Niby zagrali lepiej niż tydzień temu. Niby wreszcie mieli realną szansę na strzelenie gola, naprawdę poważną, bo brakło raptem kilku centymetrów. Ale w gruncie rzeczy i tak przerabialiśmy ten sam scenariusz co ostatnio – wtedy lekcji udzielał Piast, dzisiaj przy tablicy futbol objaśniała Jagiellonia. Niecieczanie muszą stać się bardzo pilnymi uczniami, jeśli nie chcą zakończyć sezonu oblanym egzaminem, czyli spadkiem. Za samą ambicję i wolę walki punktów nie przyznają. Zespół niby gra w Ekstraklasie, ale piłkarsko wciąż tkwi w pierwszej lidze.
Jaga wyglądała lepiej w każdym elemencie, gołym okiem było widać kto tu ma wyższą kulturę gry. Już w pierwszych dziesięciu minutach “Żubry” miały trzy dogodne sytuacje, Tuszyński ogółem powinien schodzić z boiska z hat-trickiem – worek z golami może się nie rozwiązał, ale okazji do strzelania było naprawdę mnóstwo i nie zdziwilibyśmy się, jeśli jakąś szansę na gola miał też Drągowski, tylko akurat to przeoczyliśmy. Owszem, Termalica też miała dwie patelnie (raz Drozdowicz pocelował nasze redakcyjne okno, drugim razem minimalnie pomylił się Kędziora), ale jeślibyśmy mieli ustalać wynik według zasług, to byłoby to i tak mniej więcej jakieś 5:1.
Oceniając za dwie kolejki, Termalica wypada zdecydowanie najmniej ekskluzywnie z całej stawki. Najwyraźniej widać to w defensywie, bo sami dobrze wiecie, że na polskich boiskach nie biegają zastępy nowych Maldinich ani Stamów, iście cyrkowych popisów widzieliśmy wiele, ale i tak Markowski – Sołdecki to para, która robi na nas wrażenie. Po prostu nie ogarniają, przerasta ich szybkość gry i poziom wyszkolenia technicznego rywali, w konsekwencji zatrzymanie jakiejkolwiek kombinacyjnej gierki to wielki sukces. Są zbyt toporni, choć toporność może w dużej mierze charakteryzować całą Termalikę.
Jagiellonia na pewno udanie zaleczyła cypryjskiego kaca. Takiego meczu potrzebowała. Wyżyć się, pograć na luzie i pewnie wygrać. Momentami naprawdę wchodziła na wysoki poziom – Tuszyński popisywał się zagraniami piętą, Dzalamidze czarował dryblingami, Gajos nacierał raz po raz jak wściekły byk. To była ta Jaga z zeszłego sezonu, ta, którą dobrze znamy, a której ani trochę nie widzieliśmy w rywalizacji z Omonią. Wiemy, że dzisiejszy rywal nieporównywalnie słabszy od Cypryjczyków, ale jednak był w tym występie poważny element wcierania soli w rany, bo białostoczanie udowodnili, że potrafią dobrze grać w piłkę, o czym zupełnie zapomnieli w czwartek.
Fot. FotoPyK