Tylko nie FC Basel. Dajcie nam Celtic, dajcie Bułgarów, zniesiemy nawet wyprawę do Kazachstanu, ale oszczędźcie nam Szwajcarów – to mogła być całkiem modna poranna prośba w okolicach Poznania i nie tylko, bo nie da się ukryć, że Bazylea odstawała znacząco od reszty potencjalnych rywali Mistrza Polski. Ale jednak los znowu zaśmiał nam się w twarz i przydzielił najsilniejszego z najsilniejszych.
Kolejny raz to powiemy: doceniamy jak wygląda dziś Lech, jak jest przygotowany i mocny. W rywalizacji z każdym innym dalibyśmy im conajmniej pięćdziesiąt procent szans. Ale Basel to naprawdę inna liga, jedyny zespół w stawce, który faktycznie jest o półkę albo i dwie wyżej od nas. W rankingu mają miejsce w pierwszej dwudziestce, parę pozycji za Juventusem, tuż za Man City, a przed Napoli, Tottenhamem, Interem i Sevillą. Właściwie zdumiewa nas jak to możliwe, że taki kombajn na rankingowe punkty, potrafiący skarcić znacznie mocniejsze bandy, który regularnie bierze udział w fazie grupowej Ligi Mistrzów (nierzadko przechodząc dalej), a trzy lata temu był w półfinale Ligi Europy, zaczyna od tak wczesnych rund. Nie tu jest ich miejsce. Niestety, wyszło inaczej i teraz pod szwajcarskie koła wpadnie Lech.
Oczywiście, to jest futbol, wszystko zdarzyć się może, mistrz Polski nie gra z Galacticos jak kiedyś Wisła, nie gra z Barceloną. Zwycięstwo jest możliwe, szczególnie, że Lech jest w formie. Jednak szaleństwem byłoby nie doceniać Szwajcarów i my na puste wymachiwanie szabelką nie mamy ochoty. Szampanów w Poznaniu dzisiaj nikt nie otwiera, to pewne.
Z kim konkretnie ma do czynienia Lech? Tak się składa, że pół roku temu poświęciliśmy Bazylei duży artykuł. Przypominamy go teraz, jest na to miejsce. Zapraszamy do lektury.
***
“Dekada sukcesów za rozsądne pieniądze. Jak to się robi w FC Basel?”
Środa 12 września 1893, w jednej ze szwajcarskich gazet ukazuje się ogłoszenie. Ogłoszenie na XIX wiek dość osobliwe, bo mniej więcej tej treści: kto chce grać w piłkę nożną, niech stawi się na placu w Bazylei za trzy dni o 8:15. W ten dość banalny sposób powstało FC Basel, ale jeden z pierwszych kapitanów “Rot-Blau” był człowiekiem skrajnie niebanalnym. Chodzi o Joana Gampera, tego samego, który później zakładał Barcelonę. Zresztą spójrzcie na barwy Barcy, porównajcie herby obu klubów: kolory na tle tarczy zamknięte w złotej obwódce, piłka dokładnie ta sama pod względem rodzaju, odcienia a nawet jej ustawienia.
Można powiedzieć: Barca wzorowała się na FC Basel, zanim to było modne. Modne, bo obecnie Szwajcarzy dla drużyn ze średnich lig są wzorem, przykładem i celem, do którego należy dążyć. To nie słowa rzucone na wiatr, żadne przypuszczenia: właśnie o Bazylei mówił Henning Berg na swojej pierwszej legijnej konferencji, przekonując, że warszawski klub powinien zaadaptować szwajcarski model.
Czyli właściwie jaki? Dzięki czemu Bazylea od lat potrafi skutecznie rywalizować z najlepszymi? Za nimi dekada nierównej finansowo walki, z której jednak wychodzili wiele razy zwycięsko.
Lepszy jeden dobry skaut niż dziesięciu słabych
Szef skautingu, Rudi Zbinden, na łamach “Inside Futbol” przyznał, że dziesięć lat temu normą w Szwajcarii było zatrudnianie piłkarzy na podstawie taśm video, co doprowadzało do multum transferowych nieporozumień. W Basel postawiono wówczas cel: musimy stać się pierwszym w kraju klubem działającym profesjonalnie. Zbindenowi powierzono tę misję. – Taśma jest w porządku na pierwszym etapie selekcji. Potem jednak musisz obejrzeć zawodnika na żywo. Zwrócić uwagę na detale, których nagranie nie pokaże. Czy piłkarz biegnie pogratulować koledze strzelonego gola? Co mówi o nim jego mowa ciała?
Rocafuerte. Do takiej ekwadorskiej mieściny trzeba było jechać żeby wypatrzeć młodziutkiego Felipe Caicedo
Skautingowy model Basel jest o tyle wyjątkowy, że obeszło się bez zatrudniania armii skautów. Przykładowo Benfica, Porto i Sporting mają kilkudziesięciu zawodowych szperaczy. – Na Amerykę Południową mamy jednego skauta, na stałe zakwaterowanego w Buenos Aires. Obskakuje on wszystkie najważniejsze turnieje młodzieżowe od U-15 do U-21. Konkurencja jest ogromna, ale pomaga nam fakt, że Basel to dziś marka. Piłkarze patrzą na kariery Felipe Caicedo, Mladena Petricia, Xherdana Shaqiriego, Ivana Rakiticia i chcą do nas trafić.
Zbinden podkreśla, że dobry skaut to człowiek, który żyje w samolocie. Z każdą podróżą poszerza grono kontaktów. Nawet więc jeśli przegra walkę o zawodnika, to profitem będą wpływy w nowych rejonach. Taka branża, że nigdy nie wiadomo która znajomość okaże się kluczowa. Z najbardziej zapadłej dziury może zadzwonić człowiek i powiedzieć “mam w swojej wsi na kartoflisku talent czystej wody”, a przy tym nie kłamać ani na jotę.
Cesar Carignano. Przed transferem do Basel grał nawet w kadrze Albicelestes
Wpadki w tej branży są jednak nieuniknione, a Zbinden zwraca uwagę, że najczęściej wiążą się z psychiką zawodnika, a nie złą oceną jego potencjału stricte piłkarskiego: – Każdy transfer jest ryzykowny, bowiem w pełni charakter piłkarza poznasz dopiero po jakimś czasie. Kiedy kupowaliśmy Cesara Carignano był najdroższym zakupem w historii klubu. Miał ogromny potencjał, ale okazał się niewypałem; brakowało mu mentalnej siły, z czego rodziło się mrowie problemów, poczynając od kłopotów z aklimatyzacją.
Guru psychologii sportowej na liście płac
Jeśli są jeszcze drużyny, które lekceważą bądź tylko nie doceniają pracy psychologów sportowych, to Basel na pewno do nich nie należy. Współpracuje z nimi Christian Marcolli, najbardziej znany szwajcarski fachowiec od mentalnego przygotowywania sportowców. Nie przesadzi ten, kto powie, że to jeden z najbardziej wpływowych ludzi tamtejszego sportu: z jego usług korzysta Roger Federer, Dominique Gisin (złota medalistka z Soczi), reprezentacyjni hokeiści, narciarze, koszykarze, thriatloniści, a nawet zapaśnicy, kickboxerzy i golfiarze. Futbol? Marcolli pomaga wielu kadrowiczom Rossocrociati (choćby Xhaka, Sommer, Stocker), ale właśnie Basel jest jego oczkiem w głowie. Nie może to specjalnie jednak dziwić: sam w przeszłości grał w barwach “Rot-Blau”.
Są fachowcy i fachowcy. Marcolli posiada innowacyjny, autorski program, który docenia się na świecie. Sesje z nim mają pomóc w utrzymaniu wysokiej dyspozycji, poprawie regularności, radzeniu sobie ze stresem. Mają wywołać pasję i entuzjazm, a poprzez to wydobyć pełnię potencjału zawodnika. Marcolli w wywiadzie z Basler Zeitung: – Nie jestem czarodziejem, na moich zajęciach nie ma żadnego hokus pokus, żadnej improwizacji. Jest szczegółowo realizowany plan, są sekwencje wideo, które pomagają zarówno w motywacji, jak i analizie konkretnego problemu. Czy najlepsi potrzebują pomocy psychologa? To nawet nie podlega dyskusji. Na szczytach, gdzie wszyscy prezentują wysokie umiejętności, to właśnie różnica w przygotowaniu mentalnym często decyduje o wyniku.
Piłkarzu, poczuj się jak w domu
Prezydentem klubu jest Bernhard Heusler, dawniej czołowy szwajcarski prawnik. Najpierw był doradcą prawnym FC Basel, potem w 2007 został wiceprezydentem, a ostatnio przejął pełnię obowiązków od Giseli Oeri. Szefowa giganta farmaceutycznego F. Hoffmann-La Roche AG zaangażowała się w ekipę z St Jakob Park po przełomowym sezonie 02/03, kiedy dzięki popisom w Lidze Mistrzów o FC Basel usłyszała Europa.
Oeri i Heusler
Nie jest więc tak, że wszystko w Bazylei zbudowano wyłącznie mrówczą pracą przy doskonaleniu skautingu, akademii, organizacji. Mieli też w kluczowym okresie solidne wsparcie finansowe. Oeri nie szastała kasą, ale na pewno pomogła sprawić, by Basel nie stało się kometą, jednym z wielu klubów, który błysnął i zgasł. Zapewniła spokój i dała czas na stawianie fundamentów.
Odeszła z przyczyn zdrowotnych. Jak sama mówiła, Basel zajmowało ją dwadzieścia cztery godziny na dobę. Heusler potwierdza te słowa: – Kiedy prowadzisz klub, nie masz życia prywatnego.
Heusler nie uważa by prowadzenie klubu piłkarskiego specjalnie różniło się od zarządzania korporacją: – Decydującym czynnikiem w każdej firmie są ludzie i to, jak umiesz ich prowadzić. Podstawą jest klimat zaufania na każdym poziomie, niechęć czy zazdrość musi być eliminowana. W ostatnich latach popełnialiśmy błędy, ale ważne, że były one błyskawicznie korygowane, szczególnie w zakresie zasobów ludzkich. Wszyscy muszą być świadomi, że ich praca ma pomóc zespołowi na boisku. Jeśli sam sprawię, że nasze konto bankowe będzie wyglądać znakomicie, ale w konsekwencji na murawie będziemy przegrywać, wówczas moja robota jest nic nie warta, prawda? Dzięki temu tokowi myślenia mogę wyjaśnić komuś z wieloletnim stażem dlaczego osiemnastolatek zarabia dziesięć razy więcej.
Może to wszystko brzmi sztampowo, ot, zasady o których mówi się zawsze i wszędzie. Sęk tym, że w Bazylei osiągnęli może nie doskonałość, ale bardzo zaawansowany poziom wprowadzania ich w życie. Sprawdźcie ilu “absolwentów” Dinama Zagrzeb po latach wraca do klubu, a ilu FC Basel. Wzorowym przykładem Benjamin Huggel, który po dwóch całkiem udanych latach w Eintrachcie i tak chciał wrócić do Szwajcarii. W Bazylei tworzą zawodnikom takie warunki i stawiają na taką atmosferę, by z jednej strony gracze rozwinęli swoje umiejętności, a potem po zagranicznych wojażach chcieli powrócić tam skąd wypłynęli.
Szwajcaria czołowym eksporterem talentów. Źródło: CIES Observatory
Jaka praca taka płaca
Szacuje się, że wyłącznie 43% dochodów Basel idzie na pensje. Dla porównania Wisła w 2013 przeznaczyła na płace… 147% wpływów, Ruch i Korona niewiele mniej (dane za raportem Deloitte). Być może kluczem wydajnego budżetu jest stawianie na kontrakty, w których tylko około 50% pieniędzy jest gwarantowane, a drugie tyle uwarunkowane od wyników? Co ciekawe, odnosi się to nie tylko do piłkarzy, ale również pracowników biurowych. Ich także rozlicza się w oparciu o stopień realizacji długofalowych zadań, aczkolwiek nie jest to stosunek 50/50 jak u zawodników.
Zbinden zwraca jednak uwagę, że coraz trudniej utrzymać ten system: – Zarobki piłkarzy rosną w zastraszającym tempie. Dzisiaj kluby oferują gigantyczne kontrakty nawet nastolatkom. Agenci są coraz bardziej wpływowi i agresywniejsi. Jeśli nie będą zachwyceni zarobkami bądź czasem gry piłkarza, zaczną go za plecami sprzedawać gdzie indziej i nie ma znaczenia czy ktoś ktoś trafił do nas raptem kilka miesięcy temu. Widziałem młodych chłopców, którzy przyprowadzali na negocjacje pięciu konsultantów.
Neymar jeszcze jako nastolatek korzystał między innymi z usług firmy PR-owskiej. Samo kopanie piłki to dziś za mało
Szlifiernia talentów
Perła. Największy skarb Bazylei. Akademia w Europie powszechnie szanowana, a i tak chyba jednak nie doceniana, tymczasem przecież niemal rok w rok dostarcza pierwszej kadrze zespołu zawodników, którzy później wskakują na europejski poziom. Rakitić, Kuzmanović, Sommer, Derdiyok, Stocker, Fabian Frei – to tylko ci, którzy przeszli drogę od juniora do seniora w latach 2006-10. Basel potrafi robić zakupy w Afryce Północnej, Ameryce Południowej, Japonii i Australii, ale najwięcej wzmocnień robi wybierając perełki z własnych trzecioligowych rezerw.
Rakitić w barwach Bazylei
Nie wspominam nawet graczy kupionych za granicą w nastoletnim wieku, jak Caicedo czy Mesbah. Shaqiri został wypatrzony na wiejskim turnieju w wieku ośmiu lat, Xhaka trenował w klubie od dziesiątego roku życia.
Koszty utrzymania akademii to około trzy miliony euro rocznie. Ostatnio gruntownie ją wyremontowano, unowocześniono i rozbudowano. Klub współpracuje też z filialną Concordią Basel.
Nie rozbijać banku
Basel od dawna stać na duże transfery, hitowe nazwiska. Mogliby sobie pozwolić na sprowadzenie gwiazdy, sypnięcie kasą i wydanie, powiedzmy, dziesięciu milionów na jednego zawodnika. Hausler przyznaje, że ta opcja czasem kusi, ale jednak ostatecznie wstrzymują się. Po szwajcarsku pilnują bilansu i trzymają się kursu, który przyniósł im powodzenie.
Co ciekawe, kiedyś mocno wspierali się najlepszymi ligowcami, tak trafił do Bazylei choćby Mladen Petrić. Ostatnio jednak lokalny potentat ma z tym problemy, bo rywale buntują się i dyktują zaporowe ceny. Wolą puścić gracza za granicę, niż wzmocnić dominatora. Zbinden: – Dziś musimy być sprytniejsi. Dwa lata temu ściągaliśmy Fabiana Schara z drugoligowego FC Wil. Nikt go nie znał, a dzisiaj Fabian jest naszą gwiazdą.
Tak Schar strzelał w drugiej lidze. Gol z sześćdziesięciu metrów
Morze kibiców
Stadion nie gra, to tylko arena? Na pewno nie powiedzą tak w Bazylei. Nowoczesne St Jakob Park oddano do użytku w 2001, a od tamtego czasu klub, wcześniej płotka, zaczął piąć się w europejskiej hierarchii. Dzisiaj szacuje się, że same wpływy z biletów wystarczają by pokryć wszelkie płace w klubie. Inni w lidze mogą tylko zazdrościć; Ancillo Canepa, prezes FC Zurich: – Gdy w 2009 graliśmy w Lidze Mistrzów z Realem miałem 200.000 chętnych na bilet. Parę dni później gramy jednak z FC Thun i wtedy chce nas oglądać kilka tysięcy osób. FC Basel może liczyć na 30.000 frekwencji i na Real i na Thun.
Basel ma zdecydowanie najliczniejsze i najwierniejsze grono fanów w Szwajcarii. Po dekadzie sukcesów to klub, który dorobił się fanów również w innych częściach kraju. Niektóre grona kibicowskie nie pasują specjalnie do wizerunku stereotypowego Szwajcara – potrafią być fanatyczne, narobić problemów. Tej wiosny po wygraniu mistrzostwa kibole zrobili awanturę na stadionie Aarau. W 2009 zaatakowali trenera Grossa, który tydzień później opuścił klub.
Źródło: European-Football-Statistics.co.uk
***
Zwraca uwagę, jak bardzo w Bazylei stawia się na sprawy mentalne. Umiejętności owszem, mają być topowe, zarówno wśród piłkarzy, trenerów jak i skautów, zawsze jednak muszą wynikać z odpowiedniego nastawienia. Primadonny nie mają w FC Basel czego szukać. W konsekwencji jednak piłkarze podkreślają, że robi się tu bardzo wiele, by stworzyć niemal rodzinną atmosferę.
Jedynym problemem Bazylei jest obecnie to, że nie mają za bardzo jak zrobić kolejnego kroku. Zdominowali ligę, dzięki czemu mają rok wrok autostradę do Ligi Mistrzów, ale zmonopolizowana Swiss Super League jest przez to arcynieciekawa. To wpływa choćby na cenę praw telewizyjnych, które wielkich dochodów nie przynoszą, z czym na pewno poradzi sobie Basel, ale resztę to tylko jeszcze osłabi – i koło się zamyka.
Nie dziwi więc, że czasem sugerowane są nawet szalone problemy, jak choćby przenosiny do… niemieckiej Bundesligi. Brzmi kuriozalnie, ale finansowo i pod względem perspektyw jak najbardziej Szwajcarom by się opłacało. To jednak scenariusz rodem z science fiction, tak samo fantastycznie brzmi nagłe urośnięcie ligi szwajcarskiej do choćby rangi Eredivisie. Dlatego wydaje się, że Basel trafiło na ścianę, której głową nie przebije. Wyciskają tyle, ile mogą, wyżej podskoczyć nie dadzą rady. Ich przeznaczeniem jest być bijącym od czasu do czasu bogatych rywali średniakiem, bywalcem na prestiżowych piłkarskich bankietach, ale bez plakietki vipowskiej.
Daj Boże jednak polskim klubom takie problemy.
Leszek Milewski