu. Trener ma sporą autonomię, ale musi się dostosować do zwyczajów panujących w klubie. Jeśli priorytetem miała być wielkopolska tożsamość, akademia młodzieżowa i cierpliwość – trener ponad wszystkie swoje zasady i koncepcje ma stawiać właśnie te wartości. Nie chodzi naturalnie o wciskanie do składu szesnastolatków tylko dlatego, że dwa lata temu ktoś tak sobie wymyślił. Chodzi jednak o spójność, o pewną świadomość, że cały klub działa według większej strategii, dla której powodzenia nieistotne będą jakieś jednostkowe potknięcia.
No i wtedy przyszedł Skorża.
Suche fakty – za kadencji Skorży z klubu odszedł Patryk Kniat, pracujący przy Bułgarskiej kilkanaście lat. Za kadencji Skorży z klubu odszedł Marek Śledź, tworzący od 2012 roku Akademię Lecha. Za kadencji Skorży z klubu oszedł Darek Motała, wieloletni kierownik drużyny. Andrzejowi Kasprzakowi “do pomocy” zatrudniono latem Paulo Terziottiego, Dominika Jarosza od skautingu młodzieżowego też już nie ma w klubie. W naszym tekście (KLIK!), w którym podsumowaliśmy większość zmian zwracaliśmy uwagę, że wymieniono nawet… panią od pralni, która również pracowała z Lechem od lat.
Skorża przyniósł więc swoje zabawki, swoje biurko, swoje nawyki, swoją wizję i swój autorski plan. Stwierdził, że bierze na siebie wszystko, że jest Fergusonem, który porządkuje klub od pralni, przez kuchnię, aż po sposób rehabilitacji zawodników. Bardzo dobrze, jego prawo. Dziwi co innego. Dziwi fakt, że Lech kreujący się na jedyny klub w Polsce stawiający wizję ponad nazwiska, stawiający wartości i długofalową strategię ponad chwilowe sukcesy, na to wszystko Skorży pozwolił. Klub zaczął się rozłazić, rozmywać. Ale co najgorsze: gdy już te wszystkie zmiany się dokonały, okazało się, że plan Skorży zawodzi. Że przemeblowanie nie odpaliło. Że szereg decyzji pierwszego po Bogu to jednocześnie szereg pomyłek. No bo jak inaczej nazwać działania, które doprowadziły Lech do obecnego bałaganu?
I wreszcie Lech zwolnił Skorżę. Nie mógł już dłużej czekać, to zrozumiałe. Ta współpraca się wyczerpała, strategia trenera okazała się strategią klubu walczącego o wyjście ze strefy spadkowej, a każda próba przezwyciężenia kryzysu kończyła się jego pogłębieniem.
Czy można krytykować poznaniaków za to, że wyrzucili trenera? Nie. Tę decyzję ciężko oceniać w kategorii błędu, tak się po prostu musiało stać. Błędem można już jednak z pewnością nazwać ich zachowanie w ostatnich miesiącach, zachłyśnięcie się sukcesem oraz uwierzenie, że warto dostosować klub do trenera, zamiast próbować dostosować trenera do klubu. Efekt jest taki, że już od kilku meczów było jasne: Lech się skompromituje. Skompromituje trzymając na ławce Skorżę, albo skompromituje zwalniając faceta, który w ten czy inny sposób odpowiada za kilkanaście istotnych zmian w długofalowej strategii klubu.
Fatum. Grecki dramat. Ale w Lechu sami do tego doprowadzili wyrzekając się idei, które sami nachalnie pchali na wszystkie afisze, plakaty i sztandary. Pozostaje nadzieja, że obecna roszada na stanowisku trenera to nie gaszenie pożaru, ale przemyślany powrót na własną ścieżkę. Czy tak się stanie, przekonamy się pewnie dopiero w przyszłym sezonie.
Fot.FotoPyK