Reklama

Podoliński walczy o CV, ale czy Podbeskidzie to dobre miejsce?

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

21 września 2015, 13:26 • 3 min czytania 0 komentarzy

Gazetom ubyło jedno nazwisko w wyliczance pod tytułem „wśród potencjalnych kandydatów wymienia się” – Robert Podoliński został trenerem Podbeskidzia Bielsko-Biała. Miał trafić do Dolcanu Ząbki, GKS-u Katowice i Arki Gdynia. Mówiło się o Górniku Łęczna, ale ostatecznie podjął się zadania ratowania ligi dla Bielska. Z taką obroną efekty mogą być podobne jak w Cracovii.

Podoliński walczy o CV, ale czy Podbeskidzie to dobre miejsce?

Jeśli chcesz zepsuć sobie CV, to idź do Cracovii – zaczęli powtarzać trenerzy. Podoliński nie posłuchał i sobie zepsuł, całkiem okazale.

Do Krakowa przyjechał z łatką taktyka, który sprawi, że Cracovia będzie zespołem dobrze zorganizowanym, skrupulatnym i cwanym. Była wszystkim, tylko nie tym. Teraz mówi, że słaba dyspozycja zespołu wynikała z jego błędów, że za szybko chciał wprowadzić nowy system gry do zespołu, który przecież tuż przed jego przyjściem przeszedł metamorfozę. Pilarz-5-2 – tak zwykle grała Cracovia. Tylko w niektórych meczach obrona Rymaniak-Żytko-Marciniak wyglądała jak prawdziwa linia defensywna. Wówczas mówił jednak inaczej: przecież nikt pisząc sezon wcześniej o Widzewie nie twierdził, że łodzianie przegrywają przez beznadziejne ustawienie 4-2-3-1.

Twierdzi, że z widmem zwolnienia zmagał się przez niemal całą kadencję w Cracovii. To prawda, ale również przez niemal całą kadencję Podolińskiego w Cracovii mówiło się, że nie dogaduje się z szatnią. – Nie ja mam ich ciągnąć, ale oni mają pomóc mi pójść do przodu – mówił. Brzmiało to inaczej niż okrągłe zdania większości trenerów, ale też wskazywało, że o ile w Krakowie agresja w szatni jest, to raczej skierowana w stronę trenera.

Cracovia za jego kadencji przegrała 13 meczów, grała piłkę toporną, opartą na walce, nie na technice. Inne światło na pracę Podolińskiego rzucił Jacek Zieliński, który doprowadził do tego, że najpierw Cracovia zaorała grupę spadkową, a później, na początku tego sezonu, trzymała się w czołówce. To jednak odosobniony przypadek w nowoczesnej historii klubu, bo większość trenerów nie potrafiła odwrócić formy zespołu, który notorycznie bił się o utrzymanie. Nie inaczej było z Podolińskim, który, przyznajmy, wprowadził do drużyny Bartosza Kapustkę, zostawił w Cracovii Denissa Rakelsa, ściągnął Miroslava Covilę, Sretena Sretenovicia i Piotra Polczaka. Spalonej ziemi raczej nie zostawił, a przecież z różnymi szatniami nie radzili sobie nawet najlepsi. Taki zawód.

Reklama

Do Krakowa może wrócić 2. grudnia, bo wtedy Podbeskidzie zagra na wyjeździe z Cracovią. O ile do tego czasu dotrwa, bo przecież Podoliński przychodzi do Bielska w momencie, gdy tak naprawdę zmienić może niewiele. Bo jakie pole manewru ma w składzie? Wciąż będzie musiał w defensywie wystawiać kogoś z czwórki: Pazio, Nowak, Horoszkiewicz, Mójta. Naprawdę ciężkie przed nim zadanie. Podoliński wypływa na głęboką wodę, bo jeśli i w Bielsku powinie mu się noga, to w CV będzie miał już dwie fatalne przygody z ekstraklasą i nie wiadomo, na jak długo będzie się musiał z nią pożegnać.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...