Reklama

Arka na pełnym morzu, „Krzywy” znów dźgnął Bełchatów

redakcja

Autor:redakcja

15 sierpnia 2015, 20:57 • 3 min czytania 0 komentarzy

Siedem punktów, świetna gra, trochę szczęścia i fura determinacji. Arka Gdynia bombardowała bramkę Kuchty, obijała poprzeczkę, momentami wręcz wchodziła do bramki. Ciągle nic. Dopiero atak ostatniej szansy, jakaś desperacka próba jednego z obrońców, rykoszet… 1:0. Skład wygląda na konkretny, znów przebąkuje się o walce o jedno z dwóch pierwszych miejsc, znów całkiem przyzwoicie wygląda gra gdynian. A teraz wreszcie, po tylu latach, wygląda na to, że sprzyja im również szczęście. Liderem po sobocie w I lidze jest Arka, ale co ważniejsze – Arka pozostająca w dużym gazie.

Arka na pełnym morzu, „Krzywy” znów dźgnął Bełchatów

Dziś zresztą pokonała jednego z bezpośrednich rywali w walce o awans. GKS Katowice to żadne mikrusy, z Trochimem, Burkhardtem i – przede wszystkim – Goncerzem wyglądają na groźnych. A podczas spotkania z Arką? Zero. Szczególnie w drugiej połowie, gdy już trwało jedno wielkie tranie Mateusza Kuchty.

Czy to był mecz godny miana pierwszoligowego hitu? Pod kilkoma względami jak najbardziej, pod kilkoma… Cóż. Zacznijmy właśnie od tego, co sprawiło, że byliśmy już naprawdę bardzo blisko wyrzucenia telewizora przez okno. Po pierwsze: akcja Abbott-Siemiaszko, która wywołała u nas duszności, wzdęcia i zalążek depresji. Sam na sam z bramkarzem, ba, sam na sam z bramką. Najpierw Siemiaszko, który zamiast pewnie wykorzystać sytuację oko w oko z Mateuszem Kuchtą zaczął czarować. Jeden ze zwodów się nie udał, piłka odskoczyła do Abbotta, któremu zostało zapakować ją do siatki. Niestety, Abbott nie zapomniał ani jednego spośród repertuaru zagrań, którymi błyszczał w Ekstraklasie.

Przypomnijmy: wachlarz firmowych uderzeń Abbotta to zabicie kreta wraz z rodziną, farfocel obok słupka oraz przypieprzenie na siłę w poprzeczkę lub trybuny. Tym razem zdecydował się na ostatni wariant, co wprawiło w zdumienie kibiców nie dostrzegających sensu w obiciu poprzeczki w sytuacji sam na sam z bramką. Ale przecież sam na sam z Kuchtą był też Nalepa, poprzeczka była obita jeszcze po jednym ze stałych fragmentów, a i mniej klarownych sytuacji nie brakowało.

Tym bardziej kuriozalnie wyglądała końcówka. Gdy już kibice Arki zaczęli się godzić z utratą dwóch punktów, z dość niesprawiedliwym remisem… Warcholak i Socha. Boczni obrońcy. Ot tak, nagle znaleźli się pod bramką Kuchty. Pierwszy podał, drugi uderzył trochę nonszalancko, bez przekonania. Rykoszet, piłka leci, płacze i wpada. Dosłownie w ostatniej akcji.

Reklama

Arka więc gra dobrze, wygrywa i ma fuksa. Sami nie wiemy, które z tych trzech jest kluczowe w walce o awans.

*

Co poza niezłym meczem w Gdyni? Przede wszystkim kolejny dobry mecz Wisły Płock, która w drugiej połowie potrafiła odrobić stratę z pierwszych czterdziestu pięciu minut i wywieźć trzy punkty z Kluczborka. Wygląda na to, że w Płocku już na stałe chcą się zadomowić w wyższej połowie tabeli, a ubiegłoroczna walka o Ekstraklasę nie była „wypadkiem przy pracy”, ale konsekwencją upartej budowy porządnego zespołu.

Do tego gol Krzywickiego w ukochanym przez niego Bełchatowie. GKS tym razem załapał się jednak zaledwie na namiastkę klasycznego i pamiętnego gangbangu. 1:1 z Dolcanem wstydu nie przynosi, ale i chwały po tym meczu bełchatowianie raczej szukać nie powinni.

Po euforii związanej z ograniem dwóch „hanyskich” zespołów wyhamowało też Zagłębie Sosnowiec, przegrywając u siebie 2:3 z Wigrami Suwałki. Warto wspomnieć – jeszcze na pięć minut przed końcem goście prowadzili 2:1. Potem jednak dwa szybkie sztychy – wyrównujący Fidziukiewicza i zwycięski Jarzębowskie i trzy punkty jadą na Suwalszczyznę (ha, czujemy się jak pogodynki używając tego określenia).

Tę serię domykają zwycięstwa Sandecji nad Chojniczanką (3:1) i Olimpii nad Stomilem (2:0) oraz remis 1:1 w meczu Rozwój Katowice – Bytovia Bytów.

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...