Kazimierz Moskal nie przegrał jeszcze w tym sezonie meczu, a mówi się, że niebawem może zostać zwolniony. Powód? Masa straconych punktów po golach w końcówkach. To jednak w większości jest już poza kontrolą trenera. – Chciałbym uczestniczyć w meczu, cały czas mówić piłkarzom, ale wtedy musiałaby być jakaś przerwa, czas dla trenera – mówi.
Co pan czuje, kiedy Wisła strzela bramkę?
– Satysfakcję, jak każdy trener. Zawsze się cieszę z gola, ale wiem, że to kluczowy moment w meczu, że trzeba być jeszcze bardziej skoncentrowanym, żeby ta pewność siebie nikogo nie zgubiła. To idzie w drugą stronę – nie można się załamywać po stracie bramki.
Wydaje się panu, że piłkarze się boją tego, że zaraz mogą stracić gola i potem rzeczywiście się to dzieje?
– Nie sądzę. Ważne jest to, żeby wciąż grać swoje. Ale pamiętajmy, że w piłce nożnej jest też drugi zespół. Też chce strzelić bramkę, a gdy traci szybko dwie, to nie ma nic do stracenia. Wtedy czasem drobny szczegół decyduje o tym, że sytuacja się odwraca. Nie tylko Wisła ma z tym problem, ale np. Barcelona w Superpucharze Europy z Sevillą też miała.
Ta kadencja w Wiśle jest dla pana najbardziej stresująca?
– Zawsze poważnie podchodzę do tego, co robię. Jestem samokrytyczny i jako piłkarz też byłem. To taki zawód, że zawsze jest maksymalny stres.
Wiele jest rzeczy, nad którymi nie może pan panować w zespole?
– Nie da się kontrolować wszystkiego. Np. dużo łatwiej było w pierwszej lidze podpowiedzieć coś piłkarzowi. W ekstraklasie przy tym tumulcie trudno jest o porozumienie. Chciałbym uczestniczyć w meczu, cały czas mówić piłkarzom, ale wtedy musiałaby być jakaś przerwa, czas dla trenera. Czasem da się dotrzeć do pojedynczych zawodników, jeśli są blisko linii bocznej. A im dalej, tym ciężej. Czasem powie się jednemu żeby przekazał polecenia, ale zanim one dotrą do adresata, to mija kilka minut.
Piłkarze szybko łapią o co panu chodzi?
– Nie popadajmy ze skrajności w skrajność. Po meczu z Lechem były zachwyty, po Ruchu i Lechii odwrotnie, wielkie larum. A różnicy w grze wielkiej nie ma. Wiem, że to nie jest to, czego byśmy oczekiwali, ale nie gramy źle, może poza meczem z Górnikiem czy Ruchem. Stać nas na lepszą grę, ale tragedii nie ma.
Co trzeba poprawić? Utrzymanie się przy piłce?
– Tak. W kluczowych momentach trzeba to zrobić, ostudzić mecz. Dotychczas było tak, że na początku mieliśmy zdominować rywala i to się udawało. Ale żaden zespół nie wytrzyma 90 minut ciągłej gry do przodu. Czasem trzeba pograć z tyłu, nie wybijać, bo to też ryzyko – przeciwnik przejmuje piłkę i sam rozgrywa. Wiem, że potrafimy utrzymać się przy piłce, nawet przy pressingu. W pewnych momentach brakuje tego, żeby z meczu zrobić gierkę na utrzymanie, ale podkreślam – w pewnych. Piłka wciąż polega na strzelaniu bramek, jeśli da się zdobyć kilka, to trzeba to robić, a nie zadowalać się 1-0 czy zwycięstwem najmniejszym nakładem sił. Warto grać do przodu, ale trzeba to robić mądrze. Musimy bardziej kontrolować spotkania.
Chce pan z Pawła Brożka zrobić bardziej rozgrywającego?
– Rozmawiałem z nim o tym, chciałbym, żeby prowadził grę, robił miejsce innym. To realne, w kilku meczach wychodziło. Chciałbym, żeby nie było różnicy w tym, czy w ataku gra Maciek Jankowski czy Paweł. Mało tego, chciałbym, żeby cała jedenastka nie była przywiązana do pozycji, tylko się nimi wymieniała.
To wymaga czasu.
– Wiem, że go nie mam. Liczą się punkty bez względu na sytuację.
Dużo pan więc ryzykuje takim pomysłem?
– Każdy trener to robi i musi wiedzieć, że może przyjść jego koniec. Każdy trener ma za mało czasu.
Zdarza się panu narzekać?
– Nie.
Myśli pan, że znajdą się tacy trenerzy, którzy panu zazdroszczą warunków pracy?
– Wielu. Nie zastanawiam się, jakie mam warunki, choć wiem w jakich klubach pracuję. Gdy tu przychodziłem, to nie stawiałem warunków, że trzeba ściągnąć takich a takich piłkarzy. Wiem, na co nas stać. Rzecz jasna nie mówiłem, że zespół nie potrzebuje wzmocnień, ale wiem, że możemy grać dobrze i skutecznie.
Nie boi się pan, że przylgnęła do pana łatka „Kazia”, że nie ma pan autorytetu i przez to wciąż pisze się o panu jako trenerze już prawie zwolnionym?
– Drażni mnie takie szukanie dziury w całym. Jakie to ma znaczenie? Cały czas powtarzam, że dla mnie zaufanie i szacunek jest najważniejsze i nie ma znaczenia kto jak do kogo się odnosi. Uwielbiamy robić igły z widły. Jeśli jest to czyjś problem, to na pewno nie mój.
Czuje się więc pan stabilnie w Wiśle?
– W tym zawodzie nikt nie ma gwarancji stabilności.
Fot. FotoPyK