– Saganowski jeździł na dupie, on tylko dokładał nogę – komentował jakiś czas temu Tomasz Jarzębowski, odpytywany przez oficjalną stronę Legii Warszawa. Minęło od tego czasu już kilkanaście lat, “Sagan” dalej jeździ na dupie, a bohater dzisiejszej kartki z kalendarza świętuje trzydzieste dziewiąte urodziny. Strzelec gola na słynnej Mestalli. Pierwszy obcokrajowiec z tytułem króla strzelców. Serb, którego pokochała stolica. Stanko Svitlica.
Pierwsze trzy mecze w Polsce – trzy gole. Gość, który debiutował w wielkim Partizanie jako nastolatek, do stolicy trafił już z opinią “nie do końca spełnionego” talentu. Szybko pokazał jednak, że nie trzeba być drugim Mijatoviciem czy jakąkolwiek inną gwiazdą ze stajni Partizana czy Crvenej Zvezdy, by robić furorę w polskiej lidze. Jego “bio” na 90minut.pl to niemal same łaciate kulki. Pierwszy sezon w Legii? Mistrzostwo i Puchar Ligi, siedem goli w osiemnastu spotkaniach. Drugi? Totalna dominacja.
To był typowy egzekutor, “dziewiątka” pełną gębą. Biegał niewiele, nie cofał się po piłkę. Czekał, by w najważniejszym momencie bez litości wykonać wyrok. W sezonie 2002/03 zaliczył taki kwartał, że ciężko sobie w ogóle wyobrazić napastnika z taką regularnością. Zaczęło się od ukłucia pierwszego września Wisły Kraków. Do 29 października, w jedenastu meczach, trafił obłędne trzynaście goli, w tym trzy z FC Utrecht i jeden z Schalke.
Robi wrażenie? Tak, podobnie jak sztych ugrany na Valencii, gdzie Stanko strzelił honorowego gola w przegranym 1:6 meczu.
Po sezonie 2002/03, w którym rozklepał całą pierwszą ligę nabijając 24 gole w 29 ligowych meczach (i dokładając pięć w europejskich pucharach) nigdy już nie osiągnął tego poziomu. Zapracował sobie wprawdzie na transfer do Hannoveru 96, ale ani w Niemczech, ani później, po powrocie do Polski, gdy zgarnęła go Wisła Kraków, nie wrócił do dawnej formy. Pokopał jeszcze trochę w Serbii, a aktualnie zajmuje się menedżerką.
Patrząc zaś na obecną grę Legii… Przydałby im się Stanko. Nawet w duecie z Saganowskim, tak jak przed laty.