Podczas podwórkowych czy klasowych meczów w okolicach podstawówki zawsze na boisku znajdował się przynajmniej jeden mądrala. Mądrala nigdy nie był jakimś wyjątkowym orłem pod względem stricte piłkarskim, ale znakomicie znał wszystkie przepisy i jednocześnie jak nikt inny potrafił je interpretować zgodnie z duchem gry. Były uniwersalne zasady typu “bez podania nie ma grania”, ale były też przepisy odgórnie wprowadzone przez mądrale. “Przy ręce nie ma przywilejów”, “przy ciele się nie gwiżdże”, czasem nawet jakieś bardziej ambitne typu: “bramkarz nietykalny w polu karnym”.
Hutnik Nowa Huta gra z Beskidem Andrychów. Mecz może nie o utrzymanie, ale i tak z bardzo dużą stawką – choćby dlatego, że na samym finiszu oba zespoły wciąż nie są pewne ligowego bytu. Goście prowadzą 1:0, ale gospodarze zyskują rzut karny. Do piłki podchodzi jeden z zawodników z Krakowa, pierwszą próbę broni bramkarz, strzelec dopada jednak do piłki i wyrównuje – 1:1.
Ale wtedy do akcji wkracza Damian Niebudek, kielecki sędzia, który przypomniał sobie fantastyczne czasy sędziowania na podwórku. “Coś tam słyszał”, “czegoś tam szukał”. Według jego interpretacji, wykonawca rzutu karnego nie może dobijać. Nie i koniec. Arbiter nie zalicza gola, Hutnik nie wyrównuje, Beskid w końcówce dobija jeszcze drugim golem, po meczu. Całą sytuację zobaczycie poniżej (od 1:23):
Dlaczego sędzia nie zaliczył tej prawidłowo zdobytej bramki? Otóż popieprzyły mu się w głowie przepisy dotyczące dobitki rzutu karnego po uderzeniu w słupek czy poprzeczkę, z tymi mówiącymi o dobitce po interwencji golkipera. Efekt? Bezczelne skręcenie Hutnika. Sędzia, który nie zna przepisów i lubi pomędrkować, może przyczynić się do spadku mozolnie odbudowywanego od zera klubu.
Każdemu może przydarzyć się błąd. Każdy ma prawo źle ocenić sytuację, każdy ma prawo się potknąć i mieć słabszy dzień. Ale przystąpić do roboty, w której jedynym wymaganiem jest znajomość przepisów bez znajomości przepisów… Wyższa szkoła jazdy.